– Proszę sobie wyobrazić, że o tym wiem – przerwała Aleksandra.
– Sprawdzą bagażnik, siedzenia… – podjął Vandoosler. – Na pewno słyszała pani o tego rodzaju metodach śledczych. Odzyska go pani po ich przeprowadzeniu. To wszystko – dodał, klepiąc dziewczynę po ramieniu.
Aleksandra siedziała nieruchomo, a z jej oczu wyzierała pustka, jaką ujrzeć można w spojrzeniu osób, które zgłębiają rozmiary klęski. Marek zastanawiał się, czy wyrzucić z domu tego starego łajdaka, przeklętego wujaszka, czy chwycić go za kołnierz tej szarej, idealnie wyprasowanej marynarki i rozkwasić szlachetną gębę, a potem wypchnąć przez okno weneckie.
– Wiem, co ci chodzi po głowie, Marku. Ulżyłoby ci. Ale oszczędź siebie i mnie. Mogę się jeszcze przydać, bez względu na to, co się stanie, cokolwiek by jej zarzucono.
Marek pomyślał o mordercy, któremu Armand Vandoosler pozwolił uciec, narażając się na potępienie ze strony policji. Starał się nie wpadać w panikę, ale przedstawienie zainscenizowane przez wuja było sugestywne i logiczne. Nawet porażająco logiczne. W uszach zabrzmiał mu dziecięcy głosik Cyryla, który w czwartek wieczorem powiedział, że chce zjeść z nimi kolację i ma dość samochodu… Czyżby Aleksandra zabrała go ze sobą poprzedniej nocy? Wtedy kiedy pojechała po zwłoki? Nie. Makabra. Mały musiał myśleć o innych przejażdżkach. Aleksandra urządzała je sobie od jedenastu miesięcy.
Marek spojrzał na kolegów. Mateusz kruszył pajdę chleba, gapiąc się w stół. Łukasz brudną ścierką zbierał kurz z etażerki. A on czekał na reakcję Aleksandry, na wyjaśnienia, na wrzask.
– To się trzyma kupy – podsumowała.
– Owszem – przyznał Vandoosler.
– Jesteś stuknięta, powiedz coś innego – błagał Marek.
– Nie jest stuknięta – zaprzeczył Vandoosler. – Jest bardzo inteligentna.
– A co z innymi? – zapytał Marek. – Przecież nie tylko ona dostanie pieniądze Zofii. Jej matka.
Aleksandra zgniotła chusteczkę, zaciskając pięść.
– Zostaw w spokoju jej matkę – skarcił go Vandoosler. – Nie wyjeżdżała z Lyonu. Codziennie chodziła do pracy, także w soboty. Pracuje na dwie trzecie etatu i co wieczór odbiera Cyryla z przedszkola. Nie można jej nic zarzucić. To już sprawdzone.
– Dziękuję – szepnęła Aleksandra.
– W takim razie Piotr Relivaux? – podsunął Marek. – W końcu to on najwięcej zyska. W dodatku ma kochankę.
– Sytuacja Relivaux jest nieciekawa, to prawda. Od zniknięcia żony spędził poza domem kilka nocy. Ale przypomnij sobie, że nie zrobił nic, żeby ją odnaleziono. A dopóki nie ma ciała, nie ma i spadku.
– To śmieszne! Doskonale wiedział, że prędzej czy później zwłoki zostaną odkryte!
– Być może – przyznał Vandoosler. – Leguennec jego również bierze pod uwagę, nie martw się.
– A reszta rodziny? – zapytał Marek. – Lex, opowiedz nam o nich.
– Poproś wuja – odparła Aleksandra. – Mam wrażenie, że i tak o wszystkim dowiaduje się pierwszy.
– Jedz chleb – zaproponował Markowi Mateusz. – Rozluźnisz szczęki.
– Tak myślisz?
Mateusz pokiwał głową i podał mu grubą kromkę. Marek przeżuwał ją jak głupiec, słuchając dalszej opowieści Vandooslera.
– Trzeci spadkobierca to ojciec Zofii, który mieszka w Dourdan – zaczął Vandoosler. – Stary Simeonidis uwielbia córkę i jej talent. Nie opuścił ani jednego jej występu. W Operze paryskiej poznał swą drugą żonę. Ta kobieta przyszła, żeby zobaczyć występ syna, zwykłego statysty, ale i tak była z niego bardzo dumna. Była równie dumna, że przypadkowo poznała ojca śpiewaczki, który zajmował miejsce obok niej. Pewnie pomyślała, że to dobra okazja, żeby pomóc synowi w robieniu kariery. Bez względu na początkowe pobudki zaprzyjaźnili się i pobrali, a potem zamieszkali razem w jej domu w Dourdan. Wspomnę o dwóch sprawach: Simeonidis starszy nie jest bogaty i nadal prowadzi auto. Jednak podstawowe założenie opiera się na fakcie, że Simeonidis do szaleństwa kochał córkę. Jest zdruzgotany. Zbierał wszystko, co dotyczyło jej kariery, wszystko, co o niej pisano: zdjęcia, fotosy, plotki, karykatury. Podobno te szpargały zajmują cały pokój w jego domu. Prawda czy kłamstwo?
– Tak głosi rodzinna legenda – szepnęła Aleksandra. – To dzielny, stary mężczyzna, trochę autorytarny. Tyle że jego druga żona to kompletna idiotka. A że idiotka jest od niego młodsza, robi z nim, co chce, jeśli tylko nie dotyczy to Zofii. To uświęcony obszar, po którym nie wolno jej nawet stąpać.
– Syn tej kobiety jest trochę dziwny.
– O! – zawołał Marek.
– Nie podniecaj się – powiedział Vandoosler. – Dziwny to znaczy leniwy, niezaradny, chwiejny, a w dodatku to podglądacz. Ma ponad czterdzieści lat, a żyje z pieniędzy matki. Facet ma dwie lewe ręce. Czasem wdaje się w groszowe kombinacje, ale i to mu nie wychodzi. To beztalencie, które daje się wystawiać do wiatru. Krótko mówiąc, budzi raczej politowanie niż podejrzenie. Zofia wielokrotnie polecała go jako statystę, ale nawet w tych niemych rolach nigdy nie był dobry, a poza tym szybko się zniechęcał.
Aleksandra odruchowo przetarła stół białą chusteczką, której pożyczył jej Łukasz. Łukaszowi krajało się serce, kiedy patrzył, co dzieje się z jego chusteczką. Mateusz wstał, żeby przygotować się do pracy w Le Tonneau. Powiedział, że da w kuchni kolację Cyrylowi i wymknie się na trzy minuty, żeby odprowadzić go do domku. Aleksandra uśmiechnęła się do niego.