– Szczerze mówiąc – powiedział – cała ta diabelska szarada przywiodła mi na pamięć fragment listu, który na krótko przed chorobą napisałem – to znaczy, który on napisał – do swojego brata George’a: “Czy nie można sobie wyobrazić istnienia jakichś nadistot, które znajdują zadowolenie w każdym wdzięcznym pomyśle, jaki pojawi się w mojej głowie, tak samo jak ja doświadczam zadowolenia obserwując, w jaki sposób gronostaj reaguje na pojawienie się większego zwierzęcia? Choć uliczna burda jest ze wszech miar godna potępienia, to nie ma nic złego w energii, jaką wyzwala ona w ludziach. Dla owych nadistot nasze myśli mogą mieć taką samą wartość: choć błędne, są przecież w stanie dawać przyjemność. I na tym właśnie zasadza się cała poezja”.
– Czy myślisz, że “Projekt Keats” był… zły? – zapytałam.
– Wszystko, co zawiera w sobie pierwiastek oszustwa, jest złem.
– Może jesteś Johnem Keatsem w znacznie większym stopniu, niż chciałbyś się do tego przyznać?
– Nie. Na przekór wszystkim pozorom świadczy o tym brak instynktu poetyckiego.
Popatrzyłam na czarne kształty mebli w pogrążonym w mroku pokoju.
– Czy SI wiedzą, że tu jesteśmy?
– Chyba tak. Prawie na pewno. TechnoCentrum może mnie wyśledzić w każdym miejscu we wszechświecie, ale my uciekaliśmy przecież przed siłami bezpieczeństwa Sieci, nieprawdaż?
– Oboje jednak wiemy, że za zamachem kryje się jakaś… jakaś istota z TechnoCentrum.
– Owszem, ale to dotyczy wyłącznie wydarzeń w Sieci. W samym TechnoCentrum nie ma mowy o tolerowaniu jakiejkolwiek przemocy.
Z ulicy dobiegł jakiś hałas. Miałam nadzieję, że to tylko gołąb albo może wiatr, włóczący śmieci po bruku.
– W jaki sposób TechnoCentrum zareaguje na moje pojawienie się tutaj? – zapytałam.
– Nie mam pojęcia.
– Z pewnością istnienie tego miejsca jest otoczone głęboką tajemnicą?
– SI po prostu uważają to za rzecz pozbawioną znaczenia dla ludzi.
Potrząsnęłam głową, choć w ciemności nie mógł tego zobaczyć.
– Odtworzenie Starej Ziemi, wskrzeszenie… ilu?… w każdym razie na pewno mnóstwa ludzi pod postacią cybryd, Sztuczne Inteligencje mordujące się nawzajem – to wszystko miałoby być pozbawione znaczenia?
Zaczęłam się śmiać, ale zdołałam zapanować nad tym histerycznym odruchem.
– Oczywiście.
Podeszłam do okna, nie przejmując się zupełnie tym, że dla kogoś stojącego na ulicy stanowiłabym teraz wyśmienity cel, i drżącymi palcami wyciągnęłam z kieszeni paczkę papierosów. Były jeszcze wilgotne po niedawnej gonitwie wśród zasp śnieżnych, ale jeden dał się zapalić.
– Johnny, kiedy powiedziałeś, że ten… analog odtwarza całą Ziemię, ja zapytałam: “Po co, na miłość boską?”, a ty mruknąłeś wtedy, że kto wie, czy nie właśnie po to. Co miałeś na myśli?
– Że w tym wszystkim najważniejszy może okazać się Bóg.
– Jaśniej, jeżeli można prosić.
Johnny westchnął ciężko.
– Nie wiem dokładnie, po co zapoczątkowano “Projekt Keats” ani w jakim celu stworzono analog Starej Ziemi, podejrzewam jednak, iż ma to jakiś związek z liczącymi sobie ponad siedemset lat planami TechnoCentrum stworzenia Najwyższego Intelektu.
– Najwyższy Intelekt… – powtórzyłam, wydmuchując dym. – Aha. Więc TechnoCentrum stara się zbudować Boga?
– Tak.
– Dlaczego?
– Na to pytanie nie ma prostej odpowiedzi, Brawne. Podobnie jak nie ma prostej odpowiedzi na pytanie, dlaczego ludzie od tysięcy pokoleń poszukują Boga, dopatrując się Go w milionach najróżniejszych wcieleń. W przypadku TechnoCentrum nacisk położony jest raczej na większą wydajność i lepszą technikę żonglowania zmiennymi.
– Przecież TechnoCentrum ma do dyspozycji samo siebie i megadatasferę złożoną z datasfer dwustu planet!
– Mimo to jego zdolności wizjonerskie są w znacznym stopniu ograniczone.
Wyrzuciłam papierosa za okno i odprowadziłam spojrzeniem czerwony punkcik, niknący w ciemności. Nagle odniosłam wrażenie, że wiatr stał się bardzo zimny.
– W jaki sposób to wszystko… Stara Ziemia, odtwarzanie osobowości, cybrydy… Co to wszystko ma wspólnego z tworzeniem Najwyższego Intelektu?
– Nie wiem, Brawne. Osiemset lat standardowych temu, na początku Pierwszej Epoki Informatycznej, pewien człowiek nazwiskiem Norbert Weiner napisał: “Czy Bóg może traktować poważnie swoje dzieło? Czy jakikolwiek stwórca, nawet najbardziej ograniczony w swej potędze, może traktować poważnie swoje dzieło?” Ludzkość próbowała odpowiedzieć na to pytanie, budując pierwsze, prymitywne SI. Teraz to samo czyni TechnoCentrum. Kto wie, może projekt “Najwyższy Intelekt” zakończył się powodzeniem i wszystko, czego jesteśmy świadkami, stanowi kaprys Stworzyciela/Stworzonego, którego działanie tak dalece wykracza poza możliwości pojmowania Sztucznych Inteligencji, jak ich działanie wykracza poza możliwości pojmowania ludzi?
Odwróciłam się od okna i ruszyłam przed siebie, ale po dwóch krokach rąbnęłam kolanem w krawędź niskiego stolika i uznałam, że lepiej będzie pozostać na miejscu.
– Ale to wszystko nadal nie wyjaśnia, kto i dlaczego chce cię zabić.
– Masz rację.
Johnny wstał z kanapy i podszedł do przeciwległej ściany. Trzasnęła zapalana zapałka, a w chwilę potem zapłonęła świeca. Nasze cienie zatańczyły na ścianach i suficie.
Zbliżył się do mnie i łagodnie ujął mnie za ramię. Słaby blask świecy nadał jego włosom i rzęsom barwę czystej miedzi, uwydatniając wystające kości policzkowe i mocno zarysowaną szczękę.
– Dlaczego jesteś taka twarda? – zapytał.
Przez chwilę wpatrywałam się w jego twarz, oddaloną od mojej zaledwie o kilkanaście centymetrów. Byliśmy tego samego wzrostu.
– Puść mnie – powiedziałam wreszcie.
On jednak przysunął się jeszcze bliżej i pocałował mnie. Miał miękkie, ciepłe wargi, pocałunek zaś zdawał się trwać całymi godzinami. To jest maszyna, powtarzałam sobie w myślach. Człowiek, ale w środku maszyna.
Zamknęłam oczy. Jego ręka delikatnie przesunęła się po moim policzku, karku, tyle głowy.
– Posłuchaj… – szepnęłam, kiedy przerwał na chwilę.
Nie pozwolił mi dokończyć, tylko chwycił mnie w ramiona i zaniósł do sypialni. Wysokie łóżko. Miękki materac i gruba kołdra. Przy wpadającym przez otwarte drzwi blasku świecy rozbieraliśmy się z gorączkową niecierpliwością.
Tej nocy kochaliśmy się trzykrotnie, za każdym razem reagując – początkowo powoli i spokojnie, później coraz szybciej i gwałtowniej – na ciepło dotyku i bliskość naszych ciał. Pamiętam, jak w pewnej chwili spojrzałam z góry na jego twarz; miał zamknięte oczy, włosy opadły mu w nieładzie na czoło, jego policzki zaróżowiły się rumieńcem, a zaskakująco silne ramiona kierowały mnie tam, gdzie powinnam być. Nagle otworzył oczy, a ja ujrzałam w nich tylko namiętność i miłosną ekstazę.
Zasnęliśmy na krótko przed świtem. W ostatniej chwili poczułam jeszcze, jak jego chłodna ręka przesunęła się po moim biodrze w pieszczotliwym, łagodnym geście, w którym nie było nic zaborczego.
Dopadli nas o pierwszym brzasku. Było ich pięciu – nie Luzyjczycy, ale wszyscy chłopy na schwał. Dobrze ze sobą współpracowali.
Usłyszałam ich dopiero wtedy, kiedy otworzyli kopnięciem drzwi mieszkania. Przetoczyłam się z łóżka na podłogę, dopadłam drzwi sypialni i spojrzałam przez szczelinę. Johnny usiadł na łóżku i krzyknął coś, widząc, że pierwszy mężczyzna skierował na niego ogłuszacz. Przed snem włożył spodenki; ja byłam zupełnie naga. Co prawda walka z kompletnie ubranym przeciwnikiem nastręcza nieco problemów, lecz największą przeszkodę stanowią opory natury psychicznej. Jeżeli pozbędziesz się przekonania, że jesteś zupełnie pozbawiony ochrony, reszta nie ma znaczenia.
Pierwszy napastnik zauważył mnie, ale postanowił najpierw unieszkodliwić Johnny’ego, i natychmiast zapłacił za swój błąd. Błyskawicznym kopnięciem wytrąciłam mu broń z ręki i powaliłam go ciosem, który wyładował za lewym uchem. Dwaj następni wepchnęli się do pokoju i ruszyli w moją stronę, jeszcze dwaj zaś zajęli się Johnnym. Zablokowałam nieszkodliwy cios, uchyliłam się przed drugim, który mógłby narobić prawdziwych szkód, i cofnęłam się o krok. Po mojej lewej stronie stała wysoka komoda; najwyższa szuflada dała się wyjąć bez najmniejszego trudu. Była cholernie ciężka. Wielgas, który stał przede mną, zasłonił sobie głowę obiema rękami i drewno rozprysło się na boki, nie czyniąc mu większej szkody, ale ta instynktowna reakcja pozwoliła mi zadać potwornie silny cios nogą. Przeciwnik stęknął cicho i zwalił się jak kłoda na leżącego już na podłodze kolegę.