Выбрать главу

Julia wciąż nie mogła się zdecydować. Stała przed nim, mnąc w ręku ścierkę. Mateusz podszedł do niej, położył dużą dłoń na jej ramieniu i szepnął coś na ucho.

– Dobrze – powiedziała Julia. – Zabrałam się do tego jak niezdara, przyznaję. Ale skąd miałam wiedzieć, że o drugiej nad ranem wszyscy byliście przed domem? Aleksandra dokądś pojechała, to prawda. Ruszyła po cichu, nie włączając świateł, pewnie dlatego, że nie chciała budzić Cyryla.

– O której to było? – Marek zadał jej to pytanie z zaciśniętym gardłem.

– Piętnaście po jedenastej. Kiedy zeszłam na dół po książkę. Bo to akurat prawda. Zdenerwowałam się, widząc, że znowu gdzieś jedzie. Ze względu na małego. Nieważne, czy go zabrała, czy zostawiła. To irytujące. Pomyślałam, że muszę zdobyć się na rozmowę z nią, i to już rano, chociaż to nie moja sprawa. Lampka w pokoju Cyryla nie była włączona, to też prawda. I oczywiście nie zostałam na dole, żeby poczytać. Poszłam do siebie i połknęłam pigułkę, bo byłam zdenerwowana. Zasnęłam, ledwie przyłożywszy głowę do poduszki. A kiedy dziś rano, z informacji o dziesiątej dowiedziałam się o tym zabójstwie, wpadłam w panikę. Przed chwilą usłyszałam, jak Lex mówi ci, że nie ruszała się z domu. Dlatego pomyślałam… pomyślałam, że najlepiej będzie, jeżeli…

– Potwierdzisz jej wersję.

Julia ze smutkiem pokiwała głową.

– Lepiej bym zrobiła, milcząc – powiedziała.

– Nie obwiniaj się o to – pocieszał Marek. – Policja w końcu i tak by to ustaliła, ponieważ po powrocie Aleksandra zaparkowała w innym miejscu. Teraz, kiedy już o wszystkim wiem, przypomniałem sobie, że wczoraj przed kolacją widziałem samochód Zofii – stał pięć metrów przed bramą. Przechodziłem tuż przed nim. Jest czerwony, rzuca się w oczy. Dziś rano, kiedy szedłem po gazetę, pewnie około wpół do jedenastej, już go tam nie było. Na jego miejscu stał szary samochód sąsiadów z rogu albo bardzo podobny. Ponieważ w nocy ktoś zajął miejsce Aleksandry, musiała zaparkować gdzie indziej. Dla gliniarzy to pestka. Nasza uliczka jest mała, każdy potrafi rozpoznać samochód sąsiada, nie sądzę, żebym tylko ja zwrócił uwagę na ten szczegół.

– Ale to o niczym nie świadczy – powiedziała Julia. – Aleksandra mogła używać samochodu dziś rano.

– Z pewnością to sprawdzą.

– Gdyby zrobiła to, o co podejrzewa ją Leguennec, postarałaby się rano wrócić na dawne miejsce!

– Pomyśl przez chwilę, Julio. Jak mogła wrócić na miejsce, które zajął inny samochód? Przecież nie dałaby rady go przesunąć.

– Masz rację, opowiadam bzdury. Chyba nie potrafię już logicznie myśleć. Ale przecież to nie zmienia faktu, że jeśli nawet Lex wyszła, to tylko na spacer, na niewinną przejażdżkę!

– I ja tak myślę – rzekł Marek. – Ale jakim cudem zamierzasz wbić to Leguennecowi do głowy? Świetnie wybrała sobie wieczór na przejażdżkę! Po tym, co przeszła do tej pory, mogłaby chyba siedzieć spokojnie, co?

– Nie tak głośno – upomniała go znowu.

– Doprowadza mnie to do szału – mruknął Marek. – Zupełnie jakby robiła to celowo!

– Postaw się na jej miejscu, skąd miała wiedzieć, że ktoś zamorduje Dompierre’a?

– Na jej miejscu siedziałbym jak mysz pod miotłą. Jej sytuacja nie wygląda różowo, Julio! Powiedziałbym raczej, że czarno!

Marek uderzył pięścią w blat baru i dopił piwo.

– Jak możemy jej teraz pomóc? – zapytała Julia.

– Pojadę do Dourdan, to przynajmniej mogę zrobić. Rozejrzę się za tym, czego szukał Dompierre. Leguennec nie ma prawa mi tego zabronić. Simeonidisowi wolno pokazywać archiwum, komu tylko zechce. Znasz adres jej ojca?

– Nie, ale na miejscu każdy wskaże ci jego dom. Zofia miała willę przy tej samej ulicy. Kupiła niewielką działkę, żeby nie mieszkając pod jednym dachem z macochą, móc spędzić trochę czasu z ojcem. Te kobiety nie przepadały za sobą. Ulica Strzelistych Cisów leży na skraju miasteczka. Zaczekaj, zaraz sprawdzę…

Mateusz podszedł do niego, kiedy Julia zniknęła w kuchni, gdzie zostawiła torebkę.

– Wyjeżdżasz? – zapytał Mateusz. – Chcesz, żebym pojechał z tobą? Tak na wszelki wypadek. Zaczyna się robić gorąco.

Marek uśmiechnął się do niego.

– Dobry z ciebie kumpel. Ale wolę, żebyś tu został. Julia cię potrzebuje, zresztą Lex także. A poza tym musisz opiekować się małym Grekiem. Nieźle ci idzie. Będę spokojniejszy, wiedząc, że czuwasz. Nie przejmuj się, nic mi nie grozi. Gdybym chciał podzielić się z wami tym, co odkryłem, zatelefonuję tu albo do domu Julii. Kiedy wróci chrzestny, powiedz mu o wszystkim.

Julia wróciła z notesem.

– Dokładna nazwa brzmi: aleja Strzelistych Cisów. Dom Zofii znajduje się pod numerem dwunastym. Stary mieszka w pobliżu.

– Zapamiętam. Gdyby Leguennec o coś cię pytał, zasnęłaś o jedenastej i nic nie wiesz. Sam sobie poradzi.

– Oczywiście – powiedziała Julia.

– Na wszelki wypadek uprzedź swojego brata. Skoczę na chwilę do domu i pędzę na dworzec, żeby złapać najbliższy pociąg.

Gwałtowny podmuch wiatru otworzył niedomknięte okno. Nadciągała zapowiadana burza i wszystko wskazywało, że będzie gwałtowniejsza, niż oczekiwano. To przywróciło Markowi energię. Wstał i szybkim krokiem ruszył w stronę domu.

Nie tracąc czasu, Marek szybko spakował torbę. Nie wiedział, na jak długo wyjeżdża i czy natrafi na jakikolwiek trop. Mimo to był przekonany, że musi spróbować. Czy ta idiotka, Aleksandra, naprawdę nie miała nic lepszego do roboty niż włóczyć się po nocach? Co za kretynka! Marek przeklinał, wpychając byle co i byle jak do torby. Starał się przede wszystkim przekonać samego siebie, że Aleksandra naprawdę wybrała się na zwykłą przejażdżkę. Że okłamała go tylko po to, żeby się uchronić. Tylko i wyłącznie po to. Wymagało to od niego tak wielkiej koncentracji i wewnętrznej walki, że nie usłyszał, jak do pokoju wszedł Łukasz.

– Pakujesz się? – zapytał Łukasz. – Dlaczego wszystko tak miętosisz? Spójrz na tę koszulę!

Marek rzucił okiem na Łukasza. Zapomniał, że w środę po południu w szkołach nie ma lekcji.

– Gwiżdżę na koszulę – mruknął. – Aleksandra znowu wpadła w tarapaty. Wyszła tej nocy. Idiotka! Jadę do Dourdan. Pogrzebię w archiwum Simeonidisa. Pewnie nie natknę się tam ani na łacinę, ani na romański, więc trochę się oderwę od codzienności. Zazwyczaj szybko radzę sobie z takimi poszukiwaniami. Mam nadzieję, że coś tam znajdę.

– Jadę z tobą – oznajmił Łukasz. – Nie chciałbym, żeby i ciebie znaleźli z dziurą w brzuchu. Trzeba zewrzeć szeregi, żołnierzu.

Marek przerwał wpychanie rzeczy do torby. Patrzył na Łukasza. Najpierw Mateusz, teraz on. Reakcja Mateusza była dla niego zrozumiała i wzruszająca. Ale nigdy nie przypuszczał, że Łukasz jest zdolny zainteresować się czymkolwiek poza czubkiem własnego nosa i pierwszą wojną światową. Nie tylko zainteresować, ale nawet włączyć się w cudzą sprawę. Ostatnio naprawdę często błędnie oceniał ludzi.

– No i co? – powiedział Łukasz. – Chyba cię zaskoczyłem?

– Prawdę mówiąc, nie myślałem, że…

– Domyślam się, że nie myślałeś – odparł Łukasz. – Ale skoro już to sobie wyjaśniliśmy, teraz lepiej podzielić się na pary. Vandoosler z Mateuszem tu, a ja z tobą tam. W pojedynkę nikt jeszcze nie wygrał wojny, wystarczy ci chyba przykład Dompierre’a. Dlatego pojadę z tobą. Ja też wiem, jak poruszać się w archiwum, więc razem szybciej się z tym uporamy. Zostaw mi tylko chwilę na spakowanie rzeczy. Muszę poza tym uprzedzić kolegę, że znowu zachorowałem na grypę. Zgoda?

– Zgoda – powiedział Marek. – Ale pospiesz się. Pociąg odjeżdża o 14.57 z dworca Austerlitz.