Выбрать главу

Na Wirze ścigaliśmy płochliwe zebreny. Możliwe, że wcale nie należały do istot obdarzonych intelektem, ale za to były piękne. Kiedy umierały, mieniąc się niesamowitymi barwami, z zachwytu aż zapierało nam dech w piersi. Sprzedawaliśmy korporacjom z Sieci ich skóry z licznymi fotoreceptorami, mięso eksportowaliśmy między innymi na Bramę Niebios, kości zaś mełliśmy na proszek i rozprowadzali jako afrodyzjak na zacofanych planetach Pogranicza, gdzie stanowiły towar bardzo poszukiwany przez zamożnych impotentów albo po prostu przez zwykłych przesądnych ludzi.

Na Ogrodzie służyłem radą meliorantom, którzy osuszyli Wielkie Moczary, kończąc w ten sposób krótkie panowanie ogromnych błotnych centaurów, przez jakiś czas stawiających poważny opór zakusom Hegemonii. W ostatniej chwili próbowały jeszcze zmienić miejsce pobytu, ale Bagna Północne okazały się dla nich stanowczo za suche, a kiedy kilka dziesięcioleci później ponownie odwiedziłem tę planetę, już po przyłączeniu jej do Sieci, przekonałem się, że nieliczne egzemplarze centaurów ocalały jedynie w bardziej wilgotnych okolicach Bagien, gdzie prowadzą nędzną wegetację, niczym rośliny stanowiące wspomnienie po dawno minionej epoce.

Na Hebronie zjawiłem się akurat wtedy, gdy dobiegała końca długotrwała wojna między żydowskimi osadnikami a aluitami, stworzeniami równie delikatnymi jak niemal zupełnie pozbawiona wody ekologia planety. Aluity były telepatami odbierającymi przede wszystkim uczucia, główną zaś przyczyną ich wyginięcia stały się nasz strach i chciwość, a także niemożliwa do pokonania obcość. Jednak nie zagłada aluitów sprawiła, że moje serce ostatecznie zamieniło się w kamień, tylko fakt, że w znaczący sposób przyczyniłem się do tego, że identyczny los spotkał kolonistów.

Na Starej Ziemi nazwano by mnie quislingiem [2]. Choć Hebron nie był moją planetą, to jednak osadnicy, którzy tu przybyli, uczynili to z powodów równie oczywistych jak te, które legły u podstaw decyzji podjętej przez moich przodków po podpisaniu Przymierza Życia na wyspie Maui na Starej Ziemi. Ja nadal czekałem, moje czekanie zaś było także działaniem, i to w pełnym znaczeniu tego słowa.

Zaufali mi. Uwierzyli moim słodkim zapewnieniom i opowieściom o tym, jak to wspaniale będzie wrócić na łono ludzkości, przyłączając się do Sieci. Zastrzegli sobie jednak, żeby cudzoziemcy mogli odwiedzać tylko jedno miasto na planecie. Zgodziłem się, ani na chwilę nie przestając się uśmiechać. Teraz Nowa Jerozolima liczy sobie sześćdziesiąt milionów mieszkańców, podczas gdy na całym kontynencie żyje zaledwie dziesięć milionów żydowskich osadników, niemal pod każdym względem całkowicie uzależnionych od Sieci. Myślę, że wytrwają jeszcze jakieś dziesięć lat. Może nawet mniej.

Zaraz po tym, jak Hebron został włączony do Sieci, przeżyłem małe załamanie. Odkryłem alkohol, cudowne zapomnienie, jakie daje Czar Wspomnień, oraz możliwości symulatora. Gresha była przy mnie w szpitalu tak długo, aż zupełnie przyszedłem do siebie. Choć planeta była żydowska, to szpital prowadziły siostry zakonne. Do dziś pamiętam dobiegający z korytarza szelest ich habitów.

Moje załamanie było bardzo spokojne i zdarzyło się na odległej planecie, dzięki czemu nie wywarło żadnego niekorzystnego wpływu na moją dalszą karierę. Wciąż jako konsul udałem się z żoną i synem na Bressię.

Jakże delikatną misję mieliśmy tam do spełnienia! Pułkownik Kassad wie najlepiej, że od dziesięcioleci TechnoCentrum nękało Intruzów wszędzie, gdzie tylko zdołało ich dopaść. Teraz jednak Senat wraz z Radą Konsultacyjną SI postanowili sprawdzić ich rzeczywistą siłę na jednej z planet Pogranicza. Wybór padł na Bressię. Przyznaję, że Bressianie, z tym swoim archaicznym, militarystycznym społeczeństwem i niepohamowaną arogancją, byli właściwie jedynymi kandydatami, tym bardziej że ich niemal przysłowiowa ksenofobia kazała im beztrosko zgłosić się na ochotnika, by “raz na zawsze rozprawić się z zagrożeniem ze strony Intruzów”. Na początek wysłano kilka okrętów bojowych uzbrojonych w ładunki plazmowe i głowice ze specjalnie zmodyfikowanymi wirusami.

Nieszczęście polegało na tym, że zastępy Intruzów zjawiły się na Bressii jeszcze podczas mego pobytu na tej planecie. Zawinił niewielki błąd w obliczeniach. Zamiast mnie powinien tam wtedy przebywać zespół wojskowych analityków.

Okazało się jednak, że nie ma to większego znaczenia. Sprawdzono siłę bojową Armii, nie stwarzając jednocześnie poważniejszego zagrożenia dla samej Hegemonii. Gresha zginęła, ma się rozumieć. Podczas pierwszego bombardowania. Tak samo jak Alon, mój dziesięcioletni syn. Był ze mną… przeżył całą wojnę… tylko po to, by jakiś zidiociały saper zdetonował pozostawioną przez Intruzów minę zbyt blisko baraków dla uchodźców w Buckminster, stolicy planety.

Umarł, zanim zdołałem wydobyć go z rumowiska.

Po Bressii otrzymałem awans, a wraz z nim najpoważniejsze i najbardziej odpowiedzialne zadanie, jakie kiedykolwiek w historii otrzymał dyplomata średniej przecież rangi: miałem kierować bezpośrednimi negocjacjami z Intruzami.

Najpierw wezwano mnie na Pierwszą Tau Ceti, gdzie odbywałem długie spotkania z doradcami senator Gladstone oraz konsultantami z ramienia TechnoCentrum. Raz rozmawiałem także bezpośrednio z Meiną Gladstone. Plan był bardzo skomplikowany. Mówiąc w największym skrócie, polegał na tym, by sprowokować Intruzów do zmasowanego ataku, a kluczową rolę w tej prowokacji miała odegrać planeta Hyperion.

Intruzi interesowali się Hyperionem jeszcze przed Bitwą o Bressię. Nasz wywiad utrzymywał, że mają obsesję na punkcie Grobowców Czasu i Chyżwara. Atak na statek szpitalny wiozący między innymi pułkownika Kassada wyniknął z błędnej oceny sytuacji dokonanej przez ich kapitana, który uznał, że ma przed sobą jednostkę liniową Hegemonii. Co gorsza – naturalnie z punktu widzenia Intruzów – lądując w pobliżu Grobowców ten sam dowódca ujawnił, że Intruzi potrafią radzić sobie z prądami czasu. Kiedy już Chyżwar zdziesiątkował jego żołnierzy, pechowy kapitan powrócił do roju i został natychmiast zlikwidowany.

Jednak, o ile wierzyć naszym służbom wywiadowczym, pomyłka wyszła Intruzom częściowo na dobre, gdyż uzyskali wiele cennych informacji o Chyżwarze, w wyniku czego ich obsesja dotycząca Hyperiona jeszcze bardziej się nasiliła.

Gladstone wyjaśniła mi, w jaki sposób Hegemonia zamierza zbić kapitał na tej obsesji.

Podstawowym założeniem planu było to, żeby sprowokować Intruzów do zaatakowania Hegemonii. Obiektem ataku miał się stać Hyperion. Dano mi jednoznacznie do zrozumienia, iż bitwa, jaka się bez wątpienia wywiąże, wywrze znacznie większy wpływ na wewnętrzną politykę Sieci niż na stosunki z Intruzami. Już od wielu stuleci pewne elementy TechnoCentrum sprzeciwiały się przyjęciu Hyperiona do Hegemonii. Gladstone wyjaśniła mi, że taka polityka nie leży obecnie w interesie ludzkości i że zbrojne zagarnięcie planety – pod pozorem przygotowywania obrony całej Sieci – pozwoli dojść do głosu w TechnoCentrum bardziej postępowym koalicjom Sztucznych Inteligencji, co z kolei w istotny, choć niezrozumiały dla mnie sposób przyczyni się do wzmocnienia pozycji Senatu, a także całej Sieci. Pokonani Intruzi przestaną wreszcie stanowić zagrożenie, a dla Hegemonii rozpocznie się nowa, wspaniała era.

Gladstone zaznaczyła także, że mogę nie wyrazić zgody na uczestniczenie w tej misji, która z pewnością będzie obfitowała w zagrożenia zarówno dla mej kariery, jak i życia. Mimo to zgodziłem się.

Hegemonia wyposażyła mnie w prywatny statek kosmiczny. Poprosiłem o uzupełnienie wyposażenia tylko o jeden przedmiot: zabytkowego steinwaya.

Przez kilka miesięcy podróżowałem samotnie z włączonym napędem Hawkinga, przez kilka następnych miesięcy pętałem się bez celu po rejonach kosmosu, gdzie regularnie pojawiały się roje Intruzów. Wreszcie mój statek został zauważony i zatrzymany. Intruzi uwierzyli mi, że jestem posłańcem, wiedząc jednocześnie, że jestem także szpiegiem. Zastanawiali się, czy mnie zabić, ale ostatecznie postanowili tego nie czynić. Rozważali, czy podjąć negocjacje, i ostatecznie przystąpili do nich.

Nie będę opowiadał, jak piękne jest życie w roju. Nie będę opowiadał o kulistych, bezgrawitacyjnych miastach i rolniczych kometach, o orbitalnych lasach, ruchomych rzekach oraz dziesięciu tysiącach barw i kształtów życia podczas Tygodnia Spotkań. Wystarczy, jeśli powiem, że moim zdaniem Intruzi osiągnęli to, o czym ludzkość od kilkuset lat może tylko marzyć: rozwój. Podczas gdy my wegetujemy w ciasnych granicach archaicznych kultur, wzorowanych na kulturze Starej Ziemi, oni odkryli zupełnie nowe wymiary estetyki, etyki, nauk biologicznych, sztuki oraz wszystkiego, co musi zmieniać się i rosnąć, by obrazować przemiany zachodzące w ludzkiej duszy.

вернуться

[2] Od nazwiska V. Quislinga, norweskiego męża stanu, który podczas II wojny światowej utworzył w swoim kraju marionetkowy rząd, całkowicie podporządkowany Niemcom (przyp. tłum.).