Выбрать главу

- Co, co mogłeś słyszeć? — drgnął nagle książę i zatrzymał się, ogromnie zmieszany.

Rogożyn w dalszym ciągu śmiał się. Nie bez ciekawości i może nie bez przyjemności wysłuchał księcia; radosny i żywiołowy entuzjazm księcia bardzo go uderzył i dodał mu otuchy.

- O, nie tylko słyszałem, ale i sam teraz widzę, że to prawda — dodał. — Kiedy tak mówiłeś jak teraz? Wierzyć się nie chce, że to ty wypowiadasz takie słowa. Gdybym o tobie czegoś takiego nie słyszał, tobym nie przyszedł tutaj; w dodatku do parku, o północy.

- Zupełnie cię nie rozumiem, Parfienie Siemionowiczu.

- Ona mi to już dawno o tobie tłumaczyła, a dzisiaj sam się przypatrzyłem, jakeś ty z tamtą drugą siedział na muzyce. Przysięgała się na Boga, wczoraj i dzisiaj przysięgała się, że jesteś jak kot zakochany w Agłai Jepanczyn. Mnie to wszystko jedno i nie moja to rzecz: jeżeliś ty ją przestał kochać, to ona ciebie jeszcze nie przestała. Wiesz przecie, że ona koniecznie cię chce z tamtą ożenić, dała sobie takie słowo, che, cne! Mówi do mnie: "Bez tego nie wyjdę za ciebie za mąż, oni do cerkwi i my do cerkwi." Co to może znaczyć, nie mogę zrozumieć i nigdy nie rozumiałem; albo cię kocha bezgranicznie, albo... jeżeli kocha... to jak może chcieć z inną ożenić? Mówi: "Chcę go widzieć szczęśliwym", to znaczy, że cię kocha.

- Mówiłem ci i pisałem, że ona... jest niespełna rozumu — powiedział książę, z uczuciem bólu wysłuchawszy Rogożyna.

- Bóg raczy wiedzieć! To ty się może omyliłeś... ona mi zresztą wyznaczyła dzisiaj termin, kiedy ją przyprowadziłem z muzyki: za trzy tygodnie, powiada, a może i wcześniej, na pewno pójdziemy do ołtarza; przysięgła, zdjęła obraz, pocałowała. Czyli że teraz ty, książę, musisz zrobić swoje, che, che!

- Wszystko to urojenie! Tego, co ty mówisz o mnie, nigdy, nigdy nie będzie! Jutro przyjdę do was...

- Jakaż to wariatka? — zauważył Rogożyn. — Dla wszystkich ma zdrowy rozum, a tylko dla ciebie jednego jest obłąkana? Jakże więc ona pisze tam te listy? Jeżeli wariatka, to-by tam przecież poznali po listach.

- Po jakich listach? — zapytał książę z przestrachem.

- Pisze tam, do tamtej, a tamta czyta. Nie wiesz? No to się dowiesz, na pewno sama ci pokaże.

- Nie wolno wierzyć w takie rzeczy! — zawołał książę.

- Ech! Widać, żeś ty, Lwie Nikołajewiczu, niedaleko zaszedł tą ścieżką, jesteś dopiero na początku drogi. Ale poczekaj trochę: będziesz utrzymywał swoją własną policję, sam będziesz dyżurował dzień i noc, i każdy krok znał, jeśli tylko...

- Przestań i nie mów o tym nigdy! — zawołał książę — Słuchaj, Parfienie, chodziłem tutaj, zanim mię znalazłeś, i nagle zacząłem się śmiać, nie wiem z czego; przypomniałem sobie, że jutro wypada, jakby naumyślnie, dzień moich urodzin. Teraz jest prawie dwunasta. Chodźmy powitać ten dzień! Mam wino, napijemy się wina; będziesz mi życzył tego, czego sam sobie teraz nie umiem życzyć, ale właśnie ty mi o tym powiesz, a ja ci w zamian złożę życzenia zupełnego szczęścia. A jeśli nie chcesz — to oddaj krzyżyk! Przecież nie odesłałeś mi krzyżyka zaraz nazajutrz! Masz go na sobie? Masz go teraz?

- Mam — rzekł Rogożyn.

- No to chodźmy. Nie chcę bez ciebie witać nowego życia, bo moje nowe życie właśnie się zaczęło! Nie wiesz, Par-fienie, że moje nowe życie zaczęło się dzisiaj?

- Teraz sam widzę i sam wiem, że się zaczęło; tak też i jej powiem. Okropnie jesteś rozgorączkowany, Lwie Ni-kołajewiczu!

IV

Z ogromnym zdziwieniem zauważył książę, podchodząc do swojej willi z Rogożynem, że na jej tarasie, jasno oświetlonym, zebrało się liczne i dość hałaśliwe towarzystwo. Wesoła kompania śmiała się i głośno rozmawiała; bodaj że nawet krzykliwie dyskutowała; od pierwszego rzutu oka można było przypuścić, że spędzano tam czas nadzwyczaj niefrasobliwie. Rzeczywiście, wszedłszy na taras, zobaczył, że wszyscy popijali, i to szampana, i zdaje się, od dość dawna, toteż wielu ucztujących zdążyło już wpaść w przyjemne ożywienie. Goście byli wszyscy znajomymi księcia, ale dziwne było to, że zebrali się od razu wszyscy jakby na zawołanie, chociaż książę nikogo nie zapraszał, a o dniu urodzin sam dopiero sobie niedawno przypomniał najzupełniejszym przypadkiem.

- Widocznie powiedziałeś komu, że dasz szampana, więc się zlecieli — mruczał pod nosem Rogożyn wchodząc za księciem na taras — znamy ten zwyczaj: wystarczy gwizdnąć na nich... — dodał prawie ze złością, przypominając sobie oczywiście swoją niedawną przeszłość.

Wszyscy powitali księcia okrzykami i życzeniami i otoczyli go kołem. Niektórzy zachowywali się bardzo hałaśliwie, inni o wiele spokojniej, ale wszyscy śpieszyli winszować, dowiedziawszy się o urodzinach, i każdy czekał na swoją kolej. Obecność niektórych osób, na przykład Burdowskiego, zainteresowała księcia; ale w największe zdziwienie wprawiło go to, że wśród tej kompanii znalazł się raptem i Eugeniusz Pawłowicz; książę nie chciał wprost wierzyć własnym oczom i niemal się przestraszył na jego widok.

Tymczasem Lebiediew, zarumieniony i niemal entuzjastycznie nastrojony, podbiegł z wyjaśnieniami; był już prawie gotów. Z jego paplaniny okazało się, że wszyscy przyszli tutaj całkiem naturalnie, a nawet przypadkowo. Pierwszy, jeszcze przed wieczorem, przyjechał Hipolit i czując się o wiele lepiej, wyraził chęć poczekania na tarasie. Ulokował się na kanapie; potem przyszedł do niego z góry Lebiediew, następnie zaś cała jego rodzina, czyli generał Iwołgin i córki. Burdowski, towarzysząc Hipolitowi, przyjechał z nim razem. Gania i Pticyn wstąpili, zdaje się, niedawno, przechodząc obok (ich przybycie wiązało się z wydarzeniem na dworcu); później zjawił się Keller, oznajmił o urodzinach i zażądał szampana. Eugeniusz Pawłowicz przyszedł najwyżej pół godziny temu. Na szampana i na urządzenie uroczystości nalegał ze wszystkich sił również i Kola. Lebiediew usłużnie podał wino.

- Ale moje własne, moje własne! — mamrotał do księcia. — Kupione za własne pieniądze, żeby uczcić i powinszować; jedzenie też będzie, przekąski, córka się już koło tego krząta; no, ale żeby książę wiedział, jaki temat jest obrabiany. Pamięta pan Hamleta: "Być albo nie być"? Współczesny temat, proszę księcia, współczesny! Pytania i odpowiedzi... I pan Tierientiew w najwyższym stopniu... nie chce spać! A szampana tylko troszkę łyknął; to mu nie zaszkodzi... Niech książę będzie łaskaw zbliżyć się i rozstrzygnąć! Wszyscy czekali na księcia, wszyscy tylko czekali na jego trafny sąd...

Książę dostrzegł łagodne i życzliwe spojrzenie Wiery Lebiediew, która też się starała przecisnąć do niego przez tłum. Omijając wszystkich, do niej pierwszej wyciągnął rękę; zapłoniła się z radości i złożyła mu życzenia "szczęśliwego życia poczynając od dzisiejszego dnia". Po czym pobiegła pędem do kuchni; przygotowywała tam przekąski; ale i przed nadejściem księcia, gdy tylko mogła na chwilę oderwać się od roboty, zjawiała się na tarasie i z wytężoną uwagą słuchała gorących dyskusji na najbardziej oderwane i dziwne dla niej tematy, dyskusji, które nie milkły pomiędzy gośćmi podochoconymi już dobrze winem. Młodsza jej siostra, rozdziawiwszy usta, zasnęła w następnym pokoju na kufrze, ale chłopiec, syn Lebiediewa, stał obok Koli i Hipolita i sam już wyraz jego ożywionej twarzy wskazywał na to, że gotów stać tutaj na jednym miejscu i rozkoszować się słuchaniem bodaj jeszcze dziesięć godzin z rzędu.

- Specjalnie na pana czekałem i strasznie się cieszę, że pan przyszedł taki szczęśliwy — powiedział Hipolit, kiedy książę zaraz po przywitaniu się z Wierą podszedł uścisnąć mu rękę.

- A skąd pan wie, że jestem "taki szczęśliwy" ?

- Widać to z pana twarzy. Niech pan się przywita z gośćmi i przysiadzie do nas jak najprędzej. Specjalnie czekałem na pana — dodał kładąc szczególny nacisk na to, że czekał. Na uwagę księcia: czy mu "nie zaszkodzi przesiadywanie o tak późnej porze?" — odrzekł, iż sam się sobie dziwi, że przed trzema dniami chciał umierać, a dzisiaj czuje się tak dobrze jak nigdy dotąd.