Gdyby mu ktoś w tej chwili powiedział, że jest zakochany, że się namiętnie kocha, odrzuciłby tę myśl ze zdziwieniem. A gdyby ktoś do tego dodał, że kartka Agłai jest liścikiem miłosnym, jest wyznaczeniem miłosnej schadzki, spaliłby się ze wstydu za tego człowieka i, być może, wyzwałby go na pojedynek. Wszystko to było zupełnie szczere i książę ani na moment nie zawahał się i nie dopuścił do siebie żadnej "podwójnej" myśli o tym, że ta dziewczyna może go kochać albo też, że on może kochać tę dziewczynę. Możliwość zakochania się w nim, "w takim jak on człowieku", uważałby za rzecz potworną. Chwilami wydawało mu się, że to po prostu zabawa z jej strony, jeżeli rzeczywiście coś w tym jest; ale nazbyt jakoś obojętna była mu ta zabawa i traktował ją jako coś całkiem naturalnego; sam natomiast był zajęty i zatroskany czymś zupełnie innym. Słowom, które niedawno wymknęły się wzburzonemu generałowi, że ona drwi sobie z wszystkich, a zwłaszcza z niego, księcia, dał całkowitą wiarę. Nie poczuł przy tym najmniejszej obrazy; jego zdaniem, tak właśnie powinno być. Najważniejsze dla niego było tylko to, że jutro wczesnym rankiem znów ją zobaczy, że będzie obok niej siedział na zielonej ławce, słuchał wykładu o nabijaniu pistoletów i patrzał na nią. Więcej mu nie było trzeba. Pytanie — co ona zamierza mu powiedzieć i jaką to ma ważną sprawę, bezpośrednio go dotyczącą ? — raz czy dwa razy też mu przemknęło przez głowę. Poza tym o rzeczywistym istnieniu tej "ważnej sprawy", z powodu której został wezwany, nie zwątpił ani na chwilę, ale prawie wcale o niej teraz nie myślał, tak dalece, że nawet nie odczuwał jakiejkolwiek potrzeby, żeby się nad nią zastanawiać.
Skrzypienie cichych kroków po piasku alei zmusiło go do podniesienia głowy. Człowiek, którego twarzy nie można było rozróżnić w ciemności, podszedł do ławki i usiadł przy nim.
Książę szybko przysunął się do niego i poznał bladą twarz Rogożyna.
- Od razu wiedziałem, że gdzieś tutaj się włóczysz, niedługo cię szukałem — wycedził przez zęby Rogożyn.
Pierwszy raz zeszli się od czasu spotkania w korytarzu restauracji. Zaskoczony niespodziewanym zjawieniem się Rogożyna, książę przez pewien czas nie mógł zebrać myśli i męczące uczucie odżyło w jego sercu. Rogożyn najwidoczniej zdawał sobie sprawę z wrażenia, jakie wywierał; chociaż z początku trochę był zmieszany, mówił jakby z jakąś sztuczną nonszalancją, księciu wkrótce wydało się, że Rogożyn nie ma w sobie żadnej sztuczności i nie jest nawet jakoś szczególnie zmieszany; pewna niezręczność w mowie i ruchach miała charakter wyłącznie zewnętrzny; w duszy ten człowiek nie mógł się zmienić.
- Jak... odnalazłeś mnie tutaj? — spytał książę, byle coś powiedzieć.
- Słyszałem od Kellera (byłem u ciebie w domu), że poszedłeś do parku; no i pomyślałem sobie, że tak to musi być.
- Co "musi być"? — z niepokojem podchwycił książę słowo, które się tamtemu wyrwało. Rogożyn uśmiechnął się, ale żadnego wyjaśnienia nie dał.
- Dostałem list od ciebie; po co ty to wszystko... że też ci się chce!... A teraz przychodzę do ciebie od niej; kazała cię bezwarunkowo odnaleźć; koniecznie musi z tobą mówić. Prosiła, żeby jeszcze dzisiaj.
- Przyjdę jutro. Teraz idę do domu; a ty... pójdziesz ze mną?
- Po co? Wszystko ci już powiedziałem: bądź zdrów!
- Więc nie wstąpisz? — spytał cicho książę.
- Dziwny z ciebie człowiek, Lwie Nikołajewiczu, trzeba się tobie dziwować.
Rogożyn uśmiechnął się zjadliwie.
- Dlaczego? Skąd ty masz teraz tyle złości do mnie? — podchwycił książę gorąco i ze smutkiem. — Przecie sam wiesz teraz, że wszystko, co myślałeś — to nieprawda. Chociaż i ja też tak sądziłem, że złość do mnie dotychczas ci nie przeszła, a wiesz dlaczego? Dlatego że podniosłeś na mnie rękę, dlatego złość twoja nie przechodzi. Mówię ci, że pamiętam tylko jednego Parfiena Rogożyna, z którym się tego dnia zbratałem zamieniając krzyżyki; pisałem ci to we wczorajszym liście, żebyś przestał myśleć o całym tym szaleństwie i nawet nie próbował mi o nim mówić. Czemu mnie unikasz ? Czemu chowasz przede mną rękę? Mówię ci, że to wszystko, co było wtedy, uważam tylko za chorobliwe przywidzenie: całego ciebie, jakim byłeś owego dnia, znam tak dokładnie jak sam siebie. To, co sobie wyobrażałeś, nie istniało i nie mogło istnieć. Po cóż więc ma istnieć złość pomiędzy nami?
- Jaka w tobie może być złość! — roześmiał się znowu Rogożyn w odpowiedzi na żarliwe, nieoczekiwane słowa księcia. Rzeczywiście stał tak, jakby stronił od księcia, o jakie dwa kroki od niego i chował ręce.
- Nie godzi mi się teraz w ogóle chodzić do ciebie, Lwie Nikołajewiczu — wolno i uroczyście dodał na zakończenie.
- Tak mnie już nienawidzisz czy co?
- Nie lubię ciebie, Lwie Nikołajewiczu, więc po cóż mam chodzić do twojego domu? Ech, książę, jesteś zup'ełnie jak dziecko, zachce ci się zabawki, to ci ją zaraz dawaj — a na rzeczy się nie znasz. Wszystko to tak samo napisałeś w liście, co teraz mówisz, a czy ja ci nie wierzę! W każde twoje słowo wierzę i wiem, żeś mnie nigdy nie oszukiwał i w przyszłości nie oszukasz; a jednak cię nie lubię. Piszesz, że o wszystkim zapomniałeś i że pamiętasz tylko jednego brata Rogożyna, z którym zamieniłeś krzyżyki, a nie tego Rogożyna, który wtedy podniósł na ciebie nóż. A skąd ty wiesz, co ja naprawdę czuję? (Rogożyn znowu się uśmiechnął). Może ja dotychczas ani razu tego nie pożałowałem, a ty mi nadesłałeś swoje braterskie przebaczenie. Może ja tego samego wieczoru myślałem już zupełnie o czym innym, a o tym...
- Nawet nie pomyślałeś! — podchwycił książę. — A jakże! Założę się, że wtedy poleciałeś prosto na kolej i przybyłeś tutaj do Pawłowska na muzykę, żeby ją w tłumie, całkiem tak jak dzisiaj, śledzić i wypatrywać. Miałeś mnie czym zadziwić! Ależ gdybyś wtedy nie był w takim położeniu, że zdolny byłeś myśleć tylko o jednym, to z pewnością nie podniósłbyś na mnie ręki... Miałem wtedy przeczucie od samego rana, kiedy patrzyłem na ciebie; czy wiesz, jaki wtedy byłeś? Kiedy zamieniliśmy krzyżyki, zapewne zbudziła się we mnie ta myśl. Dlaczego zaprowadziłeś mię wtedy do staruszki? Chciałeś w ten sposób swoją rękę powstrzymać? Ale to niemożliwe, żebyś tak pomyślał, co najwyżej poczułeś, tak jak i ja... Obaj poczuliśmy wówczas jedno i to samo. Gdybyś wtedy nie podniósł na mnie ręki (którą Bóg powstrzymał), czym teraz byłbym wobec ciebie? Przecież ja cię i tak o to podejrzewałem, jeden mamy grzech, dosłownie jeden i ten sam! (Nie krzyw się! No i czego się śmiejesz?) "Nie żałowałeś"! Ależ gdybyś nawet chciał, to może nie potrafiłbyś żałować, bo mnie w dodatku nie lubisz. I żebym był nawet jak anioł niewinny wobec ciebie, to i tak nie będziesz mnie mógł znosić, dopóki będziesz myślał, że ona nie ciebie, ale mnie kocha. To jest właśnie zazdrość, nic innego, i powiem ci teraz, Parfienie, co sobie myślałem pr,zez ten tydzień: czy wiesz, że ona ciebie teraz może najwięcej kocha, tak nawet, że im bardziej dręczy, tym bardziej kocha. Ona ci tego nie powie, ale trzeba umieć to dostrzec. Dlaczego ona koniec końców idzie jednak za ciebie za mąż? Kiedyś powie ci o tym sama. Niektóre kobiety nawet chcą, żeby je tak kochać, a ona ma właśnie taki charakter! Czy ty wiesz, że kobieta zdolna jest zamęczyć człowieka swym okrucieństwem i drwinami i ani razu przy tym nie poczuje wyrzutów sumienia, gdyż za każdym razem będzie myślała patrząc na ciebie: "Teraz mu zadam śmiertelne męki, ale za to później wynagrodzę miłością..."
Rogożyn, wysłuchawszy księcia, zaczął się śmiać.
- Czyś ty, książę, przypadkiem sam na taką nie natrafił? Coś niecoś o tobie słyszałem; nie wiem tylko, ile w tym jest prawdy.