– Po co miałaby tam jechać? – zapytał Marek, którego nagle ogarnęło zdenerwowanie, chociaż jeszcze parę minut temu dałby głowę, że chce, by się od nich wyprowadziła. – Pojeździ sobie po mieście, i tyle.
Leguennec rozłożył szerokie dłonie, ale nic nie powiedział.
– Każesz ją śledzić? – zapytał Vandoosler.
– Nie, nie dziś. Dziś wieczorem nie zrobi nic istotnego.
Marek wstał, spoglądając to na Leguenneca, to na Vandooslera.
– Śledzić Aleksandrę? Co to za głupie żarty?
– Jej matka otrzyma spadek, a Aleksandra na tym zyska – oświadczył Leguennec.
– Co z tego?! – krzyknął Marek. – Przypuszczam, że nie tylko ona coś odziedziczy! Na Boga, spójrzcie na siebie! Bez mrugnięcia okiem, bez zająknienia, surowi, pewni siebie, rzucacie oskarżenia i podejrzewacie! Dziewczyna wychodzi na pół przytomna, nie wie, co ze sobą zrobić i gdzie się podziać, a wy chcecie ją szpiegować! Silni mężczyźni, faceci, których nikt nie nabierze, bo nie spadli z księżyca! Co za brednie! Każdy by to potrafił! A wiecie, co ja myślę o facetach, którzy zawsze są panami sytuacji?
– Wiemy – powiedział Vandoosler. – Masz ich gdzieś.
– Właśnie! Mam ich gdzieś! Trudno o większego durnia od tego, który przynajmniej od czasu do czasu nie postępuje, jakby spadł z księżyca! Właśnie tak, to duża sztuka czasem spaść z księżyca albo urwać się z choinki. Zastanawiam się, czy jesteś najbardziej zatwardziałym gliną, jaki kiedykolwiek stąpał po tej ziemi!
– Przedstawiam ci świętego Marka, mojego siostrzeńca. – Vandoosler uśmiechnął się do Leguenneca. – Od czegokolwiek zacząłby zdanie, na nowo pisze Ewangelię.
Marek wzruszył ramionami, jednym haustem opróżnił szklankę i z hałasem odstawił ją na stół.
– Pozwolę, że ostatnie słowo będzie należało do ciebie, wuju, ponieważ i tak próbowałbyś je mieć!
Marek wyszedł z pokoju i pobiegł na górę. Łukasz bez słowa podążył jego śladem i na półpiętrze chwycił go za ramię. Rzadko się to zdarzało, ale teraz mówił normalnym głosem.
– Spokojnie, żołnierzu – powiedział. – Zwycięstwo i tak będzie nasze.
XIX
Kiedy Marek usłyszał, że Leguennec wychodzi od Vandooslera, spojrzał na zegarek. Było dziesięć minut po północy. Grali w karty. Nie mógł zasnąć i o trzeciej nad ranem usłyszał, że Aleksandra wreszcie wróciła. Zostawił wszystkie drzwi otwarte z obawy, że mały Cyryl obudzi się w nocy. Marek pomyślał, że nie wypada schodzić na dół i podsłuchiwać. Zszedł i wytężył słuch, zatrzymując się na siódmym stopniu schodów. Kobieta poruszała się niemal bezszelestnie, aby nikogo nie obudzić. Marek usłyszał, że pije wodę. Tego właśnie się spodziewał. Człowiek jedzie prosto przed siebie, bez wahania zapuszcza się w nieznane, podejmuje kilka poważnych i niespójnych decyzji, ale w rzeczywistości tylko kluczy i wraca.
Marek przysiadł na siódmym stopniu. Po głowie tłukły mu się najrozmaitsze myśli, tłoczyły się i wypierały jedna drugą. Jak płyty skorupy ziemskiej, które przesuwają się po gorącej i śliskiej lawie, kryjącej się pod nimi. Po wrzącym płaszczu. Przerażająca jest ta historia płyt, które suną we wszystkie strony po powierzchni ziemi. Nie mogą utrzymać się w miejscu. Ruchy tektoniczne płyt, tak się to nazywa. A u niego zachodziły ruchy tektoniczne myśli. Nieustanne przesuwanie się, czasami nieuchronne zderzenia. Ze wszystkimi znanymi kłopotami. Kiedy płyty się rozsuwają, dochodzi do erupcji wulkanicznej. Kiedy się zderzają, także dochodzi do erupcji. Co będzie z Aleksandrą Haufman? Jak potoczy się śledztwo Leguenneca, dlaczego ciało Zofii spłonęło w Maisons-Alfort, czy Aleksandra kochała tamtego faceta, ojca Cyryla? Czy powinien wsunąć pierścionki także na palce prawej ręki, czy bazaltowy kamyk pomaga śpiewaczce na scenie? Ach ten bazalt! Kiedy płyty się rozsuwają, wyłania się bazalt, a kiedy trą o siebie, coś innego. Ale co? Andezyt? Tak, właśnie andezyt. Skąd ta różnica? To zagadka, zapomniał, jak to było. Usłyszał, że Aleksandra szykuje się do snu. A on, siedząc grubo po trzeciej nad ranem na tym stopniu, czekał, aż ustaną ruchy tektoniczne. Dlaczego tak zbeształ wuja? Czy Julia przygotuje im jutro zupę rybną, jak często robi to w piątki? Czy Relivaux zdradzi się i powie, że ma kochankę? Kto dziedziczy po Zofii, czy jego hipotezy na temat handlu na wsi nie są zbyt śmiałe, dlaczego Mateusz nie lubi nosić ubrań?
Marek przetarł oczy. Osiągnął właśnie ten stan, kiedy strumień myśli staje się śmietnikiem i tak bardzo gęstnieje, że nie można już tam wetknąć szpilki. Nadchodzi pora, by na wszystko machnąć ręką i postarać się zasnąć. Łukasz nazwałby to zwijaniem się i odejściem daleko od kręgu ognia. Czy Łukaszowi zdarzały się takie erupcje myśli? Przecież nie było żadnych erupcji myśli. A może wylewy? Też bez sensu. Zresztą Łukasza należało zaliczyć raczej do kręgu ograniczonej aktywności sejsmicznej, dla której charakterystyczne były unoszące się stale opary i dym. A Mateusz? To obszar asejsmiczny. Mateusz to woda, przepływ. Ale rozległa woda, ocean. Ocean, który chłodzi lawę. Wbrew pozorom w oceanicznych głębinach nie panuje taki spokój, jak można by sądzić. Tam też znajdzie się sporo łajna, nie może być inaczej. Rowy, szczeliny… A może nawet gdzieś na dnie otchłani odrażające, nieznane stworzenia. Aleksandra poszła spać. Z dołu nie dobiegały już żadne szmery, wszędzie było ciemno. Marek zdrętwiał, ale nie czuł chłodu. Na schodach zabłysło słabe światło i usłyszał kroki chrzestnego, który po cichu zszedł z góry i przystanął obok niego.
– Powinieneś iść już spać, Marku, naprawdę – dobiegł go szept Vandooslera.
I stary odszedł, oświetlając sobie drogę latarką. Na pewno chciał się wysikać w ogrodzie. Łatwe, proste i zbawienne sposoby. Stary Vandoosler nigdy nie zaprzątał sobie głowy tektoniką ani płytami, chociaż Marek często mu o nich opowiadał. Marek nie zamierzał doczekać na schodach powrotu wuja. Szybko poszedł do siebie, otworzył okno, żeby wpuścić świeże powietrze, i położył się do łóżka. Ale po co chrzestny zabrał torbę plastikową, skoro szedł na dwór, żeby się wysikać?
XX
Nazajutrz Marek i Łukasz zabrali Aleksandrę na kolację do Julii. Przesłuchania się zaczęły i wszystko wskazywało, że będą powolne, długie i bezsensowne.
Piotr Relivaux został wezwany tego ranka na drugie już przesłuchanie. Vandoosler podsuwał inspektorowi Leguennecowi wszystkie informacje, które udało mu się zebrać, a ten zręcznie je wykorzystywał. Owszem, miał kochankę w Paryżu, ale nie rozumiał, dlaczego się nią interesują i skąd już o tym wiedzą. Nie, Zofia nie miała o tym pojęcia. Tak, miał odziedziczyć jedną trzecią jej majątku. Owszem, suma była ogromna, ale wolałby, żeby Zofia nadal żyła. Jeżeli mu nie wierzą, ma ich gdzieś. Nie, Zofia nie miała wrogów. Kochanek? Raczej nie.
Potem wezwano Aleksandrę Haufman. Musiała kilka razy powtarzać to samo. Jej matce miała przypaść trzecia część majątku Zofii. Ale przecież matka nie potrafiłaby niczego jej odmówić, prawda? A zatem bezpośrednio skorzystałaby na wzbogaceniu rodziny. Tak, z pewnością, ale co z tego? Dlaczego przyjechała do Paryża? Kto mógł potwierdzić, że Zofia ją zaprosiła? Gdzie była ostatniej nocy? Nigdzie? Trudno w to uwierzyć.
Przesłuchanie Aleksandry trwało trzy godziny.
Późnym popołudniem przyszła kolej na Julię.
– Julia chyba nie jest w najlepszym nastroju – powiedział Marek, zagadnąwszy Mateusza między dwoma daniami.
– Leguennec ją obraził – wyjaśnił Mateusz. – Nie chciał uwierzyć, że śpiewaczka może przyjaźnić się z właścicielką knajpki.