Выбрать главу

Król Billy znowu odwrócił się do okna.

– Co jest, nie wierzysz mi?

– Nie.

– A dlaczego?

– Ponieważ wiem, kto jest mordercą – oświadczył Smutny Król Billy.

Siedząc przed projektorem obserwowaliśmy, jak Chyżwar zabija powieściopisarkę Sirę Rob i jej kochanka. Obraz był bardzo ciemny; niemłode już ciało Siry zdawało się lekko fosforyzować, podczas gdy białe pośladki jej chłopca sprawiały wrażenie, jakby unosiły się w powietrzu, oddzielone od reszty opalonego ciała. Zbliżali się do szczytu uniesienia, kiedy zdarzyło się coś niewytłumaczalnego. Zamiast wykonać ostatnie, gwałtowne pchnięcia, a potem znieruchomieć na kilka sekund w spazmie rozkoszy, młody mężczyzna nagle oderwał się od kobiety i poszybował w górę, jakby Sira z ogromną siłą wypchnęła go ze swego ciała. Odgłosy, które do tej pory docierały do naszych uszu – zwykłe w takich sytuacjach jęki, posapywania, westchnienia, udzielane szeptem wskazówki – ustąpiły miejsca przeraźliwym krzykom.

Ciało chłopca rąbnęło z łoskotem w ścianę poza zasięgiem kamery. Sira leżała na łóżku w wyzywającej, a zarazem tragiczno-komicznie bezradnej pozie: szeroko rozrzucone nogi i ramiona, spłaszczone piersi, biodra wciśnięte w materac. Miała głowę odrzuconą do tyłu, ale zdążyła ją już unieść; na twarzy kobiety pojawił się najpierw wyraz gniewu i zdziwienia, potem zaś grymas potwornego przerażenia. Otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.

Rozległ się mrożący krew w żyłach, wilgotno-trzeszczący odgłos rozdzieranego ciała oraz chrzęst zrywanych ścięgien i łamanych kości. Sira ponownie przechyliła głowę do tyłu, otworzyła usta jeszcze szerzej, potem zaś jej ciało poniżej szyi dosłownie eksplodowało, zupełnie jakby niewidzialny rzeźnik robił z kobiety rąbankę, a jakiś szalony chirurg przeprowadzał jednocześnie operację, tnąc na oślep skalpelami. Była to brutalna sekcja przeprowadzana na żywym człowieku… a raczej na jeszcze przed chwilą żywym, bo kiedy krew przestała tryskać i ustały gwałtowne drgawki, Sira znieruchomiała na łóżku z jeszcze szerzej niż przedtem rozrzuconymi nogami, bezwstydnie prezentując krwawą masę wywleczonych na wierzch wnętrzności. Przy łóżku na ułamek sekundy pojawiło się coś czerwono-srebrzystego.

– Zatrzymaj, rozjaśnij i powiększ – polecił Król Billy komputerowi.

Rozmazana plama okazała się głową jakby przeniesioną prosto z koszmarnego, narkotycznego widzenia: częściowo trupia czaszka, a częściowo chromowana stal, zęby jak u wilka, szczęka jak łyżka koparki i oczy – krwawe klejnoty, przez które prześwieca światło rubinowego lasera; na czole zakrzywione trzydziestocentymetrowe ostrza, takie same jak na szyi i karku.

– Chyżwar? – zapytałem.

Król Billy niemal niedostrzegalnie skinął głową.

– Co się stało z chłopcem?

– Ani śladu – odparł król. – Nie wiedzieliśmy, że tam był, dopóki nie znaleźliśmy tego dysku optycznego. Zidentyfikowano go jako młodego specjalistę od rekreacji z Endymiona.

– A w jaki sposób znaleźliście dysk?

– Ekipa, która badała miejsce zbrodni, natrafiła na kamerę w suficie. Obiektyw miał niecały milimetr średnicy. Później okazało się, że Sira zgromadziła całą kolekcję takich dysków. Na wszystkich były zarejestrowane jej… eee…

– Wyczyny miłosne – podpowiedziałem.

– Właśnie.

Wstałem z fotela i podszedłem do zawieszonej w powietrzu podobizny potwora. Moja ręka przeniknęła przez czaszkę, szczękę i zęby. Jeżeli wyliczenia komputera sterującego projektorem były prawidłowe, to miejscowy Grendel miał ponad trzy metry wzrostu.

– Chyżwar… – mruknąłem. Myślę, że miało to być coś w rodzaju przywitania.

– Co możesz mi o nim powiedzieć?

– Dlaczego ja? – żachnąłem się. – Jestem poetą, nie zajmuję się historią mitów.

– Pytałeś komputer statku kolonizacyjnego o pochodzenie i historię Chyżwara.

Uniosłem brwi. Teoretycznie dostęp do komputera opierał się na tych samych zasadach, co korzystanie z datasfery na obszarze Hegemonii: całkowita anonimowość i zakaz rejestrowania indywidualnych połączeń.

– I co z tego? – prychnąłem. – Odkąd zaczęty się morderstwa, z pewnością uczyniły to setki ludzi. Może nawet tysiące. To przecież jedyna pieprzona legenda o potworze, jaką mamy.

Bruzdy na twarzy Króla Billy’ego powędrowały najpierw w górę, potem w dół.

– Rzeczywiście – odparł – tyle tylko że ty zażądałeś tych informacji na trzy miesiące przed pierwszym zniknięciem.

Z ciężkim westchnieniem opadłem z powrotem na poduszki fotela.

– W porządku. I co z tego? Chciałem wykorzystać tę pieprzoną legendę w pieprzonym poemacie, nad którym pracuję. Proszę bardzo, aresztuj mnie.

– Czego się dowiedziałeś?

Wkurzyłem się na dobre. Tupnąłem racicą, ale efekt był raczej mizerny, gdyż ugrzęzła w miękkim dywanie.

– Tego, co jest w pieprzonej pamięci komputera! – warknąłem. – O co ci właściwie chodzi, Billy?

Król potarł czoło i skrzywił się boleśnie, gdyż przypadkiem wsadził sobie w oko mały palec.

– Nie wiem – odparł. – Ludzie ze Służby Bezpieczeństwa chcieli zabrać cię na statek i poddać pełnej procedurze interrogacyjnej, ale ja uznałem, że lepiej będzie, jeśli po prostu z tobą porozmawiam.

Zamrugałem raptownie, czując nieprzyjemną pustkę w żołądku. Pełna procedura interrogacyjna oznaczała stymulację nerwową i sondy mózgowe. Większość ludzi prędzej lub później odzyskiwała po tym zdrowe zmysły.

Większość.

– Możesz mi powiedzieć, jaki aspekt legendy o Chyżwarze pragnąłeś wykorzystać w swoim poemacie? – zapytał łagodnie Billy..

– Jasne. Według swych wyznawców Chyżwar jest Władcą Bólu i Aniołem Ostatecznego Odkupienia, który przybył spoza naszego czasu, aby obwieścić koniec ludzkości. Spodobała mi się ta koncepcja.

– Koniec ludzkości… – powtórzył król.

– Właśnie. Stanowi coś w rodzaju połączenia archanioła Michała, Szatana, Zamaskowanej Entropii oraz potwora Frankensteina. Kręci się koło Grobowców Czasu, czekając na odpowiednią porę, żeby wziąć się na dobre do roboty i odesłać ludzkość do Muzeum Wymarłych Gatunków, gdzie Homo sapiens zajmie honorowe miejsce obok ptaka dodo, goryla i kaszalota.

– Potwór Frankensteina… – mruknął nieduży, tłusty człowieczek w wymiętej pelerynie. – Dlaczego właśnie on?

Odetchnąłem głęboko.

– Ponieważ wyznawcy Chyżwara wierzą, że ludzie sami go stworzyli – wyjaśniłem, choć w głębi duszy byłem przekonany, że mój rozmówca wie na ten temat znacznie więcej ode mnie.

– Czy istnieje jakiś sposób, żeby go zgładzić? – zapytał.

– Nic mi o tym nie wiadomo. Podobno jest nieśmiertelny i nie podlega prawom czasu.

– Bóg?

Zawahałem się.

– Niezupełnie. Już prędzej niespodziewanie ucieleśniony jeden z najgorszych koszmarów wszechświata. Coś w rodzaju Kuby Rozpruwacza ze skłonnością do nadziewania ludzkich dusz na wielkie, cierniste drzewo – tyle tylko że te dusze najczęściej tkwią jeszcze w ciałach.

Król Billy skinął głową.

– Posłuchaj, jeżeli nagle tak bardzo zainteresowała cię prymitywna teologia zacofanych planet, to może po prostu poleciałbyś do Jacktown i poprosił jakiegoś kapłana Kościoła Chyżwara, żeby ci wszystko wyjaśnił?

– Nie ma potrzeby – odparł Billy, najwyraźniej myśląc już o czymś innym. – Wszyscy są właśnie poddawani przesłuchaniu na pokładzie statku, ale nie można wyciągnąć z nich nic sensownego.

Wstałem z fotela, niezbyt pewien, czy będzie mi wolno odejść.

– Martin…

– Tak?

– Czy przychodzi ci do głowy coś, co mogłoby pomóc nam uporać się z tym problemem?

Zatrzymałem się w drzwiach, czując, że serce łomocze mi w piersi jak szalone, próbując wydostać się na zewnątrz.

– Owszem – odparłem drżącym głosem. – Mogę ci powiedzieć, czym naprawdę jest Chyżwar.

– Tak?

– Moją muzą – odparłem, po czym odwróciłem się i zniknąłem w pracowni, aby dalej pisać.

Oczywiście, że to ja wezwałem Chyżwara. Nie ulegało to dla mnie żadnej wątpliwości. Wezwałem go, gdyż zacząłem pisać o nim poemat. Na początku było Słowo.