Выбрать главу

Tymczasem kolejne dekady obfitowały w starcia kosmicznych sił Armii i Intruzów, jednak — pomijając okazjonalne, krótkie potyczki w próżni — nigdy nie doszło do konfrontacji wojsk planetarnych. Po Sieci krążyły najróżniejsze pogłoski: że Intruzi nigdy nie będą stanowili zagrożenia dla planet typu ziemskiego, ponieważ za bardzo przystosowali się do życia w zerowej grawitacji; że przeistoczyli się już w coś zupełnie niepodobnego do ludzi; że nie mają transmiterów i nie będą ich mieli, zatem nigdy nie zdołają zagrozić wyposażonej w nie Armii.

A potem nastąpiły wydarzenia na Bressii.

Bressia była jedną z niezależnych planet, zadowoloną zarówno z łatwego dostępu do Sieci, jak i swego ośmiomiesięcznego od niej oddalenia. Bogaciła się w szybkim tempie dzięki eksportowi brylantów, korzeni dławokrzewu oraz niezrównanej kawy i skromnie odrzucała propozycje przyznania jej statusu kolonii, należała natomiast do Protektoratu Hegemonii oraz Wspólnego Rynku. To zapewniało jej możliwości niczym nie skrępowanego rozwoju ekonomicznego. Jak wszystkie tego rodzaju planety, Bressia była niezmiernie dumna ze swoich Sił Samoobrony, w których skład wchodziło: dwanaście transportowców dalekiego zasięgu, przebudowany krążownik, pół wieku wcześniej skreślony ze służby w Armii/kosmos, około czterdziestu małych, szybkich orbitalnych statków patrolowych, dziewięćdziesiąt tysięcy ochotników, całkiem pokaźna morska flota wojenna oraz niewielki zapas głowic nuklearnych o wyłącznie symbolicznym znaczeniu.

Stacje patrolowe Hegemonii zauważyły smugi kondensacyjne pozostawione przez napędzane silnikami Hawkinga statki Intruzów, lecz błędnie zinterpretowały to odkrycie, uważając, że jest to jeszcze jeden rój migracyjny Intruzów, który minie Bressię w odległości co najmniej pół roku świetlnego. Tymczasem po drobnej korekcie kursu, na którą nikt nie zwrócił uwagi, Intruzi spadli na Bressię niczym jedna z plag ze Starego Testamentu. Na pomoc ze strony Hegemonii planeta mogła liczyć nie wcześniej niż za siedem miesięcy standardowych.

Po dwudziestu godzinach siły kosmiczne Bressii praktycznie przestały istnieć. Wówczas Intruzi wprowadzili ponad trzy tysiące jednostek na niską orbitę i rozpoczęli systematyczne niszczenie wszystkich naziemnych instalacji obronnych.

W pierwszej fazie hegiry planetę zasiedlili rzeczowi i konkretni uciekinierzy z Europy Środkowej, którzy nadali dwóm kontynentom bardzo prozaiczne nazwy: Północna Bressia i Południowa Bressia. Na Północnej Bressii były pustynie, tundra oraz sześć dużych miast, zamieszkanych głównie przez zbieraczy korzeni dławokrzewu i specjalistów od wydobywania ropy naftowej. Większość czterystumilionowej ludności planety żyła na Południowej Bressii, charakteryzującej się znacznie bardziej umiarkowanym klimatem. Tam także znajdowały się ogromne plantacje kawy.

Jakby po to, aby przypomnieć, o co kiedyś toczyły się wojny, Intruzi starli w proch Północną Bressię: najpierw zasypali ją pociskami nuklearnymi, potem taktycznymi bombami plazmowymi, następnie skierowali na nią promienie śmierci, a wreszcie zrzucili szczepy morderczych, zmodyfikowanych genetycznie wirusów. Ocalała jedynie garstka spośród czternastu milionów mieszkańców. Południowa Bressia została oszczędzona, z wyjątkiem najważniejszych celów wojskowych, lotnisk i dużego portu morskiego w Solno.

Według doktryny obowiązującej w Armii, każdą uprzemysłowioną planetę można było zniszczyć z orbity, natomiast dokonanie rzeczywistej inwazji graniczyło z niemożliwością. Głównymi argumentami przeciwko takiej operacji były trudności z przygotowaniem jednoczesnego lądowania oddziałów desantowych w wielu bardzo odległych od siebie miejscach, wielkość obszaru, jaki należało wziąć pod okupację, a także ogromna liczebność wojsk, które musiałyby uczestniczyć w akcji.

Intruzi jednak najwyraźniej nie czytali podręczników, z których uczyli się dowódcy Armii. Dwudziestego trzeciego dnia działań zbrojnych na Południowej Bressii wylądowało ponad dwa tysiące promów desantowych i transportowców. Niedobitki miejscowych sił powietrznych zostały unicestwione w ciągu dwóch godzin; zdołano odpalić jedynie dwa ładunki nuklearne — pierwszy wybuchł za daleko od celu i cała energia eksplozji została przechwycona przez pole siłowe, drugi zaś zniszczył samotny statek Intruzów, co do którego istniało poważne podejrzenie, że był jedynie atrapą.

Okazało się, że przez trzysta lat Intruzi rzeczywiście zmienili się pod względem fizycznym i że zdecydowanie wolą przebywać w zerowej grawitacji, ale ich wyposażone w hydrauliczne wspomaganie szkielety zewnętrzne znakomicie pełniły swoją funkcję, w związku z czym kilka dni później we wszystkich miastach Południowej Bressii zaroiło się od ubranych nieodmiennie na czarno, długonogich i długorękich postaci, na pierwszy rzut oka przypominających olbrzymie pająki.

Dziewiętnastego dnia inwazji zlikwidowano ostatni punkt zorganizowanego oporu. Równocześnie padło Buckminster, stolica planety. Ostatnia wiadomość przekazywana przez komunikator na Pierwszą Tau Ceti została przerwana w pół słowa równo godzinę po tym, jak oddziały Intruzów wmaszerowały do miasta.

Dwadzieścia dziewięć tygodni standardowych później pułkownik Kassad zjawił się w pobliżu podbitej planety wraz z całą Pierwszą Flotą Armii/kosmos. Trzydzieści jednostek klasy omega, stanowiących eskortę samotnego okrętu z transmiterem na pokładzie, weszło z ogromną prędkością w system słoneczny. Po trzech godzinach transmiter zaczął działać, po dziesięciu wokół Bressii krążyło już czterysta bojowych jednostek Armii, a po dwudziestu jeden rozpoczęło się kontruderzenie.

Tak wyglądał początek Bitwy o Bressię. Jednak we wspomnieniach Kassada najlepiej zachowały się nie suche dane i fakty, lecz okrutne piękno walki. Po raz pierwszy w historii użyto w warunkach bojowych transmiterów do przesłania więcej niż jednej dywizji, w związku z czym nie obyło się bez problemów. Kassad wszedł w bramę transmitera materii w odległości pięciu minut świetlnych od planety i natychmiast runął twarzą w błoto, gdyż prom desantowy, na którego pokładzie znajdowała się końcówka transmitera, wylądował na stromym zboczu, gdzie śliska glina zmieszała się z krwią żołnierzy, którzy zjawili się tu wcześniej. Kassad leżał w błotnistej kąpieli, spoglądając na otaczające go szaleństwo. Dziesięć spośród siedemnastu promów desantowych płonęło jak pochodnie, a pola siłowe pozostałych siedmiu z najwyższym trudem wytrzymywały ulewę ognia z broni palnej i miotaczy promieni, przypominając wzniesione z pomarańczowych płomieni kopuły. Układy elektroniczne zainstalowane w hełmie Kassada uległy chyba awarii, gdyż jego wizjer wypełniała gmatwanina jakichś nieprawdopodobnych trajektorii, a zielone, czerwone i niebieskie punkciki pląsały w szaleńczym tańcu. W jego słuchawkach ktoś darł się jak opętany, natomiast wszczepiony komlog poinformował go, że nie jest w stanie nawiązać łączności z dowództwem.

Jakiś żołnierz pomógł mu stanąć na nogi. Kassad otrząsnął się z błota i pośpiesznie usunął z drogi kolejnemu oddziałowi, który właśnie wysypywał się z transmitera. Tak wyglądał początek wojny.

W chwilę po tym, jak postawił stopę na Południowej Bressii, Kassad zorientował się, że na pewno nie obowiązuje tutaj Nowy Kodeks Bushido. Osiemdziesiąt tysięcy świetnie wyszkolonych i doskonale wyposażonych żołnierzy Armii/ląd spodziewało się walczyć na jakimś rozległym, nie zamieszkanym terenie, tymczasem Intruzi pośpiesznie cofnęli się, pozostawiając za sobą spaloną ziemię, przemyślne pułapki i trupy cywilów. Armia natychmiast skorzystała z transmiterów, aby oskrzydlić nieprzyjaciela i zmusić go do walki, ten jednak odpowiedział ulewą nuklearnego i plazmowego ognia, zmuszając ludzi do ukrycia się pod ochronnym parasolem pól siłowych, sam zaś zajął stanowiska na obrzeżach gęsto zaludnionych miast.