Выбрать главу

Mike odwrócił się powoli. Nawet z tej odległości widziałem, że błyskawicznie otrzeźwiał i teraz starał się ocenić sytuację. Towarzyszące mu kobiety oraz młodzi ludzie, których uczył tańczyć, zachichotali, jakby usłyszeli coś zabawnego. Mój przyjaciel nadal uśmiechał się szeroko.

– Mówiłeś coś do mnie, kolego? – zapytał.

– Owszem, ty cholerny sukinsynu Hegemonii! – syknął przywódca grupki. Jego przystojną twarz wykrzywiał paskudny grymas.

– To Bertol – szepnęła Siri. – Mój kuzyn, młodszy syn Greshama.

Skinąłem głową i wyszedłem z cienia. Siri chwyciła mnie za ramię.

– Już po raz drugi wyraziłeś się nieładnie o mojej matce, przyjacielu – powiedział Mike. Miał kłopoty z wyraźnym mówieniem. – Czy ona albo ja uraziliśmy cię w jakiś sposób? Jeśli tak, to serdecznie przepraszam.

Ukłonił się tak nisko, że dzwoneczki naszyte na błazeńskiej czapce prawie dotknęły ziemi. Jego wielbiciele nagrodzili go oklaskami.

– Obraża mnie sama twoja obecność, ty draniu. Psujesz nam powietrze wyziewami swojego tłustego cielska.

Mike uniósł brwi w komicznym zdumieniu, a stojący w pobliżu niego chłopak przebrany za rybę machnął niecierpliwie ręką.

– Daj spokój, Bertol. On tylko…

– Zamknij się, Ferick. Nie mówię do ciebie, tylko do tego obleśnego gówna.

– Obleśne gówno? – powtórzył Mike, wciąż z uniesionymi brwiami. – A wiec pokonałem dwieście lat świetlnych tylko po to, żeby nazwano mnie obleśnym gównem? Wydaje mi się, że to raczej marny interes.

Z wdziękiem obrócił się dokoła własnej osi i jednocześnie uwolnił od obu kobiet. Dołączyłbym do niego, gdyby nie to, że Siri uczepiła się mego ramienia, szepcząc mi w ucho jakieś niezrozumiałe słowa. Kiedy ponownie spojrzałem na Mike’a, zobaczyłem, że nadal się uśmiecha, zgrywając głupca, ale lewą rękę trzymał już w obszernej kieszeni bluzy.

– Daj mu swój miecz, Creg! – warknął Bertol.

Jeden z młodych mężczyzn rzucił broń w kierunku Mike’a, który nie wykonał najmniejszego ruchu, by ją złapać. Miecz z donośnym brzękiem upadł na kamienną nawierzchnię placu.

– Chyba nie mówisz poważnie – powiedział spokojnym tonem mój przyjaciel. Był już zupełnie trzeźwy. – Czy naprawdę wydaje ci się, ty skretyniały pastuchu, że będę się z tobą pojedynkował tylko dlatego, że ci staje, kiedy odgrywasz bohatera przed tymi palantami?

– Podnieś miecz, bo jak nie, to posiekam cię na kawałki! – wrzasnął Bertol i z grymasem wściekłości na twarzy zrobił krok naprzód.

– Pierdol się – odparł Mike. W jego lewej ręce pojawiło się pióro laserowe.

– Nie! – krzyknąłem i poderwałem się do biegu. Robotnicy pracujący przy budowie transmitera używali piór laserowych do robienia znaków na elementach konstrukcyjnych z najtwardszych spieków.

Potem wydarzenia potoczyły się w oszałamiającym tempie. Bertol zrobił jeszcze jeden krok naprzód, a Mike niemal od niechcenia wykonał lekki ruch ręką, w której trzymał pióro. Przystojny młody człowiek krzyknął głośno i odskoczył, kiedy zielony promień przesunął się po jego piersi, pozostawiając osmalone, dymiące rozcięcie w materiale koszuli. Zawahałem się; Mike ustawił pióro na najmniejszą moc. Dwaj przyjaciele Bertola pośpieszyli mu z pomocą, ale kiedy Mike musnął ich promieniem zielonego światła, obaj natychmiast zrezygnowali. Pierwszy, klnąc głośno, osunął się na kolana, drugi zaś zaczął skakać na jednej nodze, posykując z bólu.

Wokół miejsca wydarzenia gromadziło się coraz więcej ludzi, którzy teraz jak jeden mąż ryknęli śmiechem. Mike zdjął błazeńską czapkę i ukłonił się nisko.

– Bardzo dziękuję – powiedział. – Dziękuję w imieniu mojej matki.

Kuzyn Siri wprost kipiał wściekłością. Ślina ciekła mu z ust i kapała na osmaloną koszulę. Przedarłem się przez tłum i stanąłem między Mikiem a wysokim mężczyzną.

– Już wystarczy – powiedziałem. – Zaraz stąd znikamy.

– Merin, do jasnej cholery, zejdź mi z drogi! – warknął Mike.

– Już wystarczy – powtórzyłem, odwracając się do niego. – Jest ze mną dziewczyna, która ma…

Nie dokończyłem, gdyż Bertol rzucił się naprzód z wyciągniętym mieczem. Chwyciłem go za ramię, okręciłem dokoła siebie i pchnąłem z powrotem. Runął jak długi na ziemię.

– Cholera – powiedział spokojnie Mike, po czym cofnął się o kilka kroków i usiadł na kamiennym stopniu. Sprawiał wrażenie bardzo zmęczonego i zdegustowanego. – Niech to szlag trafi…

Na jednej z czarnych plam po lewej stronie jego kostiumu dostrzegłem wąską szkarłatną kreskę, która nagle rozszerzyła się, a w chwilę później trysnęła z niej krew.

– Jezu, Mike!

Oderwałem pas materiału z mojej koszuli i nieporadnie usiłowałem zatamować krwotok. Nagle wyleciało mi z pamięci wszystko, czego uczono mnie na zajęciach z udzielania pierwszej pomocy. Odruchowo sięgnąłem do lewego przedramienia, lecz nie znalazłem tam komlogu. Zarówno mój, jak i Mike’a został na “Los Angeles”.

– To nic wielkiego, Mike – wyjąkałem. – Tylko zwykłe draśnięcie.

Krew płynęła obfitym strumieniem.

– Ale wystarczy. – W glosie Mike’a wyraźnie pobrzmiewała nuta bólu. – Niech to cholera. Pieprzony miecz, uwierzyłbyś, Merin? Być zadźganym w kwiecie wieku za pomocą jakiegoś pieprzonego rożna z tandetnego melodramatu. Niech to nagły szlag trafi.

Zmieniłem rękę, gdyż ta, którą do tej pory przyciskałem do rany skrawek materiału, była zupełnie zbroczona krwią.

– Wiesz, na czym polega twój pierdolony problem, Merin? Że do wszystkiego musisz wtrącić swoje trzy grosze. Aj… – Twarz Mike’a zbladła, a potem zszarzała. Opuścił głowę i przez chwilę oddychał ciężko. – Do diabła z tym wszystkim, szczawiku – odezwał się ponownie. – Może byśmy tak wrócili do domu, co?

Obejrzałem się przez ramię. Otoczony przyjaciółmi Bertol wycofywał się powoli, natomiast przerażeni gapie kręcili się bezradnie, nie wiedząc, co powinni zrobić.

– Wezwijcie lekarza! – wrzasnąłem. – Sprowadźcie szybko lekarza!

Dwaj ludzie popędzili dokądś ulicą. Nigdzie nie mogłem dostrzec Siri.

– Zaczekaj chwilę! – powiedział Mike znacznie silniejszym głosem, jakby nagle przypomniał sobie o czymś niezmiernie ważnym. – Zaczekaj…

I umarł.

Naprawdę umarł. Śmiercią mózgową. Opadła mu szczęka, oczy uciekły gdzieś w górę i do tyłu, a zaraz potem krew przestała płynąć z rany.

Przez kilka szalonych sekund przeklinałem niebo i przeklinałem “L. A.”, który właśnie sunął na tle blaknących powoli gwiazd, gdyż wiedziałem, że gdybym tam był, wskrzesiłbym Mike’a w ciągu zaledwie kilku minut. Tłum cofnął się o krok, przerażony moją wściekłością.

Wreszcie zwróciłem się do Bertola.

– Ej, ty! – krzyknąłem.

Zatrzymał się na skraju placu i spojrzał na mnie bez słowa. Twarz miał śmiertelnie bladą.

– Ty… – wykrztusiłem przez zaciśnięte gardło, po czym wyjąłem pióro laserowe z martwych palców Mike’a, ustawiłem je na największą moc i ruszyłem powoli w kierunku grupki nieruchomych młodych ludzi.

Z tego, co działo się później, pamiętam tylko przeraźliwe wrzaski, swąd palonego ciała, śmigacz Siri lądujący pośrodku placu oraz jej głos, nakazujący mi siadać obok niej. Gdy tylko to uczyniłem, natychmiast polecieliśmy w górę, daleko od świateł i szaleństwa. Chłodny wiatr odgarnął mi z czoła mokre od potu włosy.

– Polecimy do Fevarone – powiedziała Siri. – Bertol był pijany. Separatyści tworzą niewielką, znaną z gwałtownych wystąpień grupę. Nie będzie żadnych konsekwencji. Zostaniesz ze mną tak długo, aż Rada Planety umorzy śledztwo.

– Nie – wychrypiałem. – Ląduj. Tutaj.

Wskazałem skrawek terenu niedaleko od miasta.