Łukasz, który zwijał dywan, żeby przenieść go do siebie, mamrotał pod nosem, że obecne zmiany na froncie stawały się coraz bardziej skomplikowane i zaskakujące – front zachodni załamał się w tragicznych okolicznościach, opuszczony przez jedną z ważniejszych sił i zdany wyłącznie na chwiejnego małżonka, gdy tymczasem front wschodni, i tak już wzmocniony przejściem Mateusza do „beczki”, zyskał na sile dzięki nowym sojusznikom – matce i dziecku. Ci nowi sojusznicy, mający pierwotnie stanąć po stronie frontu zachodniego, przez pewien czas przebywali w strefie neutralnej, a teraz wymknęli się do okopów Wschodu.
– Czy to ta piekielna Wielka Wojna tak cię ogłupiła – zapytał Marek – czy może bredzisz, bo przykro ci, że Aleksandra się wyprowadza?
– Nie bredzę – obruszył się Łukasz – tylko zwijam dywan i komentuję ostatnie wydarzenia. Lex – prosiła, żeby tak ją nazywać – chciała się stąd wynieść, ale ostatecznie znajdzie się o dwa kroki. O dwa kroki od wuja Piotra, o dwa kroki od epicentrum dramatu. O co jej chodzi? Jeśli rzecz jasna – dodał, wstając z dywanem przerzuconym przez ramię – to nie ty kryjesz się za operacją Dom na Wschodzie.
– Po co miałbym to robić? – zapytał Marek, przechodząc nagle do defensywy.
– Żeby mieć ją na oku albo może pod ręką, to już twoja sprawa. Osobiście skłaniam się do drugiej możliwości. W każdym razie – gratuluję. To była wyjątkowo udana akcja.
– Łukasz, drażnisz mnie.
– Dlaczego? Ona ci się podoba i wyobraź sobie, że to widać. Uważaj, bo znowu nabijesz sobie guza. Zaczynasz zapominać, że utknęliśmy w gównie. A ten, kto wdepnął w gówno, nie może się pośliznąć, żeby nie upaść. Musi stawiać krok po kroku, ostrożnie, czasami prawie na czworakach. A już na pewno nie może pędzić jak szalony. To nie znaczy, że moim zdaniem rozrywki są niepotrzebne biedakom, którzy tkwią w błotnistych okopach. Przeciwnie. Ale Lex jest zbyt ładna, wrażliwa i za inteligentna, żeby traktować ją jak zabawkę na krótko. Nie da ci rozrywki, ryzykujesz tylko, że ją pokochasz. A to już katastrofa, Marku, prawdziwa katastrofa.
– Jaka katastrofa, ogłupiały żołnierzyku?
– Katastrofa, durniu śniący o rycerskiej miłości, ponieważ tak samo jak ja domyślasz się, że Lex i jej mały raz już zostali porzuceni. W każdym razie stało się coś w tym rodzaju. Dlatego, mój wielki panie bez siodła i rumaka, wmawiasz sobie, że jej serce jest puste i można je zdobyć. Pozwól, że ci powiem, że bardzo się mylisz.
– Posłuchaj uważnie, kretynie z okopów. O pustce w sercu wiem znacznie więcej niż ty. I zapewniam cię, że pustka zajmuje więcej miejsca niż pełnia.
– Taka przenikliwość zadziwia u kogoś, kto przesiaduje na tyłach – zauważył Łukasz. – Nie jesteś taki głupi, Marku.
– Dziwi cię to?
– Wcale. Zebrałem już informacje.
– Krótko mówiąc – dodał Marek – nie ulokowałem Aleksandry w tym domku, żeby móc się na nią rzucić. Nawet jeśli zrobiła na mnie wrażenie. Ale na kim by go nie zrobiła?
– Na Mateuszu – odparł Łukasz, unosząc palec. – Mateusz jest pod wrażeniem pięknej i dzielnej Julii.
– A ty?
– Już ci powiedziałem, że poruszam się wolno i ostrożnie. Obserwuję i komentuję. Na razie to wszystko.
– Kłamiesz.
– Być może. Przyznaję, że nie jestem całkowicie wyzuty z uczuć. Aleksandrze zaproponowałem na przykład, żeby na jakiś czas zabrała ten dywan do domku, jeśli chce. Odpowiedziała, że gwiżdże na dywan.
– Wcale się nie dziwię. Ma większe problemy niż twój dywan, pomijając nawet pustkę. A jeśli chcesz wiedzieć, dlaczego zależy mi, żeby była blisko nas, to zrozum, że po prostu nie podoba mi się tok myślenia inspektora Leguenneca. I mojego wuja. Ci dwaj wybrali się na połów. Lex została wezwana na kolejne przesłuchanie pojutrze rano. Lepiej, żebyśmy byli w pobliżu, na wszelki wypadek.
– Szlachetny rycerz? Tak, Marku? Choćby bez konia. A jeśli Leguennec nie do końca się myli? Pomyślałeś o tym?
– Oczywiście.
– Wniosek?
– Nęka mnie to. Chciałbym zrozumieć kilka spraw.
– Sądzisz, że ci się uda?
Marek wzruszył ramionami.
– Dlaczego nie? Prosiłem, żeby odwiedziła nas, kiedy już się urządzi. Kryje się za tym zdradziecki plan zadania jej paru pytań o te niepokojące mnie sprawy.
– Plan brawurowy i podstępny, ale ofensywa może mieć ciekawy przebieg. Mogę przy tym być?
– Pod jednym warunkiem, wetknij kwiat do lufy karabinu i milcz.
– Jeżeli to cię uspokoi, zgoda – odparł Łukasz.
XXII
Aleksandra poprosiła o trzy kostki cukru do filiżanki herbaty. Mateusz, Łukasz i Marek słuchali, jak mówi – opowiada o zbiegu okoliczności, który sprawił, że Julia wspomniała jej, że szuka lokatora do swego domku, o tym, jak ładny jest pokoik Cyryla, i o tym, że wszystko w domku jest ładne i jasne, że dobrze się tam oddycha, a bezsenność można pokonać, sięgając po jedną z wielu różnych książek, że przez okna będzie mogła patrzeć na kwitnące kwiaty, że Cyryl lubi kwiaty. Julia zabrała Cyryla do Le Tonneau, żeby zobaczył, jak piecze się ciastka. Pojutrze, w poniedziałek, po raz pierwszy malec pójdzie do przedszkola. A ona – na komisariat. Aleksandra zmarszczyła brwi. Czego ten Leguennec od niej chciał? Przecież wszystko mu już powiedziała.
Marek uznał, że to odpowiednia chwila, żeby podjąć brawurowy i niemiły atak, ale nagle zaczął wątpić, czy to dobry plan. Wstał i usiadł na stole, żeby łatwiej podjąć decyzję. Zawsze brakowało mu pewności siebie, kiedy tak po prostu siedział na krześle.
– Wydaje mi się, że wiem, czego chce – powiedział nieśmiało. – Mogę zadać ci te pytania przed nim, żebyś się z nimi oswoiła.
Aleksandra gwałtownie odwróciła głowę.
– Miałbyś zadawać mi pytania? Więc i ty myślisz tylko o tym, wy wszyscy? Macie wątpliwości? Nachodzą was niepokojące myśli? Spadek?
Aleksandra wstała. Marek chwycił Lex za rękę, żeby ją powstrzymać. To zetknięcie spowodowało, że poczuł ściskanie w żołądku. No dobrze. Faktycznie okłamał Łukasza, zapewniając, że nie zamierza się na nią rzucać.
– Nie o to chodzi – powiedział. – Dlaczego nie usiądziesz i nie dopijesz spokojnie herbaty? Mogę w spokojnej atmosferze zapytać o to samo, o co on zapyta ostro i napastliwie. Co w tym złego?
– Kłamiesz – powiedziała Aleksandra. – Ale wyobraź sobie, że mam to gdzieś. Zadaj te swoje pytania, skoro poprawi ci to humor. Nie obawiam się nikogo – ani ciebie, ani was wszystkich, ani Leguenneca, co najwyżej samej siebie. Zaczynaj, Marku. Ujmij w słowa myśli, które cię nękają.
– Ukroję chleba – powiedział Mateusz.
Aleksandra, której twarz wyrażała wrogość, oparła się o krzesło i zaczęła się na nim kołysać.
– Trudno – powiedział Marek. – Dajmy temu spokój.
– Waleczny rycerz – szepnął Łukasz.
– O nie – zaprotestowała Aleksandra. – Czekam na pytania.
– Odwagi, żołnierzu – rzucił szeptem Łukasz, przechodząc za plecami Marka.
– Dobrze – rzekł głuchym głosem Marek. – Dobrze. Leguennec z pewnością zapyta, dlaczego przyjechałaś właśnie teraz, jakbyś chciała przyspieszyć wszczęcie śledztwa, dwa dni przed odnalezieniem zwłok ciotki. Gdybyś się nie pojawiła, nikt by nie myślał o zbrodni, uważano by, że ciotka Zofia wymknęła się na którąś z greckich wysp. A dopóki nie ma zwłok, nie ma śmierci, a bez śmierci nie ma spadku.