Выбрать главу

W Muzeum Osadników kucyk zachowywał się niezwykle ostrożnie; nie tylko starał się nie stracić Johnny’ego z oczu, ale także pilnował własnych pleców. Miałam na sobie medytacyjny skafander gnostyków zen, z wizjerem, daszkiem i całą resztą, i nie oglądając się za siebie, weszłam do transmitera, by czym prędzej przenieść się na Bożą Knieję.

Czułam się trochę dziwnie, zostawiając Johnny’ego bez opieki w muzeum i terminalu na Nordholmie, ale roiło się tam od ludzi, a poza tym ryzyko było nie do uniknięcia.

Johnny przeszedł przez portal dokładnie o umówionym czasie i kupił bilet wycieczkowy. Jego cień musiał się dobrze zwijać, żeby zająć miejsce w tym samym pojeździe. Ja siedziałam już nieco z tyłu na górnym pokładzie, Johnny zaś poszedł na przód, tak jak ustaliliśmy. Tym razem byłam ubrana w niczym nie wyróżniający się strój typowego turysty, a moja kamera była jedną z co najmniej piętnastu, jakie niemal bez przerwy rejestrowały wszystko, co się działo dokoła.

Wycieczka po Bożej Kniei zawsze dostarcza niezapomnianych wrażeń — tata zabrał mnie tu po raz pierwszy, gdy miałam zaledwie trzy lata standardowe — ale teraz, kiedy pojazd mijał szerokie jak autostrady gałęzie Drzewoświata i okrążał pień wysokości Olympusa, z lękiem obserwowałam każdego zakapturzonego templariusza, jaki pojawiał się w pobliżu.

Johnny i ja rozważaliśmy dziesiątki znakomitych, a jednocześnie subtelnych sposobów, które pozwolą nam przydybać kucyka — jeśli się pojawi — a następnie wyśledzić, skąd przybywa, i rozwikłać jego grę. Ostatecznie jednak zdecydowałam się na najmniej subtelny z nich.

Omnibus wysadził nas w pobliżu muzeum Muir i wycieczkowicze miotali się po placu, niezdecydowani, czy wydać dziesięć marek na bilet i wzbogacić swoją wiedzę, czy raczej od razu udać się do sklepu z pamiątkami. Podeszłam od tyłu do kucyka, położyłam mu rękę na ramieniu i powiedziałam uprzejmie:

— Cześć, kolego. Mógłbyś mi wyjaśnić, czego chcesz od mojego klienta?

Według dość rozpowszechnionego poglądu wszyscy Luzyjczycy są delikatni jak sonda żołądkowa i mniej więcej równie mili. Jeżeli w jakiś sposób uwiarygodniłam pierwszą część tej opinii, to kucyk ponad wszelką wątpliwość potwierdził, że druga także jest prawdziwa.

Był cholernie szybki. Mimo że nacisk mojej ręki, dla postronnego obserwatora spoczywającej lekko na jego ramieniu, sparaliżował mu mięśnie prawego barku, ułamek sekundy później w lewej ręce kucyka pojawił się nóż. Skoczyłam w prawo, poczułam, jak ostrze mija o kilka milimetrów mój lewy policzek, upadłam na bok, przetoczyłam się błyskawicznie, wyciągnęłam z kabury ogłuszacz i zamarłam w głębokim przyklęku, gotowa stawić czoło przeciwnikowi.

Nie było żadnego przeciwnika. Kucyk rzucił się do ucieczki. Byle dalej ode mnie, byle dalej od Johnny’ego. Przepychając się między turystami i omijając większe grupki, gnał co sił w nogach w kierunku wejścia do muzeum.

Schowałam ogłuszacz, po czym puściłam się w pogoń. Ogłuszacze wspaniale sprawdzają się w bezpośrednich starciach — łatwo się nimi posługiwać, a w przypadku chybienia nie ma się na sumieniu paru niewinnych trupów — ale przy odległościach przekraczających osiem lub dziesięć metrów są do niczego. Ustawiwszy promień na najszerszy zasięg, przyprawiłabym może połowę turystów na placu o słaby ból głowy, ale z pewnością nie zatrzymałabym kucyka. Musiałam go dogonić.

Kątem oka zauważyłam biegnącego w moją stronę Johnny’ego.

— Wracaj do mnie i zablokuj drzwi od środka! — krzyknęłam.

Kucyk dotarł do wejścia do muzeum, zatrzymał się i obejrzał. W ręce nadal ściskał nóż.

Zwiększyłam prędkość, odczuwając coś w rodzaju przyjemności na myśl o tym, co czeka mnie w ciągu kilku najbliższych minut.

Kucyk odwrócił się gwałtownie i zniknął we wnętrzu, roztrącając zdezorientowanych turystów. Pognałam za nim.

Domyśliłam się, dokąd mu tak spieszno, dopiero wtedy, kiedy znalazłam się w obszernym holu muzeum i zobaczyłam go, jak przepycha się przez tłum na ruchomych schodach.

W wieku trzech lat byłam tu z ojcem. Portale są przez cały czas otwarte, a w ciągu trzech godzin pod opieką przewodnika można odwiedzić wszystkie trzydzieści planet, na których templariusze ocalili jakiś fragment przyrody, pragnąc w ten sposób sprawić przyjemność Muir. Nie byłam pewna, ale wydawało mi się, że trasa zwiedzania na każdej z planet biegła drogą okrężną, same portale zaś znajdowały się blisko siebie, by usprawnić przepływ ludzi.

Cholera.

Umundurowany strażnik pilnujący wejścia do pierwszego transmitera dostrzegł zamieszanie wywołane przez kucyka i ruszył w stronę niesfornego turysty. Z odległości piętnastu metrów wyraźnie widziałam niedowierzanie malujące się w oczach starego mężczyzny, kiedy zatoczył się do tyłu z wbitym w pierś nożem. Przez sekundę lub dwie stał na szeroko rozstawionych nogach, chwiejąc się niepewnie w przód i w tył, a potem spojrzał w dół, na kościaną rękojeść, dotknął jej ostrożnie, po czym runął twarzą na ziemię. Ludzie zaczęli przeraźliwie krzyczeć, ktoś wzywał lekarza, zabójca zaś dał potężnego susa i zniknął w jarzącym się portalu.

Sytuacja zaczęła wymykać mi się spod kontroli.

Niewiele myśląc skoczyłam za nim.

Wylądowałam na dość stromym, porośniętym śliską trawą zboczu i niewiele brakowało, żebym rozciągnęła się jak długa. Żółtopomarańczowe niebo. Tropikalne zapachy. Zdumione twarze. Kucyk był już w połowie drogi do następnego transmitera; biegł na przełaj przez ukwieconą łąkę, przewracając miniaturowe drzewka. Byliśmy na Fuji. Pognałam co sił w nogach za uciekającym mężczyzną.

— Zatrzymajcie tego człowieka! — krzyknęłam, choć nie liczyłam na to, żeby ktoś zastosował się do mojego życzenia. Jedna ze skośnookich turystek odruchowo podniosła kamerę i utrwaliła niezwykłą scenę.

Kucyk obejrzał się, przedarł przez oniemiałą ze zdumienia grupkę i wskoczył w następny portal.

Ponownie wyszarpnęłam ogłuszacz z kabury.

— Cofnąć się! — wrzasnęłam dziko do tłumu. — Cofnąć się!

Skwapliwie ustąpili mi z drogi.

Ostrożnie, z palcem na spuście ogłuszacza, przeszłam przez portal. Co prawda kucyk nie miał już noża, ale skąd mogłam wiedzieć, jakie jeszcze zostały mu zabawki?

Jaskrawe światło odbijające się w wodzie. Fioletowe fale Mare Infinitum. Trasa zwiedzania wiodła tutaj wąskim, drewnianym pomostem jakieś dziesięć metrów nad wierzchołkami fal. Pomost prowadził okrężną drogą wzdłuż krawędzi bajecznie kolorowej rafy i przez środek niewielkiej, sargassowej wysepki, ale dostrzegłam także znacznie krótszą, metalową kładkę, biegnącą po przekątnej ku następnemu transmiterowi. Kucyk przeskoczył przez barierkę z napisem WSTĘP WZBRONIONY i gnał co sił w nogach właśnie po niej.

Podbiegłam do krawędzi pomostu, ustawiłam ogłuszacz na najwęższy promień i zaczęłam zataczać bronią szerokie łuki, jakbym miała w rękach wąż ogrodowy.

Kucyk potknął się, ale zdołał dopaść świecącego jasno portalu. Zaklęłam głośno i, nie zważając na krzyki przewodnika, także przeskoczyłam przez barierkę. Mignęła mi jeszcze tabliczka z przypomnieniem dla turystów, aby włożyli ciepłą odzież, i na pełnej prędkości wpadłam we wrota transmitera.

Potworna burza śnieżna kłębiła się z rykiem wokół wygiętego łukowato pola siłowego, które chroniło przed jej impetem szlak przeznaczony dla zwiedzających. Sol Draconis Septem — skuta lodem planeta, na której w związku z naciskami templariuszy wstrzymano ocieplanie klimatu, aby ocalić unikatowe okazy polarnej flory i fauny. Ciążenie równe 1,7 g opadło mi na barki niczym sztanga. Wielka szkoda, że kucyk także był Luzyjczykiem; gdyby pochodził z innej planety Sieci, wynik starcia w tych warunkach byłby łatwy do przewidzenia.