Выбрать главу

Johnny walczył jak lew, lecz jeden z napastników chwycił go od tyłu za gardło, natomiast drugi przygwoździł mu nogi do łóżka. Poderwałam się z niskiego przysiadu, przyjęłam po drodze cios od mojego drugiego oponenta i skoczyłam na łóżko. Typek, który trzymał Johnny’ego za nogi, bez słowa wypadł razem z oknem na ulicę.

Ktoś wylądował mi na plecach, więc przetoczyłam się przez łóżko i po podłodze, a następnie rąbnęłam nim o ścianę. Był niezły. Zamortyzował uderzenie ramieniem, po czym spróbował dziabnąć mnie palcem w splot nerwów za uchem. Ku swemu zdziwieniu natrafił tam jednak na warstwę twardych jak stal mięśni, ja zaś wbiłam mu łokieć w żołądek i szybko odturlałam się na bok. Facet, który dusił Johnny’ego, dał mu spokój, by zadać mi wręcz podręcznikowy cios w żebra. Przyjęłam go częściowo na ciało – byłam pewna, że pękło mi co najmniej jedno żebro – wykonałam półobrót, a następnie, rezygnując ze zbędnej elegancji, zmiażdżyłam mu ręką lewe jądro. Biedak wrzasnął tak, że mało mi bębenki nie pękły, i zrezygnował z dalszej zabawy.

Nie zapomniałam o leżącym na podłodze ogłuszaczu, podobnie zresztą jak ostatni przeciwnik. Przeskoczył na drugą stronę łóżka i schylił się, żeby podnieść broń z podłogi. W związku z tym nie pozostało mi nic innego jak zapomnieć o bólu w klatce piersiowej, podnieść masywne łóżko wraz z leżącym na nim Johnnym, i opuścić je gościowi na głowę. Zaraz potem zgarnęłam ogłuszacz z podłogi i wycofałam się do pustego kąta.

Jeden napastnik wyleciał przez okno. Chyba mogłam przestać się o niego martwić, ponieważ znajdowaliśmy się na wysokim pierwszym piętrze. Ten, który wszedł jako pierwszy, leżał nieruchomo w drzwiach. Ten, którego kopnęłam, zdołał już dźwignąć się na jedno kolano i oba łokcie. Sądząc po płynącej mu z ust krwi, on także miał złamane żebro, które jednak przebiło płuca. Marnie oddychał. Ten z łóżkiem na głowie miał zmiażdżoną czaszkę. Ten, który dusił Johnny’ego, leżał zwinięty w kłębek pod oknem, trzymał się za jądra i rzygał. Strzeliłam do niego z ogłuszacza, podeszłam do tego z przebitym płucem, chwyciłam go za włosy i odgięłam mu głowę do tyłu.

– Kto was przysłał?

– Pieprz się! – wycharczał, opryskując mnie różową śliną.

– Może później – odparłam. – Pytam jeszcze raz: kto was przysłał?

Położyłam rękę po tej stronie jego klatki piersiowej, gdzie dostrzegłam lekkie wklęśnięcie, i nacisnęłam.

Facet wrzasnął i mocno zbladł. Kiedy zakasłał, ślina nie była już różowa, lecz czerwona.

– Kto was przysłał? – powtórzyłam i ponownie zbliżyłam rękę do fatalnego miejsca.

– Biskup! – wykrzyknął, próbując odsunąć się ode mnie jak najdalej.

– Jaki biskup?

– Świątynia Chyżwara… Lusus… proszę, nie… Kurwa mać!…

– Co mieliście z nim… z nami zrobić?

– Nic… Nie, proszę! Potrzebuję lekarza!

– Zgadza się. Odpowiadaj.

– Ogłuszyć i sprowadzić do… do Świątyni… na Lususie. Błagam! Nie mogę oddychać!

– A co ze mną?

– Mieliśmy cię zabić, gdybyś stawiała opór.

– W porządku – powiedziałam, odciągając mu głowę jeszcze bardziej do tyłu. – Jak na razie, idzie nam całkiem nieźle. Do czego był im potrzebny?

– Nie wiem. – Wrzask, który rozległ się w chwilę potem, był bardzo głośny. Przez cały czas trzymałam w prawej ręce ogłuszacz i nie spuszczałam oka z drzwi mieszkania. – Nie wiem… – Powtórzył słabym głosem. Krew coraz szybciej kapała na podłogę.

– Jak się tu dostaliście?

– EMV… na dachu…

– A skąd?

– Nie wiem… słowo honoru… jakieś miasto w wodzie. EMV wróci tam automatycznie… Proszę!

Rozdarłam mu koszulę, przeszukałam błyskawicznie wszystkie kieszenie. Ani komlogu, ani żadnej ukrytej broni. Tuż nad sercem miał wytatuowany niebieski trójząb.

– Goonda? – zapytałam.

– Tak… Bractwo Parvati.

Poza Siecią, przypuszczalnie bardzo trudni do wyśledzenia.

– Wszyscy?

– Tak… Proszę… sprowadź pomoc… cholera…

Zwisł mi bezwładnie w ręku, prawie nieprzytomny z bólu.

Pozwoliłam mu opaść na podłogę, odsunęłam się o krok i posłałam w niego spory ładunek z ogłuszacza.

Johnny siedział na łóżku, rozcierając obolałe gardło, i przyglądał mi się jakoś dziwnie.

– Ubieraj się – rzuciłam. – Znikamy.

EMV okazał się starym, przezroczystym vikkenem scenic bez czytnika linii papilarnych przy stacyjce. Jeszcze nad Francją dogoniliśmy uciekającą noc, a w chwilę potem znaleźliśmy się nad czarną pustką – według Johnny’ego był to Ocean Atlantycki. Z góry świeciły gwiazdy, w dole zaś od czasu do czasu pojawiały się rozległe jasne plamy podwodnych kolonii i maleńkie punkciki pływających platform.

– Dlaczego zabraliśmy ich pojazd? – zapytał Johnny.

– Chcę sprawdzić, skąd tu przybyli.

– Powiedział, że ze świątyni Chyżwara na Lususie.

– Rzeczywiście. Teraz przekonamy się, czy mówił prawdę.

Twarz Johnny’ego była prawie niewidoczna w ciemności, ale wydawało mi się, że spogląda w dwudziestokilometrową pustkę pod nami.

– Myślisz, że ci ludzie umrą?

– Jeden już był trupem – odparłam. – Ten z przebitym płucem potrzebuje pomocy, a dwóm nic nie będzie. Nie mam pojęcia, co się stało z tym, który wypadł przez okno. Naprawdę cię to obchodzi?

– Tak. Ten pokaz przemocy był… barbarzyński.

– “Choć uliczna burda jest ze wszech miar godna potępienia, to nie ma nic złego w energii, jaką wyzwala ona w ludziach” – zacytowałam. – Żaden z nich nie był chyba cybrydem?

– Raczej nie.

– A więc masz co najmniej dwóch przeciwników: SI oraz biskupa Kościoła Chyżwara. Wciąż jednak nie wiemy, dlaczego chcą cię zabić.

– Chyba już się tego domyślam.

Rozsiadłam się wygodnie w miękkim fotelu. Gwiazdy nad naszymi głowami – ułożone w konstelacje, jakich nie widziałam ani na hologramach ze Starej Ziemi, ani na żadnej z planet Sieci – dawały tylko tyle światła, żebym mogła dostrzec oczy Johnny’ego.

– Wobec tego powiedz mi.

– Naprowadziła mnie na to twoja wzmianka o Hyperionie, a raczej fakt, że nic o nim nie wiem. W tym przypadku brak informacji świadczy o jej wadze.

– Zupełnie jak z psem szczekającym w nocy – mruknęłam.

– Proszę?

– Nieważne. Mów dalej.

Johnny nachylił się w moją stronę.

– Istnieje tylko jeden prawdopodobny powód wystąpienia takiej luki w mojej pamięci: ingerencja TechnoCentrum.

– Twój cybryd… – Czułam się trochę głupio mówiąc do niego w ten sposób. – Większość czasu spędzałeś w Sieci, prawda?

– Tak.

– Przecież mogłeś w każdej chwili natrafić na jakąś informację o Hyperionie, szczególnie w kontekście kultu Chyżwara.

– Możliwe, że natrafiłem, i właśnie dlatego zostałem zamordowany.

Spojrzałam w górę, na gwiazdy.

– Najlepiej będzie, jeśli zapytamy o to biskupa – powiedziałam.

Johnny poinformował mnie, że światła, które pojawiły się przed nami, to analog Nowego Jorku z połowy dwudziestego pierwszego wieku. Nie wiedział, jaki projekt wymagał rekonstrukcji tak ogromnego miasta. Wyłączyłam autopilota i sprowadziłam EMV na niższy pułap.

Wysokie budynki, symbole fallicznej epoki w architekturze miejskiej, wyrastały bezpośrednio z bagien i trzęsawisk przybrzeżnego zalewiska. W wielu płonęły światła.

– Empire State Building – powiedział Johnny, wskazując mocno już zniszczoną, ale nadal elegancką budowlę.

– Cokolwiek to jest, EMV chce właśnie tam lądować.

– Czy nic nam nie grozi?

Uśmiechnęłam się do niego.