Выбрать главу

- I pójdziemy, wieczór jest przepiękny! — zawoła) Eugeniusz Pawłowicz. — Ale żeby państwu dowieść, iż tym razem mówiłem całkiem poważnie, a przede wszystkim, żeby przekonać o tym księcia (pan mię bardzo zainteresował, książę, i przysięgam panu, że nie jestem jeszcze takim lekkoduchem, na jakiego bez wątpienia wyglądam — chociaż w gruncie rzeczy jestem człowiekiem dość pustym!), i... jeśli państwo pozwolą, zadam księciu jeszcze jedno, ostatnie pytanie dla własnej ciekawości; na tym też skończę. Pytanie to jakby umyślnie przyszło mi do głowy ze dwie godziny temu (widzi książę, ja też czasami obmyślani poważne rzeczy); znalazłem na nie odpowiedź, zobaczymy jednak, co powie książę. Dopiero co była mowa o "odosobnionym wypadku". Wyrażenie to jest bardzo znamienne, często się je słyszy. Niedawno wszyscy mówili i pisali o tym okropnyfn morderstwie sześciu osób dokonanym przez... młodego człowieka i o dziwnym przemówieniu obrońcy, który wyraził przekonanie, iż wobec trudnej sytuacji materialnej zbrodniarza w sposób zupełnie naturalny powstała w jego głowie myśl o tym, aby zamordować te sześć osób.[59] Przytaczam to nie dosłownie, ale taki był, zdaje się, sens przemówienia albo bardzo zbliżony. Według mojego osobistego zdania, obrońca, wypowiadając taką dziwną myśl, był na j ś wiecie j przekonany, że wypowiada pogląd najbardziej liberalny, najbardziej humanitarny i postępowy, jaki tylko można wygłosić w naszych czasach. No, a jakże pan się na to zapatruje: czy to zwyrodnienie pojęć i przekonań, ta możliwość podobnie wypaczonego i co najmniej dziwnego poglądu na sprawę, jest przypadkiem odosobnionym, czy też ma charakter ogólny? Wszyscy się roześmieli.

- Odosobniony; ma się rozumieć, odosobniony przypadek ! — zawołały ze śmiechem Aleksandra i Adelajda.

- Pozwól sobie znowu zwrócić uwagę, Eugeniuszu Pawłowiczu — dodał książę Sz. — że dowcip twój ma, jak się to mówi, strasznie długą brodę.

- Jak pan myśli, książę? — nie dosluchal do końca Eugeniusz Pawłowicz, uchwyciwszy skierowane na siebie ciekawe i poważne spojrzenie księcia Lwa Nikołajewicza. — Jak się panu zdaje: czy to odosobniony przypadek, czy zjawisko ogólne? Przyznam się, że specjalnie dla pana wymyśliłem to pytanie.

- Nie, to nie jest wypadek odosobniony — cichym, ale stanowczym głosem powiedział książę.

- Ależ doprawdy, Lwie Nikołajewiczu — zawołał z pewną irytacją książę Sz. — czy pan nie widzi, że on chce pana złapać; wyraźnie szydzi z pana, właśnie pana upatrzył sobie na ofiarę.

- Sądziłem, że Eugeniusz Pawłowicz mówi poważnie — zaczerwienił się książę i spuścił oczy.

- Drogi książę — ciągnął dalej książę Sz. — niechże pan sobie przypomni, o czym rozmawialiśmy pewnego razu, jakieś trzy miesiące temu; mówiliśmy właśnie o tym, że w naszych nowych, świeżo zorganizowanych sądach można spotkać już tylu wybitnych i utalentowanych obrońców! A ile już było nadzwyczaj godnych uwagi postanowień sędziów przysięgłych! Jakże pan sam się cieszy) i jak ja się cieszyłem, widząc pańską radość... Mówiliśmy o tym, że możemy być dumni... A ta niezręczna obrona, ten dziwny argument, jest niewątpliwie czymś zgoła przypadkowym, czymś, co się zdarza raz na tysiąc razy.

Książę Lew Nikołajewicz pomyślał, ale z wyrazem głębokiego przekonania, aczkolwiek cicho i jakby nieśmiało, odpowiedział :

- Chciałem tylko zaznaczyć, że wypaczenie idei i pojęć (jak to określił Eugeniusz Pawłowicz) zdarza się bardzo często, jest raczej ogólnym niźli szczególnym zjawiskiem, na nieszczęście. A przy tym, gdyby to wypaczenie nie miało nawet tak ogólnego charakteru, może nie byłoby takich wprost nieprawdopodobnych przestępstw jak te...

- Nieprawdopodobnych przestępstw? Ależ upewniam pana, że takie same zbrodnie, a może nawet jeszcze okropniejsze, zdarzały się i dawniej, zawsze się zdarzały, i nie tylko u nas, ale wszędzie, i według mnie, będą się jeszcze długo powtarzać. Różnica polega na tym, że dawniej społeczeństwo nie wiedziało o nich, a teraz mówi się o nich głośno, a nawet pisze, więc dlatego się wydaje, że tacy zbrodniarze zjawili się dopiero w obecnych czasach. Stąd właśnie płynie pańska omyłka, bardzo naiwna omyłka, upewniam pana, Lwie Nikołajewiczu — uśmiechnął się ironicznie książę Sz.

- Sam wiem, że przestępstw było i dawniej bardzo dużo, i tak samo okropnych; właśnie niedawno odwiedzałem więzienia i miałem możność zaznajomienia się z różnymi przestępcami i podsądnymi. Są zbrodniarze jeszcze straszniejsi niż ten; tacy, którzy zamordowali po dziesięć osób i nie okazują najmniejszej skruchy. Ale zauważyłem przy tym jedną rzecz: najbardziej nawet zatwardziały i niesklonny do skruchy morderca wie jednak, że jest przestępcą, to znaczy, że w swoim sumieniu uważa, iż postąpił źle, chociaż tego nie żałuje. I taki jest każdy z nich; a przecież ci, o których zaczął mówić Eugeniusz Pawłowicz, nie chcą się nawet uważać za przestępców i sądzą w duchu, że mieli prawo i... nawet dobrze zrobili; tak albo prawie tak wygląda ich sytuacja. Na tym, według mnie, polega owa straszliwa różnica. I proszę zauważyć, że wszystko to jest młodzież, że to jest ten wiek, w którym najłatwiej się ulega wpływowi spaczonych idei.

Książę Sz. już się nie śmiał i ze zdumieniem słuchał księcia. Aleksandra Iwanowna, która dawno już chciała coś wtrącić, zamilkła, jakby ją powstrzymało coś, co jej raptem przyszło do głowy. A Eugeniusz Pawłowicz patrzył na księcia z wyraźnym podziwem i już bez żadnego uśmiechu.

- Cóż pan mu się tak dziwi, mój panie — odezwała się niespodziewanie Lizawieta Prokofiewna — czy on jest głupszy od pana czy co, że nie mógł dojść do 'innego wniosku niż pan?

- Nie, proszę pani, nie o to mi chodzi — powiedział Eugeniusz Pawłowicz — ale jakże pan (przepraszam za pytanie), jeżeli pan tak to widzi i spostrzega, to jakże pan (znów przepraszam) w tej dziwnej sprawie... która miała miejsce parę dni temu... z Burdowskim, o ile się nie mylę... jakże pan nie zauważył takiego samego wypaczenia idei i przekonań moralnych? Kubek w kubek takiego samego! Mnie się wtedy wydawało, że pan nie zauważył.

- No to ci powiem, mój drogi — uniosła się znów Lizawieta Prokofiewna — myśmy wszyscy zauważyli, siedzimy tu i chwalimy się przed nim, a tymczasem on dostał dzisiaj list od jednego z tych młodzieńców, od najważniejszego, tego z wągrowatą twarzą, pamiętasz, Aleksandro? Prosi go w liście o przebaczenie, chociaż na swój sposób, i zawiadamia, że rozstał się z tym przyjacielem, który go wtedy podburzał — pamiętasz, Aleksandro? — i że księciu więcej teraz wierzy. No, a my takiego listu jeszcze nie otrzymaliśmy, więc nie mamy powodu zadzierać tu przed nim nosa.

- A Hipolit też się już przeprowadził do nas na letnisko ! — krzyknął Kola.

- Jak to! Już jest tutaj? — zaniepokoił się książę.

- Zjawił się zaraz, jak tylko pan wyszedł z Lizawietą Prokofiewna; ja go przywiozłem!

- No, gotowa jestem się założyć — wybuchnęła nagle Lizawietą Prokofiewna, zapominając zupełnie, że dopiero co chwaliła księcia — zaraz mogę się założyć, że on wczoraj pojechał do niego na facjatkę i błagał na klęczkach, żeby ten obrzydliwy złośnik raczył tu przyjechać. Jeździłeś wczoraj? Przecie sam się przyznałeś niedawno. Tak czy nie? Klęczałeś przed nim czy nie?

- Wcale nie klęczał — krzyknął Kola — wprost przeciwnie: Hipolit wczoraj złapał księcia za rękę i dwa razy pocałował, sam widziałem, na tym się zakończyła cała rozmowa; książę tylko powiedział wprost, że mu lepiej będzie na letnisku, i tamten bez wahania zgodził się pojechać, gdy tylko zdrowie mu pozwoli.

- Po co, Kola...-wymamrotał książę, wstając i biorąc kapelusz — po co pan opowiada, ja...

- Dokąd to? — zatrzymała go Lizawietą Prokofiewna.

вернуться

59

Mowa o przemówieniu obrońcy we wspomnianej już (por. przyp. 2 do cz. II) sprawie Górskiego.