Выбрать главу

— Tato, proszę cię, nie pozwól mi już nigdy zrobić czegoś takiego.

Następnie poszła na górę i położyła się spać.

Tej wiosny Sol znowu miał sen. Stał w ogromnym, pogrążonym w mroku pomieszczeniu, a przed nim żarzyły się dwa czerwone owale. Wkrótce potem rozległ się dudniący głos:

„Sol! Weź swoją córkę, swoją jedyną córkę Rachelę, którą kochasz, udaj się z nią na planetę Hyperion i złóż ją tam w ofierze w miejscu, które ci wskażę”.

— Przecież już ją dostałeś, sukinsynu! — ryknął Sol co sił w płucach. — Co mam zrobić, żeby ją odzyskać? Powiedz mi! Powiedz mi, do cholery!

Obudził się mokry od potu, ze łzami w oczach i wściekłością w sercu. Wiedział, że w pokoju obok śpi jego córka, którą powoli zżera wielki robak czasu.

Sola opanowała obsesja zbierania informacji o Hyperionie, Grobowcach Czasu oraz Chyżwarze. Jako naukowiec nie posiadał się ze zdumienia, że było ich tak mało i opierały się na bardzo nielicznych udokumentowanych faktach, choć temat z pewnością należał do najbardziej prowokujących. Oczywiście istniał Kościół Chyżwara — na Planecie Barnarda nie było ani jednej jego świątyni, w Sieci jednak znajdowało się ich całkiem sporo — ale wkrótce przekonał się, że poszukiwanie konkretnych informacji w literaturze sakralnej miało tyle samo sensu co sporządzanie mapy Sarnath na podstawie odwiedzin w buddyjskim klasztorze. Co prawda w dogmatach Kościoła wspominano o czasie, jednak tylko w tym sensie, że Chyżwar miał być… „Aniołem Odkupienia przybywającym spoza czasu”, oraz że prawdziwy czas skończył się dla ludzkości z chwilą zagłady Starej Ziemi, a cztery stulecia, jakie upłynęły od tego wydarzenia, były „czasem fałszywym”. Sol stwierdził, iż święte pisma kultu Chyżwara stanowią standardową mieszaninę bzdur i ogólników, charakterystyczną dla większości religii. Mimo to zamierzał odwiedzić którąś ze świątyń Chyżwara, jak tylko osuszy do cna poważniejsze źródła informacji.

Melio Arundez zorganizował kolejną wyprawę na Hyperiona, także sponsorowaną przez Reichsuniversität. Jej jedyny cel stanowiło zbadanie prądów czasu, które były odpowiedzialne za chorobę Racheli. Przy okazji udało się nakłonić Protektorat Hegemonii, aby wraz z ekspedycją wysłał transmiter materii, który miał zostać zainstalowany w konsulacie w Keats. Jednak wyprawa miała dotrzeć na Hyperion dopiero za trzy lata, licząc według czasu Sieci. W pierwszym odruchu Sol postanowił przyłączyć się do wyprawy — z pewnością tak właśnie kazałby postąpić swemu bohaterowi każdy szanujący się scenarzysta popularnych holofilmów — lecz po krótkim namyśle postanowił zrezygnować z tego zamiaru. Jako historyk i filozof nie miał najmniejszych szans, żeby w jakiś istotny sposób przyczynić się do sukcesu przedsięwzięcia. Jeżeli zaś chodzi o Rachelę, to co prawda wykazywała umiejętności i zainteresowania charakterystyczne dla osoby zafascynowanej archeologią, ale z każdym dniem stawały się one mniej użyteczne, a poza tym Sol nie widział żadnego powodu, dla którego jego córka miałaby wracać na miejsce strasznego wypadku. Codziennie rano przeżywałaby ogromny szok, budząc się na zupełnie obcej planecie, wśród ludzi wykonujących coraz mniej zrozumiałe czynności. Sarai na pewno nie dopuściłaby do czegoś takiego.

Sol przerwał pracę nad najnowszą książką — miała to być analiza etycznych teorii Kierkegaarda w kontekście działania maszynerii prawnej Hegemonii — i skoncentrował się na zbieraniu informacji o czasie, Hyperionie oraz Abrahamie.

Poświęcił się bez reszty temu zadaniu, co jednak w najmniejszym stopniu nie wpłynęło na osłabienie jego woli działania. Od czasu do czasu dawał upust frustracji, ciskając gromy na głowy rozmaitych lekarzy i uczonych, którzy ściągali z całej Sieci niczym pielgrzymi do miejsca kultu, aby wciąż na nowo badać Rachelę.

— Jak to możliwe?! — ryknął na jakiegoś niskiego wzrostem specjalistę, który popełnił ten błąd, że składając wyrazy współczucia ojcu pacjentki, napomknął jednocześnie o swoich osiągnięciach. Miał okrągłą, całkowicie pozbawioną włosów głowę, tak że jego twarz sprawiała wrażenie, jakby została narysowana na kuli bilardowej. — Ona zaczęła maleć! — krzyczał Sol, napierając na cofającego się rozpaczliwie eksperta. — Jeszcze nie widać tego gołym okiem, ale ciężar i grubość kości wyraźnie się zmniejsza! Czyżby miała z powrotem stać się dzieckiem? A jak to się ma do prawa zachowania masy?

Ekspert otworzył usta, ale był zbyt przerażony, żeby odpowiedzieć. Wyręczył go jego brodaty kolega.

— M. Weintraub… — bąknął niepewnie. — Wydaje nam się, że pańska córka stanowi obecnie… eee… lokalne ognisko odwróconej entropii.

Sol natychmiast odwrócił się do niego.

— Twierdzi pan, że Rachela po prostu tkwi w bańce czasu biegnącego w przeciwną stronę?

— Niezupełnie… — Brodacz nerwowo przygładził zarost. — Może lepszą analogią byłoby… przynajmniej pod względem biologicznym… odwrócenie procesów metabolicznych… to znaczy…

— Absurd! — parsknął Sol. — Przecież ona nie przetwarza odchodów w żywność! A poza tym, co z działaniem układu nerwowego? Jeżeli skierujemy impulsy elektrochemiczne w przeciwną stronę, otrzymamy totalną bzdurę. Jej mózg pracuje, panowie… Zanika tylko pamięć. Dlaczego, pytam się? No, dlaczego?

Mały specjalista wreszcie odzyskał głos.

— Tego nie wiemy, M. Weintraub. Z matematycznego punktu widzenia ciało pańskiej córki przypomina równanie w czasie odwróconym albo przedmiot, który przeleciał przez obracającą się szybko czarną dziurę. Niestety nie wiemy ani jak to się stało, ani dlaczego.

Sol uścisnął rękę najpierw jednemu, potem drugiemu mężczyźnie.

— Wspaniale. To właśnie chciałem usłyszeć, panowie. Życzę miłej podróży.

Wieczorem w dzień swoich dwudziestych pierwszych urodzin Rachela przyszła do pokoju ojca.

— Co się stało, maleńka? — Sol wstał z łóżka i włożył szlafrok. — Nie możesz zasnąć?

— Nie śpię już od dwóch dni — odparła szeptem. — Postanowiłam zapoznać się ze wszystkimi zapiskami, które robiłam od początku choroby.

Sol skinął głową.

— Tato, zszedłbyś ze mną na drinka? Muszę z tobą porozmawiać.

Posłusznie wziął dwie szklanki z barku i podążył za nią na parter.

Po raz pierwszy — a zarazem ostatni — Sol pił z córką… i upił się. Najpierw gadali o tym i owym, potem zaczęli sypać dowcipami, przy czym śmiali się tak bardzo, że nie byli w stanie opowiedzieć do końca żadnego z nich. W pewnej chwili Rachela pociągnęła łyk ze szklanki, zakrztusiła się i niewiele brakowało, żeby zapryskała cały pokój. Tak ich to rozbawiło, że oboje aż trzymali się za brzuchy ze śmiechu.

— Przyniosę następną butelkę — powiedział Sol, kiedy wreszcie zdołał się opanować. — Dostałem ją w zeszłe święta od dziekana Moore’a.

Kiedy wrócił, ostrożnie stawiając stopy, Rachela siedziała na kanapie i rozczesywała sobie włosy palcami. Nalał jej trochę do szklanki, po czym przez pewien czas w milczeniu popijali złocisty trunek.

— Tato?

— Tak?

— Przekopałam się przez wszystko. Oglądałam zdjęcia, słuchałam swojego głosu, widziałam Linnę i innych. Wszyscy są już w średnim wieku…

— Nie przesadzaj — przerwał jej ojciec. — Za miesiąc Linna skończy dopiero trzydzieści pięć lat.

— Wiesz, o co mi chodzi. Oni są starzy. Przeczytałam też wyniki badań lekarskich, obejrzałam zdjęcia z Hyperiona i wiesz, do jakiego wniosku doszłam?

— Do jakiego?

— Ze to wszystko nieprawda.