Zatrzymaliśmy się przy jednym z kiosków, żeby kupić ciastka i kawę. Nagle przyszła mi do głowy pewna myśl.
— Skąd wiedziałaś, że jestem ze statku?
— Cicho bądź, Merin, i zajmij się śniadaniem. Kiedy znajdziemy się w willi, przygotuję coś bardziej konkretnego.
— Ale ja mówię poważnie — odparłem, ocierając usta rękawem dalekiego już od czystości kostiumu. — Rano powiedziałaś, że poznałaś na pierwszy rzut oka, skąd przybywam. W jaki sposób? Zdradził mnie akcent? A może kostium? Ale przecież Mike i ja widzieliśmy sporo ludzi w identycznym przebraniu!
Siri roześmiała się i odgarnęła włosy do tyłu.
— Ciesz się, że to ja cię zdemaskowałam, kochanie. Gdybyś trafił na wujka Greshama albo na jego przyjaciół, narobiłbyś sobie poważnych kłopotów.
— Naprawdę? Dlaczego?
Wziąłem jeszcze jedno ciastko. Siri zapłaciła sprzedawcy, a ja podążyłem za nią przez rzednący tłum. Czułem, jak powoli zaczyna mnie ogarniać zmęczenie.
— Są Separatystami — wyjaśniła Siri. — Wujek Gresham niedawno wygłosił przed Radą przemowę, w której stwierdził, że lepiej zginąć z bronią w ręku niż dać się pożreć waszej Hegemonii. Powiedział też, że powinniśmy zniszczyć transmiter, zanim on zniszczy nas.
— Naprawdę? A czy powiedział, w jaki sposób chce się do tego zabrać? O ile wiem, nie macie tu ani jednego statku kosmicznego.
— Rzeczywiście, i to już od ponad pięćdziesięciu lat. Sam widzisz, jak bardzo irracjonalni potrafią być Separatyści.
Skinąłem głową. Kapitan Singh i radca Hamlyn poinformowali nas o tak zwanych Separatystach z Maui-Przymierza. „Jest to tradycyjna koalicja kolonialnych szowinistów i wsteczników — powiedział Singh. — Jedna z przyczyn, dla których posuwamy się naprzód małymi krokami i przed uruchomieniem transmitera staramy się rozwinąć potencjał handlowy planety. Nikomu w Sieci nie zależy na tym, żeby zbyt wcześnie wypuścić tych dzikusów z zagrody. Istnienie takich grup jak Separatyści to także główny powód, dla którego zarówno wy, jak i robotnicy, nie możecie kontaktować się z miejscową ludnością”.
— Gdzie twój śmigacz? — zapytałem.
Plac szybko pustoszał. Większość muzyków spakowała już instrumenty, a na trawie i chodnikach, wśród stert śmieci i wygasłych latarni, głośno chrapali strudzeni uczestnicy zabawy. Pozostało tylko kilka enklaw ruchu i dźwięku, skupionych już to wokół samotnego gitarzysty, już to jakiegoś rozśpiewanego pijaka. Bez trudu dostrzegłem Mike’a Osho, który — bez maski i z dziewczyną uczepioną każdego ramienia — uczył tańca Hava Nagilla grupkę ogromnie chętnych, lecz niezbyt sprawnych naśladowców. Co chwila ktoś padał na ziemię, pociągając za sobą innych, a wówczas, przy wtórze gromkiego śmiechu, Mike pomagał im znów stanąć na nogi i ponownie zaczynał nucić melodię swoim donośnym, głębokim basem.
— Tam — powiedziała Siri, wskazując niewielki parking przed ratuszem. Skinąłem głową i pomachałem Mike’owi, ale on był zanadto zajęty swymi dwiema kobietami, żeby zwrócić na mnie uwagę. Siri i ja przeszliśmy już na drugą stronę placu i skryliśmy się w cieniu starych budynków, kiedy nagle ktoś zawołał głośno:
— Ej, ty! Spójrz na nas, ty skurwysyński sługusie Hegemonii!
Na sekundę zamarłem w bezruchu, a potem odwróciłem się gwałtownie z zaciśniętymi pięściami, ale nikogo za mną nie było. Sześciu młodych ludzi zeszło natomiast z wybudowanej naprędce estrady i ustawiło się półkolem za plecami Mike’a. Ich przywódca, który wysforował się nieco do przodu, był wysoki, szczupły i wręcz nieprawdopodobnie przystojny. Mógł mieć dwadzieścia pięć albo dwadzieścia sześć lat, a jego długie kręcone włosy opadały jasnymi kędziorami na szkarłatny strój z jedwabiu, podkreślający znakomitą sylwetkę. W prawej ręce trzymał metrowej długości miecz, który zdawał się wykuty z hartowanej stali.
Mike odwrócił się powoli. Nawet z tej odległości widziałem, że błyskawicznie otrzeźwiał i teraz starał się ocenić sytuację. Towarzyszące mu kobiety oraz młodzi ludzie, których uczył tańczyć, zachichotali, jakby usłyszeli coś zabawnego. Mój przyjaciel nadal uśmiechał się szeroko.
— Mówiłeś coś do mnie, kolego? — zapytał.
— Owszem, ty cholerny sukinsynu Hegemonii! — syknął przywódca grupki. Jego przystojną twarz wykrzywiał paskudny grymas.
— To Bertol — szepnęła Siri. — Mój kuzyn, młodszy syn Greshama.
Skinąłem głową i wyszedłem z cienia. Siri chwyciła mnie za ramię.
— Już po raz drugi wyraziłeś się nieładnie o mojej matce, przyjacielu — powiedział Mike. Miał kłopoty z wyraźnym mówieniem. — Czy ona albo ja uraziliśmy cię w jakiś sposób? Jeśli tak, to serdecznie przepraszam.
Ukłonił się tak nisko, że dzwoneczki naszyte na błazeńskiej czapce prawie dotknęły ziemi. Jego wielbiciele nagrodzili go oklaskami.
— Obraża mnie sama twoja obecność, ty draniu. Psujesz nam powietrze wyziewami swojego tłustego cielska.
Mike uniósł brwi w komicznym zdumieniu, a stojący w pobliżu niego chłopak przebrany za rybę machnął niecierpliwie ręką.
— Daj spokój, Bertol. On tylko…
— Zamknij się, Ferick. Nie mówię do ciebie, tylko do tego obleśnego gówna.
— Obleśne gówno? — powtórzył Mike, wciąż z uniesionymi brwiami. — A wiec pokonałem dwieście lat świetlnych tylko po to, żeby nazwano mnie obleśnym gównem? Wydaje mi się, że to raczej marny interes.
Z wdziękiem obrócił się dokoła własnej osi i jednocześnie uwolnił od obu kobiet. Dołączyłbym do niego, gdyby nie to, że Siri uczepiła się mego ramienia, szepcząc mi w ucho jakieś niezrozumiałe słowa. Kiedy ponownie spojrzałem na Mike’a, zobaczyłem, że nadal się uśmiecha, zgrywając głupca, ale lewą rękę trzymał już w obszernej kieszeni bluzy.
— Daj mu swój miecz, Creg! — warknął Bertol.
Jeden z młodych mężczyzn rzucił broń w kierunku Mike’a, który nie wykonał najmniejszego ruchu, by ją złapać. Miecz z donośnym brzękiem upadł na kamienną nawierzchnię placu.
— Chyba nie mówisz poważnie — powiedział spokojnym tonem mój przyjaciel. Był już zupełnie trzeźwy. — Czy naprawdę wydaje ci się, ty skretyniały pastuchu, że będę się z tobą pojedynkował tylko dlatego, że ci staje, kiedy odgrywasz bohatera przed tymi palantami?
— Podnieś miecz, bo jak nie, to posiekam cię na kawałki! — wrzasnął Bertol i z grymasem wściekłości na twarzy zrobił krok naprzód.
— Pierdol się — odparł Mike. W jego lewej ręce pojawiło się pióro laserowe.
— Nie! — krzyknąłem i poderwałem się do biegu. Robotnicy pracujący przy budowie transmitera używali piór laserowych do robienia znaków na elementach konstrukcyjnych z najtwardszych spieków.
Potem wydarzenia potoczyły się w oszałamiającym tempie. Bertol zrobił jeszcze jeden krok naprzód, a Mike niemal od niechcenia wykonał lekki ruch ręką, w której trzymał pióro. Przystojny młody człowiek krzyknął głośno i odskoczył, kiedy zielony promień przesunął się po jego piersi, pozostawiając osmalone, dymiące rozcięcie w materiale koszuli. Zawahałem się; Mike ustawił pióro na najmniejszą moc. Dwaj przyjaciele Bertola pośpieszyli mu z pomocą, ale kiedy Mike musnął ich promieniem zielonego światła, obaj natychmiast zrezygnowali. Pierwszy, klnąc głośno, osunął się na kolana, drugi zaś zaczął skakać na jednej nodze, posykując z bólu.