Выбрать главу

– Na przykład bandyci – mruknął jej mąż.

Sarai pokręciła głową.

– Golem.

– Masz na myśli Chyżwara?

– To golem – powtórzyła kobieta. – Ten sam, którego widujemy we śnie.

– Ja nie widuję we śnie żadnego golema – odparł niepewnie Sol. – Co masz na myśli?

– Czerwone oczy, które nas obserwują. To ten sam golem, którego kroki Rachela usłyszała tamtej nocy we wnętrzu Sfinksa.

– Skąd wiesz, że ona cokolwiek słyszała?

– Wszystko jest we śnie – odparła Sarai. – Zanim wejdziemy do pomieszczenia, w którym czeka golem.

– Chyba nie śniliśmy tego samego snu – powiedział Sol. – Moja droga, dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałaś?

– Bałam się, że tracę zmysły… – szepnęła Sarai.

Sol pomyślał o swoich potajemnych rozmowach z Bogiem, objął żonę i mocno przytulił.

– Och, Sol… – usłyszał jej głos. – To tak boli, kiedy muszę na nią patrzeć… I tak bardzo jesteśmy tutaj samotni…

Kilka razy próbowali wrócić do domu – “domem” była zawsze i pozostała Planeta Barnarda – żeby odwiedzić znajomych i przyjaciół, ale natychmiast oblegał ich tłum turystów i dziennikarzy. Nie było w tym niczyjej winy – po prostu w megadatasferze, obejmującej sto sześćdziesiąt planet należących do Sieci, informacje rozchodziły się niemal natychmiast. Wystarczyło wsunąć kartę uniwersalną do czytnika i przejść przez transmiter. Próbowali zachować maksymalną dyskrecję i podróżować incognito, ale nie będąc szpiegami nie mieli w tej dziedzinie najmniejszego doświadczenia i rezultat ich usiłowań był żałosny. Nigdy nie udało im się zmylić pogoni na dłużej niż dwadzieścia cztery godziny. Instytuty badawcze i szpitale łatwo radziły sobie ze zgrają żądnych sensacji reporterów, ale rodzina i przyjaciele bardzo cierpieli. Rachela wciąż znajdowała się w centrum zainteresowania.

– Może zaprosilibyśmy Tethę i Richarda? – zaproponowała Sarai.

– Mam lepszy pomysł – odparł Sol. – Sama ich odwiedź. Wiem, że chcesz porozmawiać z siostrą, ale na pewno zależy ci też na tym, żeby pobyć trochę w domu, obejrzeć długi zachód słońca, pójść na spacer wśród pól… Jedź.

– Mam jechać sama? Przecież nie mogę zostawić Racheli!

– Bzdura! – stwierdził stanowczo Sol. – Nikt nie oskarży cię o zaniedbywanie dziecka, jeśli dwa razy w ciągu dwudziestu lat zostawisz je na jakiś czas pod opieką ojca. Właściwie w ciągu czterdziestu, jeśli weźmiemy pod uwagę dobre czasy… Szczerze mówiąc, dziwię się, że w ogóle możemy jeszcze na siebie patrzeć. Przecież właściwie nie rozstajemy się ani na chwilę!

Sarai wbiła w stół zamyślone spojrzenie.

– Tylko czy nie znajdą mnie dziennikarze?

– Na pewno nie. Im zależy na Racheli, nie na tobie. Gdyby się pojawili, natychmiast wracaj, ale moim zdaniem będziesz miała co najmniej tydzień całkowitego spokoju.

– Tydzień?! – wykrzyknęła z przerażeniem. – Przecież…

– Oczywiście. Dzięki temu kilka dni poświęcę wyłącznie Racheli, a po twoim powrocie będę mógł skoncentrować się na pracy nad książką.

– Tą o Kierkegaardzie?

– Nie, inną. Nazwałem ją Problem Abrahama.

– Przyciężki tytuł.

– Bo to ciężki problem. A teraz bierz się do pakowania. Jutro podrzucimy cię do Nowej Jerozolimy, żebyś mogła skorzystać z transmitera przed początkiem szabasu.

– Zastanowię się nad tym – odparła bez większego przekonania.

– Nie zastanawiaj się, tylko pakuj! – powiedział Sol i uścisnął ją mocno. Następnie ustawił żonę twarzą do holu i drzwi sypialni. – Ruszaj. Będę czekał na ciebie z nowym pomysłem.

– Obiecujesz?

Sol spojrzał jej prosto w oczy.

– Obiecuję, że będę próbował dopóty, dopóki czas wszystkiego nie zniszczy, i że znajdę jakiś sposób.

Sarai skinęła głową. Od wielu miesięcy nie była tak odprężona jak w tej chwili.

– Wobec tego zaczynam się pakować.

Kiedy nazajutrz wrócił z Rachelą z Nowej Jerozolimy, natychmiast wziął się do podlewania łysawego trawnika. Dziewczynka bawiła się spokojnie w domu. Uporawszy się z niezbyt trudnym zadaniem, wszedł do holu, którego ściany rozżarzyły się na różowo blaskiem zachodzącego słońca. Racheli nie było ani w sypialni, ani w żadnym z jej ulubionych miejsc.

– Rachelo?

Sprawdził na podwórzu i opustoszałej ulicy.

– Rachelo!

Chciał już biec do sąsiadów, kiedy nagle usłyszał jakiś szmer w głębokiej szafie, używanej do przechowywania najmniej potrzebnych rzeczy. Ostrożnie otworzył drzwi.

Rachela siedziała na podłodze, pochylona nad otwartym pamiątkowym kuferkiem Sarai. Wszędzie walały się fotografie i hologramy przedstawiające Rachelę na studiach, Rachelę podczas uroczystości wręczania świadectw w szkole średniej, Rachelę na kamienistym górskim zboczu na Hyperionie. Obok leżał komlog, z którego sączył się cichy, spokojny głos młodej kobiety.

– Tatusiu – powiedziała siedząca na podłodze dziewczynka głosikiem, który stanowił znacznie słabsze i nieco przestraszone echo tego dobiegającego z komlogu. – Dlaczego nigdy mi nie powiedziałeś, że mam siostrzyczkę?

– Bo nie masz, maleńka.

Rachela zmarszczyła brwi.

– Czy to mamusia, kiedy jeszcze nie była taka duża? Chyba nie, bo ona mówi, że też nazywa się Rachela.

– Zaraz ci to wyjaśnię – powiedział Sol, ale w tej samej chwili uświadomił sobie, że już od dłuższego czasu słyszy dobiegający z salonu sygnał wizjofonu. – Zaczekaj minutkę, kochanie. Zaraz wracam.

Przed projektorem pojawił się holograficzny obraz głowy mężczyzny, którego Sol widział po raz pierwszy w życiu. Ze swojej strony uruchomił tylko połączenie foniczne, pragnąc jak najszybciej pozbyć się intruza.

– Tak?

– M. Weintraub? M. Weintraub z Planety Barnarda, obecnie zamieszkały w osadzie Dan na Hebronie?

Sol wyciągnął już rękę, żeby się rozłączyć, ale nagle zamarł w bezruchu. Ich numer był zastrzeżony. Czasem dzwonił właściciel sklepu z Nowej Jerozolimy, ale połączenia pozaplanetarne zdarzały się niezmiernie rzadko. Poza tym, uświadomił sobie, czując, jak jego żołądek zamienia się w zbity kłąb strachu, było już po zachodzie słońca w szabas.

– Tak… – wykrztusił.

– M. Weintraub – powiedział nieznajomy, wpatrując się w Sola nie widzącym spojrzeniem – wydarzyło się okropne nieszczęście.

Zaraz po obudzeniu Rachela zobaczyła ojca siedzącego u wezgłowia jej łóżeczka. Wyglądał na bardzo zmęczonego – miał zaczerwienione oczy, a na policzkach powyżej linii brody widniał szczeciniasty zarost.

– Dzień dobry, tatusiu.

– Dzień dobry, córeczko.

Rachela rozejrzała się i zamrugała szybko powiekami. Znajome lalki i inne zabawki znajdowały się w zupełnie nieznajomym pokoju. Oświetlenie było zupełnie inne niż to, do którego się przyzwyczaiła. Ojciec też wyglądał jakoś inaczej.

– Gdzie jesteśmy, tatusiu?

– Pojechaliśmy na wycieczkę, maleńka.

– Dokąd?

– Teraz to nie ma żadnego znaczenia. No, wyskakuj z łóżka. Kąpiel już czeka, a potem musimy się ubrać.

Na krześle obok łóżka leżała ciemna sukienka, której nigdy przedtem nie widziała. Rachela popatrzyła na nią, a następnie przeniosła spojrzenie na ojca.

– Tatusiu, co się stało? Gdzie jest mamusia?

Sol potarł policzek. Od wypadku minęły już trzy dni. Dziś miał się odbyć pogrzeb. Już dwa razy opowiadał córce, co się stało. Nie mógł uczynić inaczej; wydawało mu się, że w ten sposób zdradziłby zarówno ją, jak i Sarai. Dzisiaj jednak miał wrażenie, iż słowa utkną mu w gardle.

– Zdarzył się wypadek, Rachelo – powiedział nie swoim, chrapliwym głosem. – Mamusia umarła. Dzisiaj pójdziemy ją pożegnać.

Umilkł, gdyż wiedział już, że dziewczynka będzie potrzebowała około minuty, żeby w pełni uświadomić sobie znaczenie tego, co usłyszała. Pierwszego dnia nie był pewien, czy czteroletnie dziecko będzie w stanie pojąć, co to jest śmierć. Okazało się, że tak.

Później, tuląc w ramionach szlochającą córeczkę, sam usiłował zrozumieć to, o czym opowiedział jej w kilku prostych słowach. EMV z pewnością należało uznać za najbezpieczniejszy środek lokomocji, jaki kiedykolwiek udało się skonstruować. Nawet w przypadku awarii obu silników szczątkowe pole magnetyczne było na tyle silne, że pojazd mógł bezpiecznie wylądować bez względu na to, na jakiej wysokości akurat się znajdował. Elektroniczne układy zapobiegające zderzeniom zostały zaprojektowane przed kilkuset laty i zawsze spisywały się bez zarzutu. Jednak tym razem wszystko zawiodło. Stareńki vikken ciotki Tethy zbliżał się właśnie do lądowiska przy operze w Bussard City, kiedy z prędkością 1,5 Macha wpadł na niego skradziony EMV, którym podróżowała para żądnych mocnych wrażeń nastolatków. Dla uniknięcia wykrycia przez służby kontroli ruchu wyłączyli wszystkie światła i urządzenia zabezpieczające. Oprócz nich, Tethy i Sarai, zginęły jeszcze trzy osoby, gdyż płonące szczątki obu pojazdów runęły na tłum zgromadzony przed wejściem do opery.