Ja jednak zjawiłem się tutaj w samą porę.
Muszę się stąd wydostać albo przynajmniej wysłać wiadomość.
107. dzień
Jestem więźniem.
Dziś rano myłem się tam gdzie zwykle, w pobliżu miejsca, w którym strumień spada z krawędzi Rozpadliny, kiedy nagle usłyszałem za sobą jakiś szmer. Obejrzawszy się ujrzałem Bikurę, któremu nadałem imię Del, wpatrującego się we mnie wybałuszonymi oczami. Powitałem go przyjaźnie, ale on odwrócił się na pięcie i pomknął w kierunku wioski. Było to co najmniej niepokojące, gdyż Bikurowie nigdy się nie śpieszą. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że — choć miałem na sobie spodnie — prawdopodobnie swoim nagim torsem naruszyłem tak silnie tutaj przestrzegane tabu, co wywołało paniczną reakcję Dela.
Uśmiechnąłem się, potrząsnąłem głową, dokończyłem się ubierać, po czym wróciłem do wioski. Gdybym wiedział, co mnie tam czeka, mój nastrój z pewnością uległby znacznemu pogorszeniu.
Trzy Dwudziestki i Dziesiątka zebrali się w komplecie i przypatrywali mi się w milczeniu.
— Dzień dobry — powiedziałem.
Alfa dał znak ręką. Co najmniej dziesięciu Bikurów rzuciło się na mnie, powaliło na ziemię i przytrzymało za ręce i nogi. Beta wydobył spomiędzy fałd szaty zaostrzony kamień, po czym rozciął mi z przodu ubranie, pozostawiając mnie prawie nagim.
Przestałem się szarpać. Tłum zbliżył się, wpatrzony w moje blade, obnażone ciało, mamrocząc coś niezrozumiale. Serce waliło mi jak młotem.
— Przepraszam, jeśli naruszyłem wasze prawa, ale nie widzę powodu, żeby…
— Milcz! — nakazał mi Alfa, a następnie zwrócił się do wysokiego Bikury z blizną na dłoni. Był to Zed. — On nie należy do krzyżokształtu.
Zed skinął głową.
— Pozwólcie, że wam wytłumaczę… — zacząłem ponownie, lecz Alfa uciszył mnie uderzeniem w twarz, od którego aż zadzwoniło mi w uszach, a w ustach poczułem smak krwi. Zrobił to bez żadnych oznak wrogości, jakby wyłączał komlog.
— Co z nim zrobimy? — zapytał.
— Ci, którzy nie idą drogą krzyża, muszą umrzeć prawdziwą śmiercią — powiedział Beta, a tłum natychmiast postąpił krok w moją stronę. Zauważyłem, że wielu Bikurów ma w rękach ostre kamienie. — Ci, którzy nie należą do krzyżokształtu, muszą umrzeć prawdziwą śmiercią. — Zabrzmiało to jak często powtarzana formuła religijna, na przykład część jakiejś liturgii albo litanii.
— Ale ja idę drogą krzyża! — wrzasnąłem co sił w płucach, czując, jak niezliczone ręce podnoszą mnie z ziemi. Rozpaczliwie chwyciłem krzyżyk, który noszę na piersi, i po krótkiej walce udało mi się podnieść go wysoko nad głowę.
Alfa uniósł rękę i tłum znieruchomiał. W ciszy, która nagle zapadła, słyszałem szum rzeki płynącej trzy kilometry niżej, na dnie Rozpadliny.
— Nosi krzyż — zauważył Alfa.
Del przepchnął się do pierwszego szeregu Bikurów.
— Ale nie należy do krzyżokształtu! Widziałem. Nie jest tak, jak myśleliśmy. On nie należy do krzyżokształtu!
W jego głosie wyraźnie słyszałem żądzę krwi.
Przeklinałem się w duchu za beztroskę i głupotę. Od tego, czy uda mi się przeżyć, zależy przyszłość całego Kościoła, a tymczasem ja zachowuję się jak idiota, nie wiadomo czemu uważając Bikurów za opóźnione w rozwoju, łagodne dzieci!
— Ci, którzy nie idą drogą krzyża, muszą umrzeć prawdziwą śmiercią — powtórzył Beta. Był to ostateczny wyrok.
Siedemdziesiąt rąk uniosło siedemdziesiąt kamieni, ale zanim padł pierwszy cios, zawołałem rozpaczliwie, wiedząc, że jest to albo ostatnia szansa na ocalenie, albo nieodwołalne przypieczętowanie mojego losu:
— Byłem na dole, w Rozpadlinie, i modliłem się przy waszym ołtarzu! Ja naprawdę idę drogą krzyża!
Tłum zawahał się. Widziałem, ile wysiłku kosztuje ich przeanalizowanie nowej informacji.
— Idę drogą krzyża i pragnę należeć do krzyżokształtu — dodałem najspokojniej, jak potrafiłem. — Byłem przy waszym ołtarzu.
— Ci, którzy nie idą drogą krzyża, muszą umrzeć prawdziwą śmiercią! — zawołał Gamma.
— Ale on idzie drogą krzyża — zauważył Alfa. — Modlił się w wielkim pokoju.
— Niemożliwe — powiedział Zed. — Trzy Dwudziestki i Dziesiątka modlą się w wielkim pokoju, a on nie należy do Trzech Dwudziestek i Dziesiątki.
— Wiedzieliśmy już wcześniej, że on nie należy do Trzech Dwudziestek i Dziesiątki — odparł Alfa po krótkim zastanowieniu, jakiego wymagało oswojenie się z koncepcją przeszłości.
— Nie należy do krzyżokształtu — upierał się Delta.
— Ci, którzy nie należą do krzyżokształtu, muszą umrzeć prawdziwą śmiercią — powtórzył Beta.
— Ale on idzie drogą krzyża — zareplikował Alfa. — Skoro tak jest, to czy nie może też należeć do krzyżokształtu?
Wybuchło ogromne zamieszanie. Bikurowie gadali jeden przez drugiego, a ja ostrożnie spróbowałem się poruszyć, lecz natychmiast przekonałem się, że uchwyt przytrzymujących mnie rąk nie zelżał ani trochę.
— Nie należy do Trzech Dwudziestek i Dziesiątki, i nie należy do krzyżokształtu — oświadczył na koniec Beta. Sprawiał wrażenie bardziej zdziwionego niż rozwścieczonego. — Dlaczego w takim razie ma nie umrzeć prawdziwą śmiercią? Musimy wziąć ostre kamienie i otworzyć mu gardło, aż wypłynie z niego cała krew i przestanie bić serce. On nie należy do krzyżokształtu.
— Ale idzie drogą krzyża — odparł Alfa. — Dlaczego zatem nie ma należeć do krzyżokształtu?
Tym razem zapadła cisza.
— Idzie drogą krzyża i modli się w pokoju krzyżokształtu — odezwał się ponownie Alfa. — Dlatego nie może umrzeć prawdziwą śmiercią.
— Wszyscy umierają prawdziwą śmiercią — przemówił jakiś Bikura, którego nie rozpoznałem. Ręce omdlewały mi już nad głową. — Z wyjątkiem Trzech Dwudziestek i Dziesiątki — dodał anonimowy tubylec.
— Dlatego że oni idą drogą krzyża, modlą się w pokoju i należą do krzyżokształtu — zripostował Alfa. — Dlaczego on nie ma należeć do krzyżokształtu?
Stałem z krzyżem podniesionym wysoko nad głowę i oczekiwałem wyroku. Bałem się śmierci, lecz najbardziej żałowałem tego, że nie zdołam ogłosić pogrążonemu w niedowiarstwie wszechświatowi o odkryciu podziemnej bazyliki.
— Chodźcie, porozmawiamy o tym — zwrócił się Beta do całej grupy. Wzięli mnie między siebie i w milczeniu ruszyli do wioski.
Uwięzili mnie w mojej chacie. Nie miałem żadnych szans, żeby zrobić użytek z masera. Kilku przygwoździło mnie do ziemi, pozostali natomiast wynieśli na zewnątrz cały mój dobytek. Zabrali mi nawet ubranie, dając w zamian jedną ze swoich burych szat.
Im dłużej tu siedzę, tym większe ogarnia mnie zdenerwowanie. Zabrali mi komlog, kamerę, holodyski, kryształy pamięci… Po prostu wszystko. W pierwszym obozie została jeszcze nie otwarta skrzynia wypełniona sprzętem medycznym, ale nie ma w niej nic, co pozwoliłoby udokumentować moje znalezisko. Jeżeli zniszczą odebrane mi przedmioty, a potem rozprawią się ze mną, nikt się nie dowie o zdumiewającym odkryciu.
Gdybym tak miał jakąś broń, żeby zabić strażników i…
Mój Boże, co też przychodzi mi do głowy? Edwardzie, co mam począć?
Nawet jeśli ujdę z życiem, dotrę do Keats, zdołam wrócić na którąś z planet Sieci… Kto mi uwierzy? W stosunku do Pacem będę miał dziewięć lat długu czasowego. Stary człowiek wracający z tymi samymi kłamstwami, za które został skazany na wygnanie…