Nawet nie starałam się ukryć ogłuszacza. Możliwe, że gdyby wszyscy rzucili się na nas, zdążyłabym kilku położyć. Możliwe, ale mało prawdopodobne. Co prawda nie widziałam żadnej broni, lecz pod obfitymi szatami dałoby się ukryć spory arsenał.
Johnny ruszył w kierunku biskupa, a ja chcąc nie chcąc podążyłam za nim. Zatrzymał się jakieś dziesięć kroków przed mężczyzną w czerwieni. Biskup był jedyną osobą w zasięgu wzroku, która nie stała. Jego wykonany z drewna fotel sprawiał wrażenie, jakby ważył bardzo niewiele i dawał się łatwo składać. O siedzącym na nim człowieku z pewnością nie dałoby się tego powiedzieć.
Johnny postąpił jeszcze krok naprzód.
— Dlaczego próbowałeś porwać mojego cybryda? — zapytał dostojnika, nie zwracając najmniejszej uwagi na pozostałych.
Biskup roześmiał się cicho i potrząsnął głową.
— Moja droga… istoto! To prawda, że chcieliśmy ujrzeć cię w naszym przybytku, ale nie dysponujesz żadnymi dowodami, że staraliśmy się osiągnąć to w tak nieelegancki sposób.
— Nie interesują mnie dowody — odparł Johnny. — Po prostu jestem ciekaw, czego ode mnie chcecie.
Usłyszałam za plecami jakiś szelest i odwróciłam się raptownie z ogłuszaczem gotowym do strzału, lecz kapłani Chyżwara nadal stali nieruchomo szerokim kręgiem. Większość znajdowała się poza zasięgiem mojej broni. Żałowałam, że nie mam przy sobie pistoletu ojca.
Biskup miał głęboki, dźwięczny głos, który zdawał się wypełniać całą ogromną przestrzeń.
— Pewnie wiesz o tym, że Kościół Ostatecznego Odkupienia jest żywotnie zainteresowany planetą Hyperion?
— Tak.
— Z pewnością zdajesz sobie także sprawę, że w ciągu kilku minionych stuleci osoba żyjącego dawno temu na Starej Ziemi poety nazwiskiem Keats stała się jednym z najbardziej znanych mitów kulturowych Hyperiona?
— Tak. I co z tego?
Biskup potarł policzek wielkim czerwonym pierścieniem, który pysznił się na jednym z palców jego prawej ręki.
— Kiedy zgłosiłeś się na ochotnika, aby wziąć udział w pielgrzymce, wyraziliśmy zgodę. Kiedy wycofałeś swoją kandydaturę, odczuliśmy wielki niepokój.
Na twarzy Johnny’ego pojawiło się stuprocentowo ludzkie zdumienie.
— Zgłosiłem się? Kiedy?
— Osiem miejscowych dni temu — odparł biskup. — Tutaj, w tej sali.
— Czy powiedziałem, co skłoniło mnie do podjęcia tej decyzji?
— O ile sobie przypominam, użyłeś sformułowania, że „będzie to z korzyścią dla twojego wykształcenia”. Jeśli chcesz, możemy przedstawić ci zapis naszej rozmowy. Rejestrujemy wszystkie spotkania, jakie odbywają się na terenie świątyni. Możesz także otrzymać kopię tego zapisu, żeby obejrzeć ją w dogodnej chwili.
— Chętnie.
Biskup skinął głową. Jeden z akolitów, czy jak tam im było, zniknął w ciemności, by powrócić po chwili ze standardowym wideochipem w dłoni. Biskup ponownie skinął głową i odziany w czerwono-czarne szaty mężczyzna wręczył chip Johnny’emu. Trzymałam faceta na muszce, dopóki nie wrócił na swoje miejsce w półokręgu.
— Dlaczego nasłaliście na nas goondów? — zapytałam. Odezwałam się po raz pierwszy od początku spotkania i mój głos wydał mi się zdecydowanie za głośny i zbyt zachrypnięty.
Dostojnik wykonał nieokreślony gest pulchną ręką.
— M. Keats wyraził życzenie przyłączenia się do naszej świętej pielgrzymki. Ponieważ my w Kościele Chyżwara wierzymy, że Ostateczne Odkupienie zbliża się z każdym dniem, taki fakt nie jest dla nas pozbawiony znaczenia. Nasi agenci donosili ostatnio, że M. Keats stał się obiektem kilku zamachów na swoje życie, oraz że pewien prywatny detektyw — to znaczy ty, M. Lamio — zniszczył wysłanego przez TechnoCentrum cybryda, który miał go ochraniać.
— Ochraniać?! — wykrzyknęłam ze zdumieniem.
— Naturalnie — odparł biskup, po czym zwrócił się do Johnny’ego: — Czyżby mężczyzna z kucykiem, który został zamordowany na trasie zwiedzania biegnącej przez planety templariuszy, nie był tym samym osobnikiem, którego zaledwie tydzień temu przedstawiłeś nam jako swojego ochroniarza? Możesz zobaczyć go na nagraniu.
Johnny nic nie odpowiedział. Miał taką minę, jakby usilnie starał się coś sobie przypomnieć.
— Tak czy inaczej, przed końcem tego tygodnia musimy poznać twoją ostateczną decyzję dotyczącą uczestnictwa w pielgrzymce — dodał biskup. — „Sequoia Sempervirens” odlatuje za dziewięć tutejszych dni.
— Ale to przecież drzewostatek templariuszy! — zaprotestował Johnny. — Oni nie dokonują takich długich przeskoków.
Biskup uśmiechnął się.
— W tym wypadku sprawy przedstawiają się nieco inaczej. Mamy powody przypuszczać, iż będzie to ostatnia sponsorowana przez Kościół pielgrzymka, w związku z czym wynajęliśmy statek templariuszy, aby mogła wziąć w niej udział jak największa liczba wiernych. — Dostojnik skinął ręką i jego czarno-czerwona świta zniknęła w ciemnościach. Zostali jedynie dwaj egzorcyści, którzy podeszli do fotela i pomogli biskupowi podnieść się na nogi. — Proszę, przekaż nam swoją odpowiedź najszybciej, jak to będzie możliwe — powiedział i odszedł. Dwaj egzorcyści poprowadzili nas do wyjścia.
Tym razem nie skorzystaliśmy z transmitera, tylko wyszliśmy przez główne drzwi świątyni i stanęliśmy u szczytu długich schodów prowadzących w dół, na Główny Pasaż Pierwszego Kopca. Odetchnęliśmy głęboko, napełniając płuca chłodnym, przesyconym wonią oleju powietrzem.
Pistolet ojca leżał w szufladzie dokładnie tam, gdzie go zostawiłam. Upewniłam się, że magazynek jest pełen, i zabrałam broń do kuchni, gdzie właśnie dosmażały się omlety. Johnny siedział przy stole, obserwując dok załadunkowy przez szare od brudu okno. Zsunęłam omlety na talerze i postawiłam jeden przed nim. Odwrócił wzrok od okna i spojrzał na mnie dopiero wtedy, kiedy nalewałam kawę.
— Wierzysz mu? — zapytałam. — Sadzisz, że to naprawdę był twój pomysł?
— Widziałaś przecież nagranie.
— Nagranie można sfałszować.
— Owszem, ale to było prawdziwe.
— Skoro tak, to czy mógłbyś mi wyjaśnić, po co zgłosiłeś chęć uczestniczenia w pielgrzymce? I dlaczego twój ochroniarz spróbował zabić cię zaraz po twojej rozmowie z biskupem i kapitanem statku?
Johnny odkroił kawałek omleta, skosztował, skinął z aprobatą głową i włożył do ust kolejny kawałek.
— Ten „ochroniarz”… Zupełnie go nie znam. Widocznie przydzielono mi go w ciągu tego tygodnia, który wyleciał mi z pamięci. Jego prawdziwe zadanie polegało na tym, aby dopilnować, żebym czegoś nie odkrył, albo wyeliminować mnie, gdybym jednak na coś natrafił.
— Chodziło o coś w Sieci czy infoświecie?
— Wydaje mi się, że w Sieci.
— Musimy się koniecznie dowiedzieć, dla kogo pracował i dlaczego nasłali go na ciebie.
— Już wiem — powiedział Johnny. — Przed chwilą o to zapytałem. Według TechnoCentrum sam zwróciłem się z prośbą o przydzielenie ochrony. Ten cybryd był kontrolowany przez ośrodek SI stanowiący odpowiednik czegoś w rodzaju sił bezpieczeństwa.