Выбрать главу

— Chociaż kilka stron.

Chyba usłyszała jakąś dziwną nutę w moim głosie, gdyż zmarszczyła lekko brwi i otworzyła teczkę. W miarę jak coraz szybciej przerzucała kolejne strony, zmarszczka pogłębiała się.

Na pierwszej stronie znajdowało się tylko jedno zdanie: „Pewnego pięknego październikowego poranka Umierająca Ziemia połknęła własne bebechy i zmarła w konwulsjach”. Następne dwieście dziewięćdziesiąt dziewięć stron było puste.

— To żart, Martin?

— Nie.

— W takim razie może jakaś subtelna aluzja? Chcesz zacząć nowy cykl powieściowy?

— Nie.

— Może nie uwierzysz, ale spodziewaliśmy się czegoś takiego. Nasi ludzie przygotowali dla ciebie wstępne koncepcje kilku wspaniałych serializacji. M. Subwaizee uważa, że byłbyś najlepszy do cyklu o Szkarłatnym Mścicielu.

— Możecie sobie wsadzić w dupę Szkarłatnego Mściciela — odparłem uprzejmie. — Skończyłem z Transline i tą przeżutą papką, którą nazywacie literaturą.

Twarz Tyreny nawet nie drgnęła. Bez specjalnego zdziwienia zauważyłem, że ma zęby zabarwione na brązowo, by pasowały do przerdzewiałych kolczatek na jej szyi i przegubach.

— Martin, Martin… — westchnęła. — Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak niewiele z ciebie zostanie, jeśli nie przeprosisz za ten wyskok i grzecznie nie wrócisz na swoje miejsce. Ale możemy poczekać z tym do jutra. Wracaj teraz do domu, wytrzeźwiej i przemyśl to sobie raz jeszcze.

Roześmiałem się głośno.

— Od ośmiu lat nie byłem bardziej trzeźwy niż teraz, moja damo. Po prostu potrzebowałem trochę czasu, żeby zorientować się, że nie tylko ja piszę gówno. Żadna z książek, jakie w tym roku ukazały się na obszarze Sieci, nie zasługuje na miano literatury. Ja wysiadam. To nie dla mnie.

Tyrena wstała z fotela. Dopiero teraz zauważyłem, że u jej pasa wisi bojowy paralizator. Pozostało mi tylko mieć nadzieję, iż nie jest prawdziwy.

— Posłuchaj, ty nędzny, pozbawiony krzty talentu pisarzyno! — wysyczała. — Stanowisz własność Transline, łącznie z dupą i jajami. Jeżeli zaczniesz przysparzać nam kłopotów, zmusimy cię, żebyś pisał gotyckie romanse pod pseudonimem Rosemary Titmouse. Teraz wracaj do domu, wytrzeźwiej i bierz się grzecznie do roboty nad Umierającą Ziemią X.

Pokręciłem z uśmiechem głową. Tyrena skrzywiła się lekko.

— Jesteś nam winien jeszcze prawie milion marek. Jak będziesz niegrzeczny, zajmiemy cały twój dom, z wyjątkiem tej cholernej tratwy, której używasz jako wychodka. Będziesz mógł na niej siedzieć tak długo, aż wypełnisz cały ocean gównem.

Roześmiałem się po raz kolejny.

— Wszystkie nieczystości są tam natychmiast przetwarzane — powiedziałem. — Poza tym wczoraj sprzedałem dom i spłaciłem należności. Pieniądze powinny już być na waszym koncie.

Palce Tyreny gładziły uchwyt paralizatora.

— Transline ma prawa do koncepcji serii. Zatrudnimy kogoś innego.

Skinąłem głową.

— Proszę bardzo.

Kiedy zrozumiała, że mówię poważnie, wyczułem w jej głosie jakąś nową nutę. Domyśliłem się, że moje odejście może oznaczać dla niej kłopoty.

— Posłuchaj, Martin: jestem pewna, że wspólnie znajdziemy rozsądne rozwiązanie. Nie dalej niż wczoraj mówiłam dyrektorowi, że dostajesz za mały procent, i że wydawnictwo powinno pozwolić ci na większą swobodę w…

— Tyreno, Tyreno… — westchnąłem. — Żegnaj.

Przeniosłem się najpierw na Renesans, a stamtąd na Parsimonię, gdzie wsiadłem na statek, który po trzytygodniowej podróży dowiózł mnie na Asquith, gdzie znajdowało się ludne królestwo Smutnego Króla Billy’ego.

Notatki do szkicu o Smutnym Królu Billy’ym:

Jego Wysokość Król William XXIII, suwerenny władca Królestwa Windsoru na Wygnaniu, przypomina nieco świecę w kształcie człowieka, którą ktoś zostawił za blisko gorącego pieca. Jego długie, niezbyt gęste włosy opadają aż na zgarbione ramiona, a twarz jest poorana głębokimi zmarszczkami, które najpierw biegną pionowo od ust do smutnych oczu, by potem skręcić ku uszom i znowu skierować się w dół, a wreszcie zniknąć wśród fałdów skóry na podgardlu i szyi. Podobno Smutny Król Billy kojarzy się antropologom z glinianymi figurkami znajdowanymi na terenie Wielkiej Kinszasy, gnostykom zen przypomina Żałosnego Buddę po pożarze świątyni na Tai Zihn, a historykom sztuki aktora nazwiskiem Charles Laughton, żyjącego przed kilkuset laty, w epoce filmu dwuwymiarowego. Dla mnie żadne z tych skojarzeń nie ma najmniejszego znaczenia, gdyż patrząc na Smutnego Króla Billy’ego, widzę don Baltazara, mojego nie żyjącego już od dawna nauczyciela, w chwilę po powrocie z jakiegoś trwającego bez przerwy przez tydzień pijaństwa.

Pogłoski o ponurym nastroju króla są znacznie przesadzone; Billy często się śmieje, i tylko fakt, że czyni to w dość szczególny sposób, sprawia, iż ludzie sądzą, że płacze.

Człowiek ma niewielki wpływ na swoją fizjonomię, ale w przypadku Jego Wysokości cała postać zdaje się świadczyć o tym, że należy albo do totalnego bufona, albo do stuprocentowego nieudacznika. Ubiera się — o ile można użyć tego słowa — w sposób urągający poczuciu dobrego smaku i nie zwracając najmniejszej uwagi na dobór barw, a w dodatku nie przywiązuje żadnej wagi do estetyki swego stroju. W związku z tym najczęściej można go zobaczyć z rozpiętym rozporkiem, w podartej pelerynie, w kaftanie, którego lewy rękaw wlecze się po podłodze, prawy zaś, nie dość że zdecydowanie za krótki, to na dodatek wygląda tak, jakby został zanurzony w dżemie.

Macie już ogólny obraz.

Przy tym wszystkim należy jednak stanowczo zaznaczyć, że Smutny Król Billy dysponuje niezwykle przenikliwym umysłem oraz przejawia wielką namiętność do sztuki i literatury, jakiej nie widziano od czasów renesansu na Starej Ziemi.

Można powiedzieć, iż Król Billy jest jak tłuste dziecko z twarzą wiecznie przylepioną do szyby sklepu ze słodyczami. Kocha dobrą muzykę, ale sam nie gra na żadnym instrumencie. Uwielbia balet i wszystko, co subtelne, sam zaś stanowi uosobienie tego, co klocowate i niezgrabne. Zapalony czytelnik, nieomylny znawca poezji i miłośnik krasomówstwa, ma dość wyraźną wadę wymowy, która — w połączeniu z ogromną nieśmiałością — nie pozwala mu prezentować własnych dokonań literackich.

Przysięgły kawaler, który właśnie rozpoczyna sześćdziesiąty rok życia, Król Billy mieszka w popadającym w ruinę pałacu, stanowiącym centralny punkt królestwa o powierzchni trzech tysięcy kilometrów kwadratowych. I pałac, i państwo wyglądają tak samo jak odzienie władcy. Ma się rozumieć, krążą o nim liczne anegdoty. Oto jedna z nich: pewien znany malarz, korzystający z finansowego wsparcia władcy, spotyka Jego Wysokość przechadzającego się z pochyloną głową i rękami założonymi do tyłu. Król, najwyraźniej pogrążony głęboko w myślach, jedną nogą stąpa po ścieżce, drugą zaś po rozmiękłej, błotnistej ziemi. Malarz pozdrawia z szacunkiem swego mecenasa, na co Smutny Król Billy podnosi głowę i mruga raptownie, jak człowiek, którego obudzono z głębokiego snu.

— Wybacz mi — mówi do zdumionego malarza — ale m-m-mógłbyś mi powiedzieć, czy szedłem do p-p-pałacu, czy też w p-p-przeciwną stronę?

— W kierunku pałacu, Wasza Wysokość — odpowiada artysta.

— To d-d-dobrze — mówi król. — A więc jestem już po lunchu.

Kiedy generał Horace Glennon-Height rozpoczął rebelię, prowincjonalna planeta Asquith znalazła się dokładnie na trasie jego podbojów. Ludność nie musiała się niczego lękać — Hegemonia wysłała do obrony planety silną flotę Armii/kosmos — ale kiedy władca niewielkiego królestwa wezwał mnie do siebie, przekonałem się, że ma minę jeszcze bardziej zatroskaną niż zwykle.