Выбрать главу

Johnny odkroił kawałek omleta, skosztował, skinął z aprobatą głową i włożył do ust kolejny kawałek.

– Ten “ochroniarz”… Zupełnie go nie znam. Widocznie przydzielono mi go w ciągu tego tygodnia, który wyleciał mi z pamięci. Jego prawdziwe zadanie polegało na tym, aby dopilnować, żebym czegoś nie odkrył, albo wyeliminować mnie, gdybym jednak na coś natrafił.

– Chodziło o coś w Sieci czy infoświecie?

– Wydaje mi się, że w Sieci.

– Musimy się koniecznie dowiedzieć, dla kogo pracował i dlaczego nasłali go na ciebie.

– Już wiem – powiedział Johnny. – Przed chwilą o to zapytałem. Według TechnoCentrum sam zwróciłem się z prośbą o przydzielenie ochrony. Ten cybryd był kontrolowany przez ośrodek SI stanowiący odpowiednik czegoś w rodzaju sił bezpieczeństwa.

– Zapytaj, dlaczego chcieli cię zabić.

– Zapytałem. Stanowczo twierdzą, że to niemożliwe.

– W takim razie dlaczego tydzień po morderstwie ten “ochroniarz” łaził za tobą krok w krok?

– Utrzymują, że choć po moim… rozłączeniu nie zażądałem ponownie ochrony, TechnoCentrum uznało jednak, że powinienem otrzymać pewną opiekę.

Parsknęłam śmiechem.

– Ładna mi opieka! Do cholery, dlaczego zaczął uciekać, kiedy do niego podeszłam? Oni nawet się nie starają, żeby ta historyjka miała ręce i nogi!

– To fakt.

– Z kolei biskup nie pofatygował się, żeby wyjaśnić, w jaki sposób Kościół Chyżwara uzyskał dostęp za pośrednictwem transmitera do Starej Ziemi, czy jak tam nazywacie tę sztuczną planetę.

– Nie zapytaliśmy go o to.

– Nie zrobiłam tego tylko dlatego, że chciałam wyjść z tej przeklętej świątyni w jednym kawałku!

Odniosłam wrażenie, że Johnny mnie nie słucha. Popijał kawę ze spojrzeniem wbitym w jakiś odległy punkt.

– Co jest? – warknęłam.

Spojrzał na mnie, skubiąc w zamyśleniu dolną wargę.

– Brawne, w tym wszystkim kryje się pewien paradoks.

– Jak to?

– Jeżeli naprawdę miałem zamiar udać się na Hyperiona – to znaczy, jeżeli chciałem posłać tam swojego cybryda – to nie mogłem jednocześnie pozostać w TechnoCentrum. Musiałbym przenieść całą świadomość w cybryda.

– Dlaczego? – zapytałam, mimo iż doskonale znałam odpowiedź.

– Pomyśl tylko: infopłaszczyzna stanowi twór całkowicie abstrakcyjny, na który składają się datasfery generowane przez komputery i SI oraz quasi-percepcyjne macierze Gibsona, wymyślone początkowo wyłącznie dla wygody ludzi, potem zaś stanowiące pomost dla porozumiewania się człowieka z maszynami i Sztucznymi Inteligencjami.

– Ale przecież hardware SI musi istnieć w realnej przestrzeni – powiedziałam. – Najprawdopodobniej gdzieś w TechnoCentrum.

– Oczywiście, lecz nie ma to najmniejszego znaczenia dla funkcjonowania świadomości SI. Ja na przykład mogę “być” wszędzie tam, gdzie pozwolą mi dotrzeć przenikające się nawzajem datasfery, to znaczy na wszystkich planetach Sieci, na infopłaszczyźnie, na którymkolwiek z tworów TechnoCentrum przypominających Starą Ziemię, ale tylko w tym środowisku dysponuję czymś w rodzaju świadomości i jestem w stanie sterować działaniem mojego cybryda.

Odstawiłam kubek z kawą i popatrzyłam na to coś, z czym minionej nocy kochałam się jak z mężczyzną.

– Tak?

– Planety o statusie kolonii mają datasfery o bardzo ograniczonym zasięgu – ciągnął Johnny. – Co prawda kontakt z TechnoCentrum jest utrzymywany za pomocą komunikatorów, lecz w ten sposób można przesyłać tylko informacje – zupełnie jak w Pierwszej Epoce Informatycznej – a nie zapisy świadomości. Datasfera Hyperiona jest tak prymitywna, że prawie nie istnieje, z tego zaś, co wiem, wynika, że TechnoCentrum w ogóle nie ma kontaktu z tą planetą.

– A może to całkiem normalne? – zauważyłam. – Biorąc pod uwagę odległość, i w ogóle…

– Na pewno nie – stwierdził stanowczo mój niedawny kochanek. – TechnoCentrum utrzymuje kontakt ze wszystkimi koloniami, z międzygwiezdnymi barbarzyńcami w rodzaju Intruzów oraz z wieloma innymi miejscami i bytami, o których istnieniu Hegemonia nie ma najmniejszego pojęcia.

Byłam wstrząśnięta.

– Z Intruzami? – wykrztusiłam. Od kilku lat, a dokładniej od Bitwy o Bressię, Intruzi, mówiąc bardzo delikatnie, nie cieszyli się nadmierną sympatią. Sama myśl o tym, że TechnoCentrum, czyli zbiorowisko Sztucznych Inteligencji, które służą radą Senatowi oraz WszechJedności, kierują całą ekonomią Sieci, kontrolują system transmiterów i w ogóle są odpowiedzialne za funkcjonowanie naszej cywilizacji, może utrzymywać kontakty z Intruzami, była co najmniej przerażająca. A co Johnny rozumiał przez “inne miejsca i byty”? Jeśli mam być szczera, to wcale nie zależało mi na tym, żeby się tego dowiedzieć.

– Powiedziałeś jednak, że twój cybryd mógłby tam dotrzeć – przypomniałam mu. – Co rozumiesz przez “przeniesienie” do niego całej osobowości? Czy SI jest w stanie zamienić się w człowieka? Czy byłoby możliwe, żebyś istniał tylko w swoim cybrydzie?

– Kiedyś już zrobiono coś takiego – odparł cicho Johnny. – Tylko raz. Chodziło o rekonstrukcję osobowości bardzo podobnej do mojej. Dwudziestowieczny poeta Ezra Pound. Zrezygnował z życia na infopłaszczyźnie i uciekł do Sieci w swoim cybrydzie… Ale ta rekonstrukcja była szalona.

– Albo zupełnie normalna – mruknęłam.

– Być może.

– Tak więc cała osobowość i wiedza SI może przetrwać w organicznym mózgu cybryda?

– Oczywiście, że nie, Brawne. Przemieszczenia nie przetrwałby nawet jeden procent jednego procenta mojej świadomości. Mózgi organiczne nie dają sobie rady z przetwarzaniem nawet najbardziej prymitywnych informacji. Osobowość, jaką otrzymałoby się w wyniku takiej operacji, nie przypominałaby ani SI, ani człowieka, gdyż…

Johnny przerwał w pół zdania i odwrócił się szybko w stronę okna.

– Co się stało? – zapytałam, kiedy minęła minuta, a on nadal siedział bez ruchu. Wyciągnęłam rękę, ale go nie dotknęłam.

– Być może myliłem się twierdząc, że ta osobowość nie przypominałaby człowieka – szepnął nie odwracając głowy. – Jest całkiem możliwe, że jednak byłby to człowiek, tyle tylko że z domieszką odrobiny boskiego szaleństwa i umiejętności spoglądania na świat z nadludzkiej perspektywy. Gdyby zaś uwolnić go od wspomnień o naszej epoce i wymazać z jego pamięci wiedzę na temat TechnoCentrum… może wówczas stałby się do końca tą osobą, której kopię miał stanowić jego cybryd.

– John Keats – powiedziałam.

Johnny dopiero teraz odwrócił się od okna i zamknął oczy. Kiedy przemówił, jego głos był aż ochrypły ze wzruszenia. Po raz pierwszy słyszałam go recytującego poezję.

Fanatyków marzenia piękny uplatają

Ogród rajski dla sekty. Nawet sny dzikusów

Na najwyższym swych marzeń wierzchołku sięgają

Samego nieba. Ale biedni nie potrafią

Na papirusie albo na palmowym liściu

Utrwalić choćby cienia melodyjnych wizji.

Bez laurowych drzew żyją, śnią i umierają.

Tylko poezja bowiem sny wyrazić umie,

Magią słów tylko ona potrafi wydobyć

Wyobraźnię z niewoli mrocznego zaklęcia,

Ze spętania niemego. Czyż wolno powiedzieć:

“Ty nie jesteś poetą, więc nie mów snów swoich?”

Każdy człowiek, którego dusza nie jest kłodą,

Ma wizje, które mógłby, gdyby chciał, wyrazić,

Gdyby dokładnie zgłębił swój język ojczysty.

Czy ów sen, który teraz ma być zapisany,

Będzie snem fanatyka czy raczej poety,

Okaże się, gdy skrzętna ta i ciepła ręka

Odpocznie w zimnym grobie.

– Nie rozumiem – przyznałam. – Co to znaczy?

– To znaczy, że wiem, jaką podjąłem decyzję i dlaczego to uczyniłem – odparł, uśmiechając się lekko. – Chciałem przestać być cybrydem, a stać się człowiekiem. Chciałem polecieć na Hyperiona. Nadal tego chcę.

– Tydzień temu ktoś zabił cię z powodu tej decyzji.

– Tak.

– I mimo to pragniesz spróbować jeszcze raz?

– Tak.

– Czy nie lepiej byłoby przenieść świadomość tutaj, do tego cybryda, i zacząć życie w Sieci?