– Zabawna? Bo z takiego wozu można wpaść do rowu? – zapytał z irytacją Marek.
– Nie – odparł Vandoosler. – Dlatego że nigdy nie dojedziesz nim tam, dokąd zmierzasz i powinieneś. Taki pojazd jest nieprzewidywalny, i tyle. I to jest zabawne. Prawda, święty Mateuszu?
– Skoro pan się upiera. – Mateusz westchnął, zaciskając dłonie. – Zresztą w ten sposób nie da się mnie przeanielić.
– O przepraszam – podchwycił Vandoosler – ale ewangelista nie ma nic wspólnego z aniołem. Dajmy temu spokój. Dziś wieczorem sąsiadka urządza przyjęcie. Ta ze Wschodu. Podobno często robi takie rzeczy. Jest gościnna i lubi się bawić. Przyjąłem zaproszenie. Powiedziałem, że przyjdziemy wszyscy czterej.
– Sąsiedzkie przyjęcie? – Łukasz wzruszył ramionami. – Nie ma mowy. Papierowe kubki, kwaśne białe wino, jednorazowe talerze pełne słonych paskudztw. Ani myślę… Nawet tkwiąc po uszy w gównie, a właściwie przede wszystkim, kiedy tkwię po uszy w gównie, nie będę chodził na takie imprezy. Albo prawdziwe, wystawne przyjęcie, albo nic. Gówno albo luksus, bez żadnych kompromisów, stanów pośrednich. Żadnego złotego środka. Wybierając złoty środek, zatracam się i to wprawia mnie w przygnębienie.
– Ona nie robi tego przyjęcia w domu – wyjaśnił Vandoosler. – Ma tu w pobliżu restaurację, Le Tonneau. Chciałaby postawić wam drinka. Co w tym złego? Julia ze Wschodu warta jest chwili uwagi, a jej brat pracuje w wydawnictwie. Może się kiedyś przydać. A poza tym będzie tam Zofia Simeonidis z mężem. Zawsze przychodzą do Julii. A ja mam ochotę przyjrzeć się sąsiadom.
– Zofia i ta druga przyjaźnią się?
– Bardzo.
– Przymierze Wschodu z Zachodem – powiedział Łukasz – zagraża nam schwytaniem w kleszcze, trzeba zakłócić ten układ. I mniejsza o kubki.
– Zastanowimy się nad tym wieczorem – powiedział Marek, którego zmienne zachcianki i dominacja wuja wyraźnie męczyły. Czego szukał stary Vandoosler? Pożywki dla znudzonego umysłu? Śledztwa? Śledztwo właśnie się skończyło i to jeszcze zanim naprawdę się zaczęło.
– Powiedzieliśmy ci przecież, że pod drzewem nic nie ma – podjął Marek. – Zapomnij o tym przyjęciu.
– To nie ma nic wspólnego – zaprotestował Vandoosler.
– Wybacz, ale dobrze wiesz, że ma. Chcesz dalej szukać. Byle czego i byle gdzie, żeby tylko móc szukać.
– Co z tego?
– To, że nie wymyśla się rzeczy i spraw, które nie istnieją, pod pozorem, że realne fakty są wątpliwe. Po prostu zasypiemy ten rów.
XI
Wbrew zapowiedziom o dziewiątej wieczorem Vandoosler zobaczył ewangelistów w Le Tonneau. Zasypali rów, przebrali się, uczesali i teraz pojawili się uśmiechnięci. „Skłonność do tyranii”, szepnął Łukasz, zbliżając się do komisarza. Julia przygotowała kolację na dwadzieścia pięć osób i zamknęła restaurację dla klientów z zewnątrz. W gruncie rzeczy był to udany wieczór, a Julia, która chodziła od stolika do stolika, powiedziała Vandooslerowi, że jego trzej siostrzeńcy są dość pociągający, on zaś przekazał im tę opinię, nieco ją ubarwiając. Dzięki temu Łukasz natychmiast zmienił poglądy na temat wszystkiego, co go otaczało. Marek był z natury łasy na komplementy, a Mateusz prawdopodobnie delektował się nimi w skrytości ducha.
Vandoosler wyjaśnił Julii, że tylko jeden z trzech młodzieńców jest jego krewnym, ten ubrany na czarno, ze złotymi i srebrnymi ozdobami, jednak Julia najwyraźniej nie zważała na koneksje rodzinne oraz szczegóły techniczne. Należała do gatunku kobiet śmiejących się z dowcipu, zanim jeszcze usłyszą jego zakończenie. Dlatego śmiała się bardzo często i to podobało się Mateuszowi. Ten śmiech brzmiał tak pięknie. Przypominała mu jego starszą siostrę. Pomagała kelnerom w roznoszeniu dań i rzadko siadała, chociaż jej pomoc wynikała raczej z tego, że chciała to robić, niż z konieczności. Zofia Simeonidis była jej przeciwieństwem, istnym uosobieniem powściągliwości i spokoju. Od czasu do czasu zerkała na swych trzech „kopaczy” i uśmiechała się. Mąż siedział obok niej. Spojrzenie Vandooslera zatrzymało się na tym mężczyźnie, a Marek zastanawiał się, jakiego odkrycia zamierza dokonać wuj. Ale Vandoosler często tworzył tylko pozory. Udawał, że wie. Policyjne sztuczki.
Tymczasem Mateusz obserwował Julię. Systematycznie szeptem wymieniały się z Zofią urywkami dowcipów. Chyba dobrze się bawiły. Choć Łukasz sam nie wiedział dlaczego, chciał się dowiedzieć, czy Julia Gosselin ma przyjaciela, towarzysza życia albo czy ktoś się wokół niej kręci. Ponieważ wypił już sporo wina, którego jakość oceniał łaskawie, uznał, że może po prostu ją o to zapytać. Tak też uczynił. Rozśmieszył tym Julię, która powiedziała, że dotąd ze wszystkimi się mijała, nawet nie wiedząc kiedy i dlaczego. Mówiąc wprost, wiodła samotne życie. I śmiała się z tego. Dobry charakter, pomyślał Marek i pozazdrościł jej. Chciałby poznać sekret jej dobrego samopoczucia. Tymczasem udało mu się tylko zrozumieć, że nazwa restauracji, „beczka”, wzięła się od kształtu drzwi do piwniczki, których kamienne obramowanie usunięto, aby móc wtaczać przez nie ogromne beczki. To były imponujące sztuki. Z roku 1732, o czym świadczyła data wykuta w nadprożu. Sama piwniczka również zasługiwała na uwagę. Pomyślał, że jeżeli uda mu się poczynić postępy na froncie wschodnim, rzuci na nią okiem.
Czynił postępy. Nie wiadomo kiedy sen zmorzył najbardziej zasłużonych i o trzeciej nad ranem w Le Tonneau zostali już tylko skupieni przy stoliku zastawionym szkłem i pełnymi po brzegi popielniczkami Julia, Zofia i mieszkańcy rudery. Mateusz zajął miejsce obok Julii i Marek doszedł do wniosku, że choć przeprowadzone dyskretnie, było to celowe działanie. Jakim był głupcem! Jasne, że Julia wzbudzała emocje, mimo że była od nich starsza o pięć lat. Stary Vandoosler zdążył się już dowiedzieć, ile ma lat, i podzielić się z nimi tą informacją. Jasna cera, okrągłe ramiona, obcisła sukienka, pulchna buzia, długie, jasne włosy, no i przede wszystkim śmiech. Ale Julia nie próbowała nikogo uwieść, trzeba to jasno powiedzieć. Sprawiała wrażenie pogodzonej z samotnością restauratorki, jak sama to przed chwilą ujęła. Jednak to Mateusz zaczynał błądzić. Może nie bardzo, ale jednak. Kiedy utknęło się w gównie, lepiej nie pożądać pierwszej napotkanej sąsiadki, choćby była najatrakcyjniejsza. Był to najskuteczniejszy sposób na skomplikowanie sobie życia w najmniej odpowiednim momencie. W dodatku mogło to mieć pewne konsekwencje, Marek coś o tym wiedział. Cóż, może się mylił. Mateusz miał prawo dać się ponieść emocjom i mogło to nie pociągnąć za sobą żadnych konsekwencji.
Julia, która nie dostrzegła pełnego skupienia bezruchu, opowiadała rozmaite historyjki, a to o kliencie, który zajadał chipsy widelcem, a to o facecie, który przychodził we wtorki i przy obiedzie cały czas przeglądał się w lusterku. O trzeciej nad ranem wszyscy chętnie skupiają się na takich anegdotkach, na tych, które sami opowiadają, i na tych, których słuchają. Także stary Vandoosler miał okazję opowiedzieć historie kilku zbrodni. Mówił wolno, a jego głos brzmiał przekonywająco. Kołysał do snu. Łukasz nie obawiał się już ofensywy ze Wschodu albo Zachodu, którą trzeba by było odeprzeć. Mateusz poszedł po wodę, a potem usiadł byle gdzie, wcale nie w pobliżu Julii. Zaskoczyło to Marka, który zazwyczaj nie mylił się co do ludzkich uczuć, nawet przelotnych i lekkich. Czyżby zatem Mateusz nie był tak przejrzysty jak inni? Może dobrze się maskował. Julia szepnęła coś na ucho Zofii. Zofia pokręciła głową. Julia nalegała. Chociaż nikt nie usłyszał ani słowa z tej rozmowy, Mateusz powiedział: