Cordle i Mavis w milczeniu oglądali kolekcję. Nie zamienili słowa aż do chwili, kiedy znaleźli się sami i szli wolno przez Regent’s Park.
— Chciałem ci coś powiedzieć, Mavis — zaczął Cordle.
— To ja ci coś chciałam powiedzieć — odparła Mavis. — Byłeś ohydny! Nie do wiary. Byłeś… nie mogę znaleźć słów dostatecznie obrzydliwych, żeby oddać, jaki byłeś. Nigdy by mi nie przyszło do głowy, że jesteś jednym z tych sadystycznych sukinsynów, którzy znajdują przyjemność w upokarzaniu innych!
— Ale, Mavis, słyszałaś, co on mi powiedział, słyszałaś, w jaki sposób…
— To był głupi, stary fanatyk, myślałam, że przynajmniej ty jesteś inny.
— Ale on powiedział…
— To nieważne. Fakt pozostaje faktem, że się świetnie bawiłeś.
— Zgoda. Może i masz rację — odrzekł Cordle. — Ale ja ci to mogę wytłumaczyć.
— Nie, nie mnie. Mnie nie możesz. Nigdy. I proszę cię, Howard, daj mi święty spokój, raz na zawsze. Mówię poważnie.
Przyszła matka dwojga jego dzieci zaczęła się od niego oddalać — zarówno w sensie dosłownym, jak i przenośnym. Cordle pospieszył za nią.
— Mavis!
— Bo zawołam policjanta, Howard, daję słowo, że zawołam! Zostaw mnie w spokoju!
— Mavis, ja cię kocham!
Musiała go słyszeć, ale nie zatrzymała się. Była uroczą, śliczną dziewczyną — a zakazem nieprzejednaną i niezmienną cebulą.
Cordle nigdy nie zdołał wyjaśnić Mavis, jak to jest z Gulaszem i że trzeba doświadczyć jakiegoś zachowania, zanim sieje potępi. Chwile mistycznego olśnienia rzadko kiedy dają się wytłumaczyć. Udało mu się jednak przekonać, że przeżył krótki psychologiczny epizod, unikalny, bezprecedensowy i — z nią — nic do powtórzenia.
Są dziś małżeństwem, mają córkę i syna, żyją w dwupoziomowym mieszkaniu w Plainfield w New Jersey i są całkiem szczęśliwi. Cordle’em w sposób widoczny pomiatają domokrążcy, zbieracze funduszy różnej maści, kelnerzy i inni przedstawiciele władzy. Ale jest różnica.
Cordle bardzo się pilnuje, żeby zawsze wyjeżdżać na samotne ściśle zaplanowane urlopy. W ubiegłym roku zrobił trochę szumu w Honolulu. W tym roku wybiera się do Buenos Aires.