Выбрать главу

Julia poprosiła Vandooslera, żeby poczęstował ją papierosem. Bardzo rzadko zdarzało jej się palić. Teraz miała smutną, znużoną twarz. Mateusz podał jej dużą szklankę wody z sokiem.

– Oczywiście odbyłam z Jerzym długą rozmowę – podjęła Julia. – Pokłóciliśmy się. Chciałam natychmiast sprzedać ten dom. Ale okazało się, że to niemożliwe. I w domu, i w restauracji trwał już remont. Włożyliśmy w to za dużo pieniędzy, żeby się wycofać. Jerzy przysięgał, że już jej nie kocha, a w każdym razie – prawie nic już do niej nie czuje, że chce tylko móc od czasu do czasu na nią spojrzeć, może nawet zaprzyjaźnić się z nią. Ustąpiłam. Zresztą i tak nie miałam wyboru. Kazał mi przyrzec, że nikomu o tym nie powiem, a przede wszystkim, że nie wspomnę o niczym Zofii.

– Bał się?

– Wstydził. Nie chciał, żeby Zofia się dowiedziała, że szedł za nią krok w krok, ani żeby cała dzielnica plotkowała na jego temat i drwiła z niego. Ale to przecież normalne. Ustaliliśmy, że gdyby ktoś o to pytał, będziemy mówili, że to ja wybrałam ten dom. Nawiasem mówiąc, nikt nie zadawał nam takich pytań. Kiedy Zofia rozpoznała Jerzego, udawaliśmy zdumionych, śmialiśmy się i powtarzaliśmy, że to niesamowity zbieg okoliczności.

– Uwierzyła? – zapytał Vandoosler.

– Chyba tak – odparła Julia. – Wydaje mi się, że Zofia nigdy niczego się nie domyśliła. Kiedy zobaczyłam ją po raz pierwszy, zrozumiałam Jerzego. Była wspaniała. Wszyscy ulegali jej czarowi. Początkowo rzadko się tu pojawiała. Często wyruszała w tournee. Ale starałam się jak najczęściej z nią spotykać, zapraszałam ją do restauracji.

– Po co? – zapytał Marek.

– Prawdę mówiąc, liczyłam, że pomogę Jerzemu, że stopniowo zdołam ją do niego przekonać. Zabawiałam się w swatkę. Może to niezbyt miłe, ale przecież w grę wchodziło szczęście mojego brata. Nic z tego nie wyszło. Kiedy Zofia natykała się na Jerzego, uprzejmie się z nim witała, i tyle. W końcu pogodził się z tym. W sumie okazało się, że pomysł z domem nie był taki głupi. W ten sposób zyskałam w Zofii przyjaciółkę.

Julia dopiła wodę z sokiem i kolejno przyglądała się rozmówcom. Ich twarze były skupione, pełne troski. Mateusz, znowu w sandałach, poruszał palcami u nóg.

– Powiedz mi, Julio – Vandoosler przerwał milczenie – czy twój brat był w czwartek trzeciego czerwca tu, czy może w podróży? Przypominasz sobie?

– Trzeciego czerwca? W dniu, kiedy odnaleziono zwłoki Zofii? Jakie to ma znaczenie?

– Żadnego. Po prostu chciałbym wiedzieć.

Julia wzruszyła ramionami i sięgnęła po torebkę. Wyjęła z niej notes.

– Zapisuję jego wyjazdy – wyjaśniła. – Żeby wiedzieć, kiedy wraca, i przygotować mu coś do jedzenia. Wyjechał trzeciego rano, a wrócił nazajutrz przed obiadem. Był w Caen.

– Czy noc z drugiego na trzeciego spędził w domu?

– Tak – powiedziała. – Wie pan o tym równie dobrze jak ja. Teraz znacie już całą historię. Chyba nie zamierzacie robić z tego problemu? To tylko historia nieszczęśliwej miłości młodego mężczyzny, która trwała trochę za długo. I nie ma już o czym mówić. Poza tym Jerzy nie ma nic wspólnego z tą napaścią. Nie był przecież jedynym mężczyzną w zespole!

– Ale jest jedynym, który włóczył się za Zofią przez wiele kolejnych lat – wtrącił Vandoosler. – Nie byłbym pewien, czy to się spodoba Leguennecowi.

Julia poderwała się z miejsca.

– Pracował pod pseudonimem! – krzyknęła. – Jeżeli nie powiecie o tym Leguennecowi, nie dowie się, że Jerzy był tamtego roku w zespole!

– Policja ma swoje sposoby – odparł Vandoosler. – Leguennec lada chwila przekopie listę statystów.

– Nie może go odnaleźć! – krzyczała Julia. – A zresztą Jerzy nic nie zrobił!

– Czy wrócił jeszcze na scenę po tej napaści? – zapytał Vandoosler.

Julia drgnęła.

– Nie pamiętam – odparła na pozór spokojnie.

Teraz to Vandoosler wstał z krzesła. Marek, bardzo zdenerwowany, utkwił spojrzenie we własnych kolanach, Mateusz stanął w oknie, a Łukasz niepostrzeżenie zniknął. Pewnie wolał pobiec po swoje wojenne pamiętniki.

– Doskonale pamiętasz – rzekł Vandoosler. – Wiesz, że nie wrócił do teatru. Przyjechał do Paryża i na pewno ci o wszystkim opowiedział, bo był tym wstrząśnięty, tak właśnie było, prawda?

Z oczu Julii przezierała panika. Pamiętała. Opuściła ich dom biegiem, trzaskając drzwiami.

– Załamie się – ocenił Vandoosler.

Marek zacisnął zęby. Jerzy był mordercą, zabił cztery osoby, a Vandoosler był brutalnym łajdakiem.

– Powiesz o tym Leguennecowi? – zapytał ledwie słyszalnym głosem, wciąż zaciskając zęby.

– To nieuniknione. Do zobaczenia wieczorem.

Wsunął zdjęcie do kieszeni i wyszedł.

Marek nie czuł się na siłach stanąć tego wieczoru twarzą w twarz z wujem. Aresztowanie Jerzego Gosselina ratowało Aleksandrę. Ale teraz Marek palił się ze wstydu. Do cholery, nie wolno rozgniatać orzechów gołymi rękami.

Trzy godziny potem Leguennec zapukał do drzwi domu Julii. Przyszedł z dwoma policjantami, żeby zatrzymać Gosselina. Ale mężczyzna uciekł, a Julia nie wiedziała, gdzie mógł się ukryć.

XXXIII

Mateusz źle spał. O siódmej rano wciągnął sweter i spodnie i bezszelestnie wymknął się na zewnątrz, żeby zajrzeć do Julii. Drzwi były otwarte na oścież. Zdruzgotana kobieta siedziała na krześle, a wokół kręciło się trzech policjantów, wywracając dom do góry nogami, jakby mieli nadzieję, że w ten sposób znajdą ukrytego w jakiejś szparze Jerzego Gosselina. Inni robili to samo w Le Tonneau. Piwnice, kuchnie – policja przetrząsała każdy kąt. Mateusz stanął i opuścił ręce, ogarniając spojrzeniem rozmiary klęski i cały niewyobrażalny bałagan, na którego zrobienie policjantom starczyła godzina. Leguennec pojawił się około ósmej, z rozkazem przeszukania domu w Normandii.

– Chcesz, żebyśmy pomogli ci to uładzić? – zapytał Mateusz, kiedy policjanci wreszcie się wynieśli.

Julia pokręciła głową.

– Nie – szepnęła. – Tamtych nie chcę więcej widzieć. Wydali Jerzego Leguennecowi.

Mateusz pocierał splecione dłonie.

– Masz dziś wolne, nie otworzę restauracji – oznajmiła Julia.

– Więc może posprzątam?

– Ty? Dobrze – szepnęła. – Pomóż mi.

Porządkując dom, Mateusz próbował nawiązać rozmowę z Julią, wyjaśnić jej parę spraw, przygotować, uspokoić. Wydawało się, że przynajmniej częściowo osiągnął cel.

– Zobacz – powiedziała w pewnej chwili. – Leguennec przyjechał po Vandooslera. Ciekawe, co też jeszcze powie mu ten stary?

– Nie masz się czego obawiać. Jak zwykle wybierze to, co ważne.

Z okna swojego pokoju Marek ujrzał Vandooslera wychodzącego z domu w towarzystwie Leguenneca. Rano udało mu się uniknąć spotkania z chrzestnym. Mateusz był u Julii, na pewno z nią rozmawiał, dobierał słowa. Marek poszedł do Łukasza. Bardzo zajęty kopiowaniem stronic kajetu numer jeden, obejmującego okres od 1 września 1914 do 1 lutego 1915, Łukasz dał mu tylko znak, żeby nie hałasował. Postanowił wziąć dodatkowy wolny dzień, uznając, że dwudniowa grypa jest mało wiarygodną wymówką. Obserwując Łukasza, który pracował, całkowicie obojętny na losy świata, Marek pomyślał, że w gruncie rzeczy to może być i dla niego najlepsze wyjście. Wojna dobiegła końca. Nadszedł czas, by ciągnąć dalej swój średniowieczny wózek, chociaż nikt niczego od niego nie żądał. Pracować dla nikogo i niepotrzebnie, powrócić do seniorów, wasali i chłopów. Marek zszedł na dół i bez przekonania przerzucał papiery. Lada dzień schwytają Gosselina. Odbędzie się proces, i po wszystkim. Aleksandra nie będzie musiała się niczego obawiać, jak dawniej będzie machała mu ręką, przechodząc uliczką. Tak, lepiej było zająć się XI wiekiem, niż bezczynnie czekać.