Выбрать главу

— Chodzi ci o to, od jak dawna wiedziałam, co należy zrobić? Od roku. To znaczy, od jej piątych urodzin.

— Od roku! Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?

— Czekałam, aż zrozumiesz. Aż sam się domyślisz.

Sol potrząsnął głową. Miał wrażenie, że kuchnia kołysze się wraz z całym domem.

— Nie. To znaczy, nie wydaje mi się… Muszę się nad tym zastanowić.

Bez zdziwienia obserwował, jak obca ręka głaszcze znajomą, należącą do Sarai.

Jego żona w milczeniu skinęła głową.

Sol spędził trzy dni i trzy noce w jałowych górach, jedząc tylko gruboziarnisty chleb, który zabrał z domu, i pijąc wodę z przenośnego kondensatora.

W ciągu minionych dwudziestu lat tysiące razy błagał, aby pozwolono mu wziąć na siebie chorobę Racheli, bo jeżeli już ktoś musi cierpieć, to niech będzie to ojciec, nie dziecko. Wszyscy rodzice czuliby to samo — czuli to samo za każdym razem, kiedy ich dzieci ulegały jakiemuś wypadkowi albo majaczyły w gorączce. Tylko że życie nie jest takie proste.

Sol doszedł do tego wniosku trzeciego, skwarnego popołudnia, odpoczywając w cieniu wąskiego nawisu skalnego.

— Czyżby tak właśnie powiedział Abraham Bogu? Że to on będzie ofiarą, nie Izaak?

„Abraham mógł tak powiedzieć. Ty nie możesz”.

— Dlaczego?

Sol ujrzał koszmarną wizję tysięcy nagich ludzi podążających ku płonącym piecom pod eskortą uzbrojonych żołnierzy. Ujrzał mężczyzn i kobiety wynoszących otumanione dzieci z dymiących zgliszcz czegoś, co kiedyś było miastem. Zdawał sobie sprawę, że nie są to senne majaki, lecz prawdziwe obrazy, zarejestrowane podczas Pierwszego i Drugiego Holocaustu. I jeszcze zanim rozległ się głos, wiedział już, jaka będzie odpowiedź. Jaka musi być.

„Rodzice już się poświęcili i ta ofiara została przyjęta. Teraz trzeba czegoś więcej”.

— Czego?

Odpowiedziało mu milczenie. Sol zorientował się, że stoi z zadartą głową w bezlitosnym blasku słońca. Zatoczył się i o mało nie upadł. Wysoko w górze przeleciał czarny ptak… a może to też była wizja? Pogroził pięścią spiżowemu niebu.

— Wykorzystywałeś nazistów jako swoje narzędzia. Tych szaleńców. Potwory. Sam jesteś przeklętym potworem.

„Nie”.

Ziemia zachwiała się i Sol runął na ostre skalne odłamki. Przez chwilę czuł się tak, jakby opierał się o gorącą, chropowatą ścianę. W policzek wbijał mu się kamień wielkości pięści.

— Jedyną odpowiedzią, jakiej mógł udzielić Abraham, było posłuszeństwo. Z etycznego punktu widzenia on także był dzieckiem, podobnie jak wszyscy ludzie w tamtych czasach. W związku z tym dzieci Abrahama musiały stać się dorosłymi i same złożyć się w ofierze. Co my powinniśmy zrobić?

Pytanie zawisło w powietrzu. Ziemia przestała się kołysać. Po dłuższej chwili Sol stanął niepewnie na nogi, otarł z twarzy krew i brud, po czym ruszył ku położonej w dolinie osadzie.

— Nie — powiedział do żony. — Nie polecimy na Hyperiona. To nie jest właściwe rozwiązanie.

Sarai mocno pobladła, ale zdołała zapanować nad głosem.

— A więc chcesz, żebyśmy czekali z założonymi rękami?

— Wcale nie. Po prostu nie chcę, żebyśmy zrobili coś, czego później moglibyśmy żałować.

Sarai gwałtownie wypuściła powietrze z płuc i machnęła ręką w kierunku okna, przez które widać było ich czteroletnią córeczkę, bawiącą się lalkami przed domem.

— Uważasz, że ona ma czas, żeby czekać?

— Siadaj, mamuśku.

Nie posłuchała go. Na przedzie brązowej bawełnianej sukienki dostrzegł kilka kryształków cukru. Pomyślał o młodej kobiecie, wyłaniającej się nago z fosforyzujących fal na brzegu ruchomej wyspy na Maui-Przymierzu.

— Musimy coś zrobić — stwierdziła stanowczo.

— Korzystaliśmy z porad co najmniej stu lekarzy i naukowców. Rachela była badana i poddawana najbardziej wymyślnym torturom w co najmniej dwudziestu wiodących ośrodkach medycznych. Odwiedziłem wszystkie świątynie Chyżwara, jakie istnieją na planetach Sieci, ale nikt nie chciał tam ze mną rozmawiać. Melio oraz inni eksperci z Reichu twierdzą, że w doktrynie Kościoła Chyżwara nie ma najmniejszej wzmianki o czymkolwiek, co przypominałoby chorobę Merlina, na Hyperionie zaś nie funkcjonują żadne legendy ani podania, z których można by wyciągnąć jakieś wnioski. Trwające trzy lata prace badawcze na Hyperionie nie przyniosły żadnych rezultatów, a teraz zostały zakazane. Zgodę na odwiedzenie Grobowców Czasu mogą uzyskać jedynie tak zwani pielgrzymi. Zdobycie wizy turystycznej jest prawie niemożliwe, a nawet gdybyśmy ją dostali, Rachela mogłaby nie przeżyć podróży. — Sol przerwał dla nabrania oddechu i ponownie dotknął ramienia żony. — Przykro mi, że muszę to wszystko powtarzać, mamuśku, ale chyba widzisz, że jednak coś zrobiliśmy?

— Za mało — stwierdziła stanowczo Sarai. — Dlaczego nie mamy udać się tam jako pielgrzymi?

Zdesperowany Sol załamał ręce.

— Ponieważ Kościół Chyżwara wybiera kandydatów na samobójców spośród tysięcy ochotników! W Sieci aż roi się od głupich, zdesperowanych ludzi. Większość z nich już stamtąd nie wraca.

— Czy to czegoś nie dowodzi? — podchwyciła natychmiast Sarai. — Ktoś, albo coś, czyha tam na nich.

— Na przykład bandyci — mruknął jej mąż.

Sarai pokręciła głową.

— Golem.

— Masz na myśli Chyżwara?

— To golem — powtórzyła kobieta. — Ten sam, którego widujemy we śnie.

— Ja nie widuję we śnie żadnego golema — odparł niepewnie Sol. — Co masz na myśli?

— Czerwone oczy, które nas obserwują. To ten sam golem, którego kroki Rachela usłyszała tamtej nocy we wnętrzu Sfinksa.

— Skąd wiesz, że ona cokolwiek słyszała?

— Wszystko jest we śnie — odparła Sarai. — Zanim wejdziemy do pomieszczenia, w którym czeka golem.

— Chyba nie śniliśmy tego samego snu — powiedział Sol. — Moja droga, dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałaś?

— Bałam się, że tracę zmysły… — szepnęła Sarai.

Sol pomyślał o swoich potajemnych rozmowach z Bogiem, objął żonę i mocno przytulił.

— Och, Sol… — usłyszał jej głos. — To tak boli, kiedy muszę na nią patrzeć… I tak bardzo jesteśmy tutaj samotni…

Kilka razy próbowali wrócić do domu — „domem” była zawsze i pozostała Planeta Barnarda — żeby odwiedzić znajomych i przyjaciół, ale natychmiast oblegał ich tłum turystów i dziennikarzy. Nie było w tym niczyjej winy — po prostu w megadatasferze, obejmującej sto sześćdziesiąt planet należących do Sieci, informacje rozchodziły się niemal natychmiast. Wystarczyło wsunąć kartę uniwersalną do czytnika i przejść przez transmiter. Próbowali zachować maksymalną dyskrecję i podróżować incognito, ale nie będąc szpiegami nie mieli w tej dziedzinie najmniejszego doświadczenia i rezultat ich usiłowań był żałosny. Nigdy nie udało im się zmylić pogoni na dłużej niż dwadzieścia cztery godziny. Instytuty badawcze i szpitale łatwo radziły sobie ze zgrają żądnych sensacji reporterów, ale rodzina i przyjaciele bardzo cierpieli. Rachela wciąż znajdowała się w centrum zainteresowania.

— Może zaprosilibyśmy Tethę i Richarda? — zaproponowała Sarai.

— Mam lepszy pomysł — odparł Sol. — Sama ich odwiedź. Wiem, że chcesz porozmawiać z siostrą, ale na pewno zależy ci też na tym, żeby pobyć trochę w domu, obejrzeć długi zachód słońca, pójść na spacer wśród pól… Jedź.

— Mam jechać sama? Przecież nie mogę zostawić Racheli!