Выбрать главу

— Wydaje mi się, że dzisiejszej nocy powinniśmy wystawić straże — odezwał się po jakimś czasie pułkownik Kassad. — Jeden czuwa, reszta śpi. Zmiana co dwie godziny.

— Zgadzam się — powiedział konsul. — Mogę być pierwszy.

— Z samego rana… — zaczął Kassad, ale nie dokończył, gdyż ojciec Hoyt gwałtownym gestem wyciągnął rękę i krzyknął:

— Patrzcie!

Spojrzeli we wskazanym kierunku. Wśród lśniących srebrzyście konstelacji rozbłysły różnokolorowe ogniste kule — zielone, fioletowe i pomarańczowe — rzucając barwne refleksy na falującą powierzchnię Trawiastego Morza. Gwiazdy oraz smugi meteorów natychmiast zbladły, nie mogąc konkurować z tym niespodziewanym pirotechnicznym pokazem.

— Jakieś wybuchy? — zapytał niepewnie ksiądz.

— Bitwa kosmiczna — wyjaśnił Kassad. — Wewnątrz orbity księżyca. Głowice termojądrowe.

Pośpiesznie wrócił pod pokład.

— Drzewo — powiedział Het Masteen, wskazując jasny punkcik, który przemieszczał się wśród ognistych wykwitów niczym rozżarzony węgiel między wybuchającymi fajerwerkami.

Kilka sekund później Kassad wrócił uzbrojony w lornetkę, która natychmiast zaczęła wędrować z rąk do rąk.

— Intruzi? — zapytała Lamia. — Czy to inwazja?

— Prawie na pewno Intruzi, ale też prawie na pewno to tylko zwiadowczy wypad. Widzicie te skupione wybuchy? To nasze pociski, niszczone antyrakietami Intruzów.

Lornetka dotarła wreszcie do konsula. Spoglądając przez nią, mógł dostrzec każdą eksplozję z osobna, a także błękitne ślady pozostawione przez co najmniej dwie jednostki Intruzów, uciekające przed okrętami bojowymi Hegemonii.

— Nie wydaje mi się… — zaczął Kassad, lecz umilkł w pół zdania, gdyż nagle żagle wiatrowozu, jego pokład oraz całe Trawiaste Morze rozjarzyły się pomarańczową poświatą.

— Dobry Jezu… — szepnął ojciec Hoyt. — Trafili drzewostatek!

Konsul pośpiesznie skierował lornetkę w lewo. Kula szalejących płomieni była widoczna nawet gołym okiem, ale w powiększeniu można było dostrzec pień oraz najgrubsze konary drzewostatku, zatopione w ognistym piekle. Co jakiś czas długie pomarańczowe macki wystrzeliwały daleko w przestrzeń, kiedy pękała kolejna kula pola siłowego i uwolnione powietrze uciekało w próżnię. Wkrótce potem blask przygasł, gigantyczny pień rozjarzył się po raz ostatni, a następnie rozpadł niczym zwęglony kawałek drewna w ognisku. Z pewnością nikt nie przeżył katastrofy. Drzewostatek „Yggdrasill” wraz z załogą, klonami i organicznymi pilotami po prostu przestał istnieć.

Konsul odwrócił się do Heta Masteena i podał mu lornetkę — trochę zbyt późno, żeby templariusz mógł przez nią cokolwiek zobaczyć.

— Tak mi przykro… — szepnął.

Kapitan nie wziął od niego lornetki. Powoli opuścił wzrok, nasunął kaptur głębiej na czoło i bez słowa zniknął pod pokładem.

Zagłada drzewostatku zakończyła groźny spektakl na niebie. Kiedy minęło dziesięć minut, a wśród gwiazd nadal nie pojawiały się żadne eksplozje, Brawne Lamia zapytała niezbyt pewnym głosem:

— Myślicie, że ich dostali?

— Intruzów? Raczej nie — odparł Kassad. — Ich jednostki zwiadowcze osiągają ogromną prędkość i mają niezwykle silny system obronny. Teraz pewnie są już dobrych kilka minut świetlnych stąd.

— Czyżby szczególnie zależało im na zniszczeniu drzewostatku? — zapytał Silenus. Poeta wydawał się zupełnie trzeźwy.

— Wątpię — powiedział pułkownik. — Myślę, że to był całkowity przypadek.

— Całkowity przypadek… — powtórzył jak echo Sol Weintraub. — Chyba prześpię się jeszcze trochę przed wschodem słońca.

Pielgrzymi kolejno schodzili pod pokład.

— Gdzie powinienem pełnić wartę? — zapytał konsul, kiedy został sam na sam z Kassadem.

— Najlepiej chodź w kółko — poradził mu pułkownik. — Jeśli staniesz w korytarzu przy samych schodach, będziesz widział drzwi wszystkich kabin i mesy. Na górze sprawdzaj kolejno dolny i górny pokład oraz nadbudówki. Dopilnuj, żeby nie zgasła żadna lampa. Masz jakąś broń?

Konsul pokręcił głową.

Kassad wręczył mu swój paralizator.

— Jest ustawiony na wąski promień — jakieś pół metra średnicy w odległości dziesięciu metrów. Nie używaj go, dopóki nie będziesz całkowicie pewien, że mamy na statku nieproszonego gościa. Ta mała przesuwana płytka to bezpiecznik. Przed strzałem musisz odsunąć ją do tyłu.

Konsul wziął broń do ręki, starając się trzymać palce jak najdalej od spustu.

— Zmienię cię za dwie godziny — powiedział Fedmahn Kassad, po czym zerknął na komlog. — Słońce wzejdzie przed końcem mojej wachty. — Spojrzał w górę, jakby spodziewał się ujrzeć tam „Yggdrasill” kontynuujący swoją wędrówkę po niebie, ale zobaczył tylko jarzące się obojętnie gwiazdy. Nad północno-wschodnim horyzontem zaczęły gromadzić się ciemne chmury, zwiastując nadciągającą burzę. Pułkownik potrząsnął głową. — Co za szkoda… — mruknął, po czym zszedł na dół.

Przez długą chwilę konsul stał bez ruchu, wsłuchując się w szum wiatru, skrzypienie olinowania i łoskot koła, a następnie podszedł do burty, oparł się o reling i, pogrążony głęboko w myślach, wpatrzył w umykającą do tyłu, rozfalowaną ciemność.

ROZDZIAŁ 5

Wschód słońca nad Trawiastym Morzem był bardzo piękny. Konsul obserwował go z najwyższego miejsca na pokładzie rufowym. Po zakończonej wachcie bezskutecznie próbował się zdrzemnąć, by wreszcie wrócić na pokład i przyglądać się, jak noc powoli ustępuje miejsca dniu. Zbliżający się front burzowy przygnał przed sobą niskie chmury, a wstające słońce zalało świat olśniewająco złotym blaskiem, który zdawał się odbijać od ścielących się nisko obłoków. Przez kilka krótkich minut żagle, liny i sfatygowane deski pokładu lśniły w oślepiających promieniach, potem zaś słońce skryło się za chmurami i żywe barwy natychmiast zniknęły, ustępując miejsca rozmaitym odcieniom szarości. Wiatr, który wyraźnie przybrał na sile, zrobił się znacznie chłodniejszy, jakby dopiero co spadł z pokrytych śniegiem szczytów Gór Cugielnych, widocznych na północno-wschodnim horyzoncie jako ciemna kreska.

Do konsula dołączyli Brawne Lamia i Martin Silenus. Każde trzymało w rękach kubek z gorącą kawą. Wiatr szarpał ożaglowaniem, a gęste włosy Lamii otaczały jej głowę niczym czarny, falujący obłok.

— …dobry — mruknął Silenus, spoglądając z niechętnym grymasem na wzburzone Trawiaste Morze.

— Dzień dobry — odparł konsul, lekko zaskoczony swoim znakomitym samopoczuciem, zupełnie jakby nie miał za sobą nie przespanej nocy. — Żeglujemy pod wiatr, ale i tak wszystko przebiega nadspodziewanie gładko. Jestem pewien, że dotrzemy do gór przed zachodem słońca.

— Hrrrmmmmpffff… — mruknął Silenus i zanurzył nos w kubku z kawą.

— Ani na chwilę nie zmrużyłam oka — powiedziała Brawne Lamia. — Cały czas myślałam o historii M. Weintrauba.

— Nie wydaje mi się, żeby… — zaczął poeta, ale natychmiast umilkł, gdyż na pokładzie pojawił się Sol Weintraub. Niemowlę wyglądało z zainteresowaniem zza krawędzi nosidełka na jego piersi.

— Dzień dobry wszystkim — powiedział Weintraub, po czym rozejrzał się dokoła i odetchnął głęboko. — Trochę chłodno, nieprawdaż?