Czas znowu gwałtownie ruszył naprzód. Ci żołnierze, którzy zostali jeszcze przy życiu, wpadli w panikę i strzelając na oślep, popędzili w stronę statków. Kassad spróbował sobie wyobrazić, co widzieli przez minione dwie minuty: jakieś zamazane cienie przemykające między stanowiskami obronnymi, kolegów rozszarpywanych czyimiś niewidzialnymi rękami. Ku swemu zdziwieniu przekonał się, że do pewnego stopnia może sterować upływem czasu; jedno mrugnięcie, i przeciwnicy zamierali w niemal zupełnym bezruchu, drugie, i zaczynali funkcjonować z niemal normalną prędkością. Poczucie rozsądku i honoru przemawiało za tym, aby zaprzestać rzezi, lecz niemal seksualna żądza krwi kazała zapomnieć o wszelkich skrupułach.
Ktoś z załogi statku zamknął śluzę, więc jeden z przerażonych komandosów użył ładunku plazmowego, aby utorować sobie drogę. Tłum napierał, depcząc rannych, którzy osunęli się na ziemię. Kassad podążył za ogarniętymi paniką Intruzami.
W wyrażeniu „walczyć jak osaczony szczur” jest dużo prawdy. Licząca sobie wiele tysiącleci historia konfliktów zbrojnych wielokrotnie dowodziła, że ludzie biją się najbardziej zaciekle wtedy, kiedy znajdą się w ciasnej przestrzeni, skąd nie ma drogi ucieczki. Pod Waterloo i w tunelach kopców na Lususie toczono najstraszliwsze boje w dziejach ludzkości — twarzą w twarz, piersią w pierś, bez szans na odwrót. Tym razem było tak samo. Intruzi walczyli — i ginęli — jak osaczone szczury.
Chyżwar unieszkodliwił systemy obronne statku. Moneta pozostała na zewnątrz, by rozprawić się z kilkunastoma komandosami, którzy nie opuścili stanowisk, natomiast Kassad wszedł do środka.
Wreszcie jedna łódź Intruzów otworzyła ogień do bliźniaczej, skazanej na zagładę jednostki. Kassad stał już wtedy na pustynnym piasku i obserwował, jak promienie laserów pełzną powoli w jego stronę, za nimi zaś — tak powoli, że na każdym z nich zdążyłby napisać swoje imię — szybują pociski. Wszyscy nieprzyjaciele byli już martwi, ale pole siłowe jeszcze działało. Odbita energia promieni i wybuchów spopieliła ciała i stopiła piasek, a w chwilę potem ocalała łódź zaczęła wspinać się ku niebu na kolumnie ognia. Kassad i Moneta przyglądali się temu z oazy spokoju wśród morza płomieni.
— Czy możemy ich zatrzymać? — zapytał Kassad. Pot lał się z niego strumieniami, ale dzikie podniecenie nie osłabło ani trochę.
— Moglibyśmy — odparła Moneta — ale nie chcemy tego robić. Oni zaniosą wiadomość do roju.
— Jaką wiadomość?
— Chodź tu, Kassad.
Odwrócił się gwałtownie na dźwięk jej głosu. Lśniące pole siłowe zniknęło. Ciało kobiety było mokre od potu; kosmyki wilgotnych włosów przywarły do czoła, sutki stwardniały i nabrzmiały.
— Chodź tu.
Pułkownik spojrzał w dół, na swoje ciało. On także nie miał już na sobie ochronnego pola i był tak podniecony jak jeszcze nigdy w życiu.
— Chodź tu… — powtórzyła szeptem Moneta.
Kassad podszedł, położył ręce na gładkich, śliskich pośladkach, podniósł ją, zaniósł na spłachetek rzadkiej trawy na szczycie wygładzonego przez wiatr pagórka, położył na ziemi wśród stert martwych ciał, brutalnie rozwarł jej uda, chwycił jedną ręką oba przeguby kobiety, podniósł jej ramiona nad głowę, przygwoździł do ziemi i wsunął się między jej nogi.
— Tak… — szepnęła, kiedy całował ucho i szyję, kark, zlizywał słony pot z piersi. Leżymy wśród trupów. Będzie ich więcej. Tysiące. Miliony. Śmiech wzbierze w martwych piersiach. Szeregi żołnierzy wyłonią się z transmiterów tylko po to, by zginąć w huczących płomieniach.
— Tak… — powtórzyła.
Czuł jej gorący oddech na swojej skórze. Uwolniła ramiona, przesunęła dłońmi po ociekających potem barkach Kassada, zadrapała go paznokciami, chwyciła za pośladki i przyciągnęła bliżej. Nabrzmiały członek ocierał się o włosy łonowe, wbijał się w łagodny łuk podbrzusza. Bramy transmiterów wypluwają czarne cielska krążowników. Żar plazmowych eksplozji. Setki okrętów, tysiące, tańczą i giną jak ćmy w wirze tornada. Kolumny rubinowego światła pokonują ogromne odległości, niosąc śmierć i zniszczenie. Ciała skąpane w czerwonym blasku.
— Tak…
Moneta otworzyła dla niego usta i ciało. Ciepło w górze i w dole, jej język w jego ustach, wślizgnął się tam dokładnie wtedy, kiedy Kassad wszedł w nią, powitany przez spragnioną wilgoć. Jej ciało wyprężyło się, wygięło, wsysając go głębiej, jeszcze głębiej, a potem zaczęli się razem poruszać. Cieplna katastrofa na tysiącach planet. Płonące kontynenty, wrzące morza. Przeraźliwie gorące powietrze. Całe oceany rozgrzanego powietrza, atmosfery rozszerzające się niczym skóra pod dotknięciem kochanka.
— Tak… tak… tak…
Ciepło jej oddechu w jego ustach. Jej skóra śliska i miękka niczym atłas. Kassad wykonuje gwałtowne pchnięcia, wszechświat kurczy się, w miarę jak narasta rozkosz, zmysły przestają funkcjonować, czuje już tylko zamykające go, otulające, śliskie ciepło kobiety. Odpowiada mu szarpnięciami bioder, jakby zdawała sobie sprawę z niesamowitego napięcia, które narasta w nim od środka, od samego dna. Kassad wykrzywia twarz w rozpaczliwym grymasie, zamyka oczy, widzi…
…rozszerzające się kule ogniste, umierające gwiazdy, słońca ginące w płomienistych erupcjach, całe układy planetarne znajdujące śmierć w ekstazie niszczenia…
…czuje ból w piersi, ale nie przestaje poruszać biodrami, robi to nawet szybciej, jeszcze szybciej, mimo że otwiera oczy i widzi…
…ogromny stalowy cierń, który wyrasta spomiędzy piersi Monety, rośnie, podczas gdy on podnosi się i opada, podnosi i opada, cierń rośnie coraz bardziej, krew zaczyna płynąć po jej gładkiej skórze, a potem Kassad patrzy zamglonymi ekstazą oczami, jak wargi kobiety kurczą się i cofają, odsłaniając rzędy stalowych zębów, zamiast palców w jego pośladki wbijają się stalowe ostrza, metalowe uda zaciskają się wokół jego poruszających się rytmicznie bioder…
…w ostatnich sekundach przed orgazmem Kassad usiłuje się wyrwać… odpycha się od niej rękami… ona przywiera do niego jak pijawka, gotowa wyssać całą krew… przetaczają się w bok, przez martwe ciała…
…jej oczy jak czerwone klejnoty płoną tym samym szaleńczym żarem, który pod postacią nieznośnego bólu rozsadza mu jądra, rozlewa się, rozprzestrzenia…
…Kassad opiera obie ręce na ziemi, podnosi się, odpycha od niej… od tego czegoś… ma nieludzką siłę, ale to za mało, bo czuje, że coś go ciągnie do niej… do tego… spogląda w oczy i widzi tam zagładę światów… zagładę światów!
Z przeraźliwym krzykiem zrywa się na równe nogi. Zostawia na stalowych szponach i ostrzach strzępy ciała i strugi krwi. Metalowe zęby zatrzaskują się w stalowej waginie, zaledwie jeden wilgotny milimetr od jego członka. Kassad pada na bok, turla się po zboczu, cały czas porusza biodrami, nie jest w stanie powstrzymać ejakulacji. Sperma tryska strumieniem, pada na zaciśniętą pięść trupa. Kassad jęczy rozpaczliwie, zwija się w kłębek, obejmuje kolana ramionami, i jeszcze raz… i jeszcze…
Słyszy syk i szczęk metalu. Odwraca się na plecy, mruży oczy — częściowo z bólu, częściowo dlatego, że musi patrzeć prosto w słońce. Stoi nad nim, szeroko rozkraczona, cała w kolcach i cierniach. Kassad ociera pot z czoła, widzi, że to nie pot, tylko krew, i czeka na śmiertelny cios. Czuje, jak włosy jeżą mu się na głowie, a na całym ciele występuje gęsia skórka. Spogląda jeszcze raz i widzi Monetę taką jak przedtem, z szeroko rozstawionymi nogami i kroczem wilgotnym od miłości. Nie dostrzega rysów twarzy, bo oślepia go słońce, ale widzi czerwonawe błyski tam, gdzie powinny być oczy. Moneta uśmiecha się, a wtedy metalowe zęby rozbłyskują jak szlachetne kamienie.