Żegnaj, Edwardzie. Wątpię, czy jeszcze żyjesz, a nawet gdyby tak było, to nie widzę żadnej możliwości, żebyśmy jeszcze kiedyś się spotkali. Dzieli nas nie tylko ogromna odległość, ale także znacznie szersza przepaść, która ma kształt krzyża. Nadzieje na to, aby ponownie cię ujrzeć, muszę raczej łączyć z tym życiem, które niebawem się dla mnie rozpocznie. Dziwisz się, że mówię w ten sposób, prawda? Wyznam ci, Edwardzie, iż po tylu dekadach niepewności, bojąc się tego, co mnie czeka, osiągnąłem jednak wreszcie spokój serca i duszy.
2400.
Przez otwarte okno kaplicy wpadają promienie zachodzącego słońca, kąpiąc w krwawym blasku ołtarz, niezgrabny kielich i mnie, który go trzymam. Wiatr śpiewa w Rozpadlinie swoją zawodzącą pieśń — z Bożą pomocą, nigdy więcej już jej nie usłyszę.
— To ostatni zapis w dzienniku — powiedział Lenar Hoyt.
Kiedy kapłan umilkł, sześcioro pielgrzymów uniosło głowy i spojrzało na niego, jakby wszyscy obudzili się z tego samego snu. Konsul zerknął w górę; Hyperion znajdował się już bardzo blisko, wypełniając sobą trzecią część nieba i przyćmiewając swoim zimnym blaskiem odległe gwiazdy.
— Wróciłem osiem tygodni po tym, jak zostawiłem ojca Duré na lądowisku w Keats — ciągnął Hoyt chrapliwym głosem. — Na Hyperionie minęło ponad osiem lat, a siedem od ostatniego wpisu do dziennika.
Nie ulegało wątpliwości, że kapłan walczy z wielkim bólem; miał śmiertelnie bladą twarz, pokrytą kropelkami potu.
— W ciągu miesiąca udało mi się dotrzeć do plantacji Perecebo — mówił dalej nieco silniejszym głosem. — Przypuszczałem, że żyjący tam ludzie powiedzą mi prawdę, choć nie są w żaden sposób zależni ani od konsulatu, ani od Rady Planety. Miałem rację. Administrator plantacji, człowiek nazwiskiem Orlandi, dobrze pamiętał ojca Duré, podobnie jak jego nowa żona, kobieta imieniem Semfa, o której Paul Duré wspomniał w swoim dzienniku. Zarządca usiłował zorganizować wyprawę ratunkową, która udałaby się śladem zaginionego jezuity, lecz kilka następujących bezpośrednio po sobie okresów niesłychanie wysokiej aktywności lasów ognistych zmusiło go do rezygnacji z tych planów. Po kilku latach stracono wszelką nadzieję, że ojciec Duré albo jego przewodnik mogą jeszcze być przy życiu.
Mimo to Orlandi wyznaczył dwóch doświadczonych pilotów, aby zawieźli nas na płaskowyż śmigaczami należącymi do kompanii, która była właścicielem plantacji. Lecieliśmy głównie Rozpadliną, dzięki czemu ominęliśmy znaczną część lasów ognistych, ale i tak straciliśmy jeden śmigacz oraz czterech ludzi.
Ojciec Hoyt umilkł i zachwiał się lekko na krześle. Jakoś jednak udało mu się zapanować nad słabością, gdyż zacisnął palce na krawędzi stołu, odchrząknął i mówił dalej:
— Resztę można streścić w kilku zdaniach. Znaleźliśmy wioskę Bikurów. Było ich siedemdziesięciu, a każdy tak głupi i niekomunikatywny, jak to opisywał ojciec Duré. Udało mi się wydobyć z nich tylko tyle, że zginął, próbując przedostać się przez lasy ogniste. Przetrwała natomiast azbestowa sakwa z dziennikami i wynikami badań medycznych. — Hoyt umilkł na chwilę, popatrzył na pielgrzymów zgromadzonych przy stole i opuścił wzrok. — Udało się skłonić ich, żeby pokazali nam miejsce jego śmierci. Oni… nie pochowali go. Szczątki były zwęglone i uległy częściowemu rozkładowi, ale zachowały się w na tyle dobrym stanie, że mogliśmy stwierdzić, iż wyładowania tesli zniszczyły nie tylko ciało, lecz także krzyżokształt. Ojciec Duré umarł prawdziwą śmiercią. Sprowadziliśmy jego doczesne szczątki na plantację Perecebo, gdzie spoczęły w poświęconej ziemi, ja zaś odprawiłem mszę żałobną. — Hoyt westchnął głęboko. — Pomimo moich ostrych protestów, M. Orlandi rozkazał zniszczyć wioskę Bikurów ładunkami nuklearnymi, które śmigacze dostarczyły z plantacji. Wątpię, czy udało się ocaleć choć jednemu z Bikurów. O ile wiem, w wyniku bombardowania zasypaniu uległo zarówno wejście do labiryntu, jak i do tak zwanej bazyliki.
Podczas wyprawy doznałem pewnych obrażeń, w związku z czym musiałem pozostać przez jakiś czas na plantacji. Dopiero siedem miesięcy później wróciłem na północny kontynent i kupiłem bilet na Pacem. O istnieniu tych dzienników oraz o ich zawartości wiedzą tylko M. Orlandi, monsignor Edward i ci jego zwierzchnicy, których uznał za stosowne poinformować. O ile się orientuję, Kościół nie zajął w tej sprawie żadnego oficjalnego stanowiska.
W odbitym blasku Hyperiona pokryta kroplami potu twarz jezuity wydawała się niemal sina.
— Czy to wszystko? — zapytał Martin Silenus.
— Tak… — wychrypiał Hoyt.
— Pani i panowie, jest już późno — odezwał się Het Masteen. — Proponuję, żebyście teraz udali się po bagaże i spotkali najdalej za trzydzieści minut przy statku naszego przyjaciela konsula w doku numer 11. Ja skorzystam z jednego z naszych promów i dołączę do was nieco później.
Niemal wszyscy stawili się na miejscu przed upływem piętnastu minut. Templariusze połączyli drewnianym pomostem górny taras statku z wysokim obramowaniem doku, dzięki czemu konsul mógł wprowadzić gości bezpośrednio do salonu. Klony w milczeniu wniosły bagaże, po czym zniknęły.
— Wspaniały stary instrument — powiedział Kassad, przesuwając ręką po klapie steinwaya. — Klawikord?
— Fortepian — odparł konsul. — Jeszcze sprzed hegiry. Czy jesteśmy w komplecie?
— Z wyjątkiem Hoyta — powiedziała Brawne Lamia.
Do salonu wszedł Het Masteen.
— Okręt wojenny Hegemonii udzielił wam zezwolenia na przelot do portu kosmicznego w Keats — oznajmił, po czym rozejrzał się dokoła. — Poślę kogoś z załogi, żeby sprawdził, czy M. Hoyt nie potrzebuje pomocy.
— Nie trzeba — zaprotestował pośpiesznie konsul, a następnie dodał znacznie spokojniejszym tonem: — Chciałbym sam się tym zająć. Możesz wskazać mi drogę do jego kwatery?
Kapitan przez długą chwilę wpatrywał się bez słowa w konsula, po czym sięgnął pod fałdy swojej szaty.
— Bon voyage — powiedział, wręczając mu minidysk do komlogu. — Spotkamy się na planecie, przed wyruszeniem ze świątyni Chyżwara w Keats.
Konsul skłonił się lekko.
— To była dla nas wielka przyjemność, móc podróżować pod ochroną potężnych gałęzi Drzewa, Hecie Masteen — odparł, następnie zaś zwrócił się do pozostałych uczestników wyprawy: — Proszę, rozgośćcie się tutaj, w salonie albo w bibliotece, która znajduje się na niższym pokładzie. Statek zatroszczy się o wasze potrzeby i udzieli odpowiedzi na wszelkie pytania. Wyruszymy w drogę natychmiast, jak tylko wrócę z ojcem Hoytem.
Strąk mieszkalny księdza znajdował się w połowie wysokości drzewostatku, na jednej z dalszych gałęzi. Zgodnie z oczekiwaniami konsula, minidysk, który wręczył mu Het Masteen, zawierał komendę pozwalającą anulować wszelkie blokady w kabinach pasażerskich. Kiedy mimo wielokrotnego naciskania przycisku sygnalizatora i pukania w drewnianą futrynę nie uzyskał żadnej odpowiedzi, wydał komlogowi odpowiednie polecenie i wszedł do strąka.