Выбрать главу

A Aleksandra?

Vandoosler zapalił papierosa i znów usiadł przy oknie. Marek pragnął zdobyć tę dziewczynę i być może mu się uda, ale wciąż jeszcze zbyt uporczywie wpatrywał się w ślady kobiety, która od niego odeszła. Vandooslerowi trudno było pojąć głęboką naturę siostrzeńca, sam nigdy bowiem nie potrafił wytrwać przy obietnicach składanych na półwiecze dłużej niż parę miesięcy. Czy właściwie musiał składać tak wiele przysiąg? Twarz młodej pół-Greczynki rozczulała go. Może się mylił, ale miał wrażenie, że w duszy dziewczyny toczy się walka między wielką wrażliwością a pychą, między głębokimi, powściąganymi uczuciami a skłonnością do brawury i buntu, czasem cichego. Właśnie takie ostre przeciwieństwa, łagodnie współistniejące ze sobą, odkrył i pokochał dawno temu w kimś innym. A potem odepchnął w jednej krótkiej chwili. Wciąż wyraźnie widział, jak oddala się z bliźniętami, idąc wzdłuż peronu, jak ona i malcy zamieniają się w trzy punkciki. Gdzie podziały się te trzy punkciki? Vandoosler wstał i oparł się o balustradę balkonu. Od dziesięciu minut nie patrzył na ulicę. Wyrzucił niedopałek i raz jeszcze przeanalizował listę niebanalnych argumentów, jakie przedstawił mu Leguennec, rzucając podejrzenia na Aleksandrę. Trzeba było zyskać na czasie, czekać na nowe wydarzenia, które opóźniłyby zamknięcie śledztwa przez Bretończyka. Może wystarczy wspomnieć o wizycie Dompierre’a.

Marek wrócił późno, wkrótce po nim przyszedł Łukasz, który prowadził dziś zajęcia, a wczoraj zamówił u Marka dwa kilogramy homarców, pod warunkiem że będą świeże, a kradzieży uda się bezkarnie dokonać.

– Nie było to takie łatwe – oświadczył Marek, kładąc na stole dużą torbę homarców. – Powiem wprost – to było piekielnie trudne. Prawdę mówiąc, gwizdnąłem torbę klienta, który stał przede mną.

– Genialne! – mruknął z podziwem Łukasz. – Zawsze można na ciebie liczyć.

– Następnym razem postaraj się wypowiedzieć nieco skromniejsze życzenie – odparł Marek.

– Na tym polega mój problem. – Łukasz wzruszył ramionami.

– Pozwól sobie powiedzieć, że nie byłbyś zbyt skutecznym żołnierzem.

Łukasz przerwał nagle zajęcia kulinarne i spojrzał na zegarek.

– Cholera! – krzyknął. – Wielka Wojna!

– Co znowu z tą wojną? Czyżby cię zmobilizowali?

Łukasz rzucił nóż kuchenny. Na jego twarzy malowała się konsternacja.

– Dziś ósmy czerwca – powiedział. – Istna katastrofa, moje homarce… Dziś wieczorem mam uroczystą kolację, nie mogę jej opuścić.

– Uroczystą kolację? Wpadasz w obłęd, stary. O tej porze roku czci się drugą wojnę światową, ale też nie ósmego czerwca, tylko ósmego maja. Wszystko ci się poplątało.

– Nie – upierał się Łukasz. – Oczywiście, że kolacja z okazji rocznicy zakończenia drugiej wojny powinna się odbyć ósmego maja. Ale chciano na nią zaprosić dwóch weteranów jeszcze z czasów pierwszej wojny, ze względu na historyczną rangę wydarzenia. Jeden ze staruszków zachorował, więc przesunięto spotkanie o miesiąc. Dlatego odbędzie się właśnie dziś. Nie mogę stracić takiej okazji, to zbyt ważne. Jeden z tych weteranów ma już dziewięćdziesiąt pięć lat, ale wciąż dopisuje mu pamięć. Muszę się z nim spotkać. Stanąłem wobec dylematu: Historia czy homarce.

– Wybierz historię – podszepnął Marek.

– To oczywiste – zgodził się Łukasz. – Pędzę się przebrać.

I z najszczerszym żalem zerknął jeszcze na stół, a potem pobiegł na trzecie piętro. Wyszedł w pośpiechu, prosząc Marka, żeby zostawił mu porcję skorupiaków na noc. Zje je po powrocie.

– Będziesz zbyt pijany, żeby zajadać się takimi delicjami – szydził Marek.

Ale Łukasz już go nie słyszał, pędząc ku latom 1914-1918.

XXVI

Mateusza wyrwały ze snu powtarzające się nawoływania. Mateusz zawsze spał jak zając pod miedzą. Wstał z łóżka i wyjrzał przez okno. Na ulicy stał Łukasz, gestykulując i wykrzykując ich imiona. Wlazł na wysoki pojemnik na śmiecie, właściwie nie wiadomo po co i dlaczego, może uważał, że lepiej go usłyszą, w każdym razie zachodziła obawa, że lada chwila straci równowagę. Mateusz sięgnął po kij od szczotki bez szczotki i dwa razy uderzył w sufit, żeby obudzić Marka. Nie usłyszał jednak dźwięków zdradzających poruszenie, postanowił więc obejść się bez pomocy kolegi. Podszedł do Łukasza właśnie w chwili, gdy ten spadał ze swego cokołu.

– Jesteś pijany jak bela – stwierdził Mateusz. – Chyba zwariowałeś, żeby wydzierać się na ulicy o drugiej nad ranem!

– Zgubiłem klucze, stary przyjacielu – bełkotał Łukasz. – Wyjąłem je z kieszeni, żeby otworzyć furtkę, a one wyśliznęły mi się z ręki. Same, przysięgam, same. Upadły, kiedy mijałem front wschodni. W tych ciemnościach nie da się ich odnaleźć.

– Sam pogrążyłeś się w ciemnościach. Wracamy, jutro zajmiemy się szukaniem kluczy.

– Nie, chcę moje klucze! – wrzasnął Łukasz jak uparty dzieciak, gotów rzucić się na ziemię i wierzgać.

Wymknął się podtrzymującemu go Mateuszowi i szedł, zataczając się, ze zwieszoną głową, niepewnie, aż do furtki Julii.

Mateusz zobaczył Marka, który także się już obudził i właśnie się do nich zbliżał.

– Nareszcie – Mateusz odetchnął.

– Nie jestem wytrawnym myśliwym – powiedział Marek. – Nie zrywam się ze snu na pierwszy syk dzikiego zwierza. A teraz pospieszcie się. Łukasz obudzi wszystkich sąsiadów, nawet małego Cyryla, a tymczasem ty, Mateuszu, jesteś goły jak święty turecki. Nie mówię tego tonem wyrzutu, chcę ci o tym tylko przypomnieć.

– Co z tego? – mruknął Mateusz. – Ten dureń nie powinien wyrywać mnie ze snu w środku nocy.

– To już nieważne. Teraz uświadom sobie, że możesz się przeziębić.

Ale Mateusz nie czuł zimna, tylko przyjemne ciepło, które promieniowało u nasady kręgosłupa. Nie rozumiał, dlaczego Marek jest takim zmarzlakiem.

– Nic mi nie będzie – uspokoił go. – Czuję ciepło.

– W przeciwieństwie do mnie – odparł Marek. – No, łap go pod ramię, odprowadzimy go.

– Nie! – wrzasnął Łukasz. – Chcę moje klucze!

Mateusz westchnął i rozglądając się, ruszył brukowaną uliczką. Pokonał kilka metrów, ale przecież ten kretyn mógł zgubić klucze znacznie wcześniej. Na szczęście zauważył je między dwiema kostkami bruku. Klucze Łukasza łatwo było rozpoznać dzięki ołowianemu żołnierzykowi, bardzo staremu, w czerwonych spodniach i niebieskim płaszczu z szerokimi mankietami. Chociaż sam nie przywiązywał się do tego rodzaju drobiazgów, rozumiał, że Łukaszowi zależy na żołnierzyku.