Wolałam zachować dla siebie uzyskaną od Johnny’ego wiadomość, że Centrum utrzymuje kontakty z Intruzami.
– Rozstrzygnięcie pewnych nieporozumień… – mruknęłam. – Bardzo ładnie. A kto nakłonił Intruzów do ataku?
Gladstone zmierzyła mnie lodowatym spojrzeniem. Jeżeli rzeczywiście choć trochę przypominała Lincolna, to musiał z niego być kawał twardego sukinsyna.
– Pora wracać, Brawne. Chyba zdajesz sobie sprawę, jak ważne jest, aby nic z tego, co zostało tu powiedziane, nie dotarło do niepowołanych uszu?
– Zdaję sobie sprawę, że nie powiedziałabyś mi tego, gdybyś nie miała jakiegoś powodu – odparłam. – Nie mam pojęcia, komu chcesz przekazać te informacje, ale wiem, że jestem tylko posłańcem, a nie adresatem.
– Nie lekceważ naszej decyzji o tym, żeby traktować je jako ściśle poufne.
Roześmiałam się.
– Nie lekceważyłabym żadnej twojej decyzji, M. Gladstone.
Przewodnicząca Senatu dała mi znak, abym wkroczyła jako pierwsza w portal transmitera.
– Wiem, w jaki sposób możemy odkryć prawdziwe zamiary TechnoCentrum – powiedziałam do Johnny’ego podczas przejażdżki wynajętą łodzią odrzutową po Mare Infinitum. – Tylko że to będzie dosyć niebezpieczne.
– A więc nic nowego.
– Mówię poważnie. Możemy zdecydować się na ten krok tylko wtedy, jeśli uznamy ponad wszelką wątpliwość, że musimy się dowiedzieć, czego właściwie Centrum lęka się ze strony Hyperiona.
– Uważam, że musimy.
– W takim razie będzie nam potrzebny specjalista od operacji przeprowadzanych na infopłaszczyźnie. Ktoś sprytny, ale nie na tyle, żeby SI nie próbowały go przechytrzyć, tylko od razu zlikwidowały, a jednocześnie gotów postawić wszystko na jedną kartę tylko po to, żeby zasłynąć jako największy cyberświr wszechczasów. – Uśmiechnęłam się do Johnny’ego. – Znam takiego faceta.
BB mieszkał samotnie w tanim mieszkanku na niskim piętrze taniej wieży w taniej dzielnicy TC2, ale sprzęt, który wypełniał wszystkie cztery pokoje, z pewnością nie był tani. Przez ostatnie dziesięć lat BB wydawał prawie całą pensję na najnowsze zabawki cyberświrów.
Zaczęłam od tego, że chcielibyśmy, by zrobił dla nas coś nielegalnego. BB odparł na to, że jako urzędnik państwowy nawet nie chce o czymś takim słyszeć. Wówczas Johnny przystąpił do dokładniejszych wyjaśnień. BB natychmiast pochylił się w naszą stronę, a ja dostrzegłam w jego oczach ten sam szalony błysk, jaki pamiętałam jeszcze ze szkoły. Wydawało mi się, że lada chwila rozmontuje Johnny’ego na kawałki, aby przekonać się, jak jest zbudowany cybryd. Jednak zaraz potem Johnny przeszedł do najbardziej interesującej części wywodu i oczy BB zaczęły niemal świecić.
– Kiedy zniszczę moją osobowość Sztucznej Inteligencji, transfer świadomości do mózgu cybryda zajmie tylko kilka nanosekund, lecz przez ten czas siła obronna TechnoCentrum na tym odcinku, za który ja byłem odpowiedzialny, zmaleje do zera. Co prawda już po kilku kolejnych nanosekundach wszystko wróci do normy, ale przez ten czas…
– …będzie można wniknąć do wnętrza TechnoCentrum – wyszeptał BB.
Mogłabym przysiąc, że z jego oczu sączy się wyraźny, zielonkawy blask.
– To będzie bardzo niebezpieczne – podkreślił Johnny. – O ile wiem, żadnemu człowiekowi nie udało się jeszcze spenetrować nawet peryferyjnych obszarów TechnoCentrum.
BB potarł górną wargę.
– Słyszałem legendę, według której zrobił to Kowboj Gibson, jeszcze przed odłączeniem się Centrum – wymamrotał. – Tyle tylko że nikt za bardzo w to nie wierzy, a poza tym, Kowboj zniknął bez śladu.
– Nawet jeśli uda ci się tam dotrzeć, będziesz miał niezmiernie mało czasu, żeby trafić na właściwy punkt – powiedział Johnny. – Na szczęście dysponuję dokładnymi koordynatami.
– Fancipastycznie… – wyszeptał BB, po czym odwrócił się do głównej konsolety i sięgnął po przyłącze. – W takim razie bierzmy się do roboty!
– Teraz? – wykrztusiłam ze zdumieniem. Nawet Johnny sprawiał wrażenie zaskoczonego.
– A na co mamy czekać? – BB wsadził wtyczkę do kontaktu z tyłu czaszki i podłączył przewody czuciowe, ale nie uruchomił aparatury. – Więc jak, decydujecie się, czy nie?
Podeszłam do siedzącego na kanapie Johnny’ego i wzięłam go za rękę. Miał bardzo chłodną skórę. Na jego twarzy nie sposób było dostrzec żadnych uczuć, ale wyobrażałam sobie, co musiał przeżywać, mając przed sobą perspektywę zniszczenia własnej osobowości i zmiany formy istnienia. Nawet jeśli zamiana się powiedzie, “John Keats” nigdy nie będzie “Johnnym”.
– On ma rację – powiedział nagle. – Po co czekać?
Pocałowałam go.
– W porządku. Idę z BB – oświadczyłam.
– Nie! – palce Johnny’ego zacisnęły się na moim przegubie. – W niczym mu nie pomożesz, a narazisz się na ogromne niebezpieczeństwo.
– Być może – usłyszałam ze zdziwieniem swój głos, równie stanowczy jak głos Meiny Gladstone. – Nie mogę jednak wymagać od BB, żeby podjął się czegoś, na co ja nie miałabym odwagi. Poza tym nie chcę zostawiać cię tam samego. – Jeszcze raz uścisnęłam jego rękę i podeszłam do BB siedzącego przy konsolecie. – Jak mam się podłączyć do tej pieprzonej maszynerii?
Na pewno czytaliście wszystko o cyberświrach. Wiecie o przerażającym pięknie infopłaszczyzny, o trójwymiarowych autostradach biegnących wśród poszarpanych wzgórz z czarnego lodu, rozjaśnionych od środka blaskiem różnokolorowych neonówek i niebotycznych wieżowców zbudowanych z bloków pamięci, nad którymi, niczym obłoki, unoszą się niezliczone Sztuczne Inteligencje. Ja widziałam to wszystko, pędząc wraz z BB na szczycie wywołanej przez niego zmarszczki w infoprzestrzeni. Było tego stanowczo za wiele, przesuwało się przed moimi oczami zbyt szybko, a ja za bardzo się bałam, żeby w pełni docenić estetyczne walory niesamowitych tworów. Niemal słyszałam pogróżki ciskane pod moim adresem przed ogromniaste fagi, niemal czułam smród informatycznych wirusów kłębiących się za lodowymi, przezroczystymi ścianami, niemal fizycznie odczuwałam ciężar krążących nad nami, bezcielesnych SI – w porównaniu z nimi wyglądaliśmy jak mrówki pod stopami słonia – a przecież nic jeszcze nie uczyniliśmy, zaledwie przemknęliśmy maleńkim fragmentem magistrali danych, oficjalnie udostępnionej takim ludziom jak BB. Jako powód naszego przybycia podał jakieś wymyślone zadanie, które rzekomo wykonywaliśmy wspólnie dla jego Urzędu Kontroli Przepływu Danych.
W dodatku miałam na twarzy specjalne gogle, przez które widziałam wszystko jak na ekranie rozregulowanego, zabytkowego telewizora, podczas gdy Johnny i BB oglądali niesamowity spektakl w pełnej gamie kolorów, mogąc w każdej chwili spojrzeć w dowolną stronę.
Nie miałam pojęcia, jak oni to wytrzymywali.
– W porządku – szepnął BB, o ile na infopłaszczyżnie istniało coś takiego jak szept. – Jesteśmy na miejscu.
– To znaczy gdzie?
Widziałam jedynie nieskończony labirynt jaskrawych świateł i głębokich cieni, jakby ktoś połączył dziesięć tysięcy wielkich miast i rozciągnął je we wszystkich czterech wymiarach.
– Na obrzeżu TechnoCentrum – odparł BB. – Trzymaj się. Zaraz ruszamy.
Nie miałam nóg ani rąk, ani nawet mięśni, które mogłabym napiąć, więc tylko skoncentrowałam uwagę na szaroczarnej zmarszczce czasoprzestrzeni, która służyła nam za coś w rodzaju pojazdu, i czekałam.
Właśnie wtedy umarł Johnny.
Najpierw zauważyłam eksplozję nuklearną. Kiedy tata był senatorem, pewnego razu zabrał mamę i mnie do Szkoły Dowodzenia na Olympusie, gdzie odbywały się właśnie pokazowe manewry Armii. Na zakończenie przedstawienia wszyscy widzowie udali się na jakąś zakazaną planetę – zdaje się, że to był Armaghast – gdzie oddział Armii/ląd odpalił niewielką głowicę w kierunku oddalonego o dziewięć kilometrów “nieprzyjaciela”. Znajdowaliśmy się we wnętrzu pola siłowego dziesiątej klasy, za polaryzującymi szybami, ładunek miał moc zaledwie pięćdziesięciu kiloton, ale i tak nigdy nie zapomnę oślepiającego blasku i fali sejsmicznej, która zakołysała osiemdziesięciotonowym transporterem niczym zabawką. Ognista kula, która rozbłysła na niebie, była tak nieprawdopodobnie jaskrawa, że szyby transportera stały się na długie chwile niemal zupełnie nieprzezroczyste, a nam i tak łzy ciekły strumieniami z oczu.