Выбрать главу

Gania wreszcie zaczął się chmurzyć; może Waria rozmyślnie zagłębiała się w ten temat, żeby przeniknąć jego prawdziwe myśli. Ale na górze rozległ się znowu krzyk.

- Wypędzę go! — wrzasnął Gania, jakby ucieszony, że wywrze na kimś gniew.

- I będzie nas na każdym kroku znów kompromitował tak jak wczoraj.

- Jak to: jak wczoraj? Co się stało wczoraj? Czyżby... — przestraszył się nagle Gania.

- Ach mój Boże! To nic nie wiesz? — spostrzegła się Waria.

- Co... więc to prawda, że on tam był? — zawołał Gania, wściekły ze wstydu. — Boże, przecie wracasz stamtąd! Dowiedziałaś się czegoś! Był tam stary? Był czy nie?

I Gania rzucił się ku drzwiom; Waria pobiegła za nim i chwyciła go obiema rękami.

- Co ty wyprawiasz? Dokąd lecisz? — mówiła. — Wypuścisz go teraz, to jeszcze gorszych rzeczy nawyrabia, będzie chodził po wszystkich!...

- Co on tam narobił? Co mówił?

- Sami nie umieli mi powtórzyć, bo nie zrozumieli; jednak wszystkich porządnie nastraszył. Przyszedł do Iwana Fiodorowicza, ale go nie zastał; wiec zameldował się do Li-zawiety Prokofiewny. Z początku prosił ją o posadę, że chciałby pracować, a potem zaczął się uskarżać na nas, na mnie, na męża, zwłaszcza na ciebie... nagadał mnóstwo różności.

- Nie mogłaś się wywiedzieć? — dygotał Gania jakby w napadzie histerii.

- Skądże! Sam pewno nie rozumiał, co mówił; a może nie powtórzono mi wszystkiego.

Gania złapał się za głowę i pobiegł do okna; Waria usiadła przy drugim oknie.

- Śmieszna jest ta Agłaja — zauważyła nagle — zatrzymuje mnie i powiada: "Niech pani złoży ode mnie wyrazy mojego szczególnego uszanowania swoim rodzicom; z pewnością znajdę w tych dniach okazję, żeby się zobaczyć z pani ojczulkiem." I mówi to tak poważnie. Niezwykle dziwna historia...

- Czy to nie były żarty? Nie były kpiny?

- Właśnie że nie; dlatego to jest takie dziwne.

- Czy ona wie, czy nie wie o starym, jak myślisz?

- Że u nich w domu nie wiedzą, to dla mnie nie ulega żadnej wątpliwości; ale podsunąłeś mi myśclass="underline" Agłaja może i wie. Ona jedna może wiedzieć, bo siostry były też zdziwione, kiedy tak poważnie przysyłała ojcu ukłony. I z jakiej racji właśnie jemu? Jeżeli wie, to tylko od księcia!

- Nie sztuka stwierdzić, od kogo! Złodziej! Tego jeszcze brakowało. Złodziej w naszej rodzinie, i to "głowa rodziny"!

- Głupstwo, i tyle! — krzyknęła Waria, całkiem rozgniewana. — Pijacki wybryk, nic więcej. I któż to wymyślił? Lebiediew, książę... obaj dobrzy sobie; okropnie mądrzy. Potrafię ich ocenić.

- Stary jest złodziejem i pijakiem — zgryźliwie ciągnął dalej Gania — ja jestem goły jak święty turecki, mąż siostry uprawia lichwę — miała się na co znęcić Agłaja! To się nazywa ładna rodzinka!

- Ten mąż siostry, ten lichwiarz, ciebie...

- Utrzymuje, tak? Nie krępuj się, bardzo proszę...

- Czego się złościsz? — powiedziała Waria. — Nic nie rozumiesz, jakbyś dopiero chodził do szkoły. Myślisz, że to wszystko mogło ci zaszkodzić w oczach Agłai? Nie znasz jej charakteru; odwróci się od najlepszego konkurenta, a z rozkoszą poleci za jakimś studentem, żeby klepać biedę m poddaszu- to jej marzenie! Nigdy nie mogłeś pojąć, jak wiele zyskałbyś w jej oczach, gdybyś wytrwale, z godnością umiał znosić naszą sytuację. Książę złapał ją na wędkę, po pierwsze tym, że wcale jej nie łowił, a po drugie, że wszyscy go uważają za idiotę. Już to, że zmąci wodę, że poróżni całą rodzinę, sprawia jej teraz wielką satysfakcję. Ee, wszyscy nic nie rozumiecie!

- No, to się jeszcze okaże: rozumiemy czy nie rozumiemy — mruczał zagadkowo Gania — jednak bardzo bym nie chciał, żeby ona się dowiedziała o starym. Sądziłem, że książę powstrzyma się i nie opowie. Przecie powstrzymał Lebiediewa; przecie i mnie nawet nie chciał o wszystkim powiedzieć, kiedy nalegałem...

- Sam więc widzisz, że i bez niego wszystko jest wiadome. I o cóż ci teraz chodzi? Czego się jeszcze spodziewasz? A gdybyś nawet miał jaką nadzieję, śmiało mógłbyś w jej oczach uchodzić za męczennika.

- No, skandalu to i ona by się zlękła, mimo całego swego romantyzmu. Wszystko do pewnych granic i wszystkie do pewnych granic, wszystkie jesteście takie.

- Agłaja by się zlękła? — uniosła się Waria, pogardliwie spojrzawszy na brata. — Ale ty masz jednak podławą duszyczkę! Wszyscy jesteście nic niewarci. Niech ona sobie będzie śmieszna i dziwaczna, jednak tysiąc razy jest szlachetniejsza od nas wszystkich.

- No, nic takiego nie powiedziałem, nie żołądkuj się — mruknął znowu Gania dosyć protekcjonalnym tonem.

- Żal mi tylko matki — ciągnęła dalej Waria — obawiam się, żeby do niej nie doszła ta historia z ojcem; ach, jak ja się tego boję!

- Na pewno już doszła — zauważył Gania. Waria wstała, żeby pójść na górę do Niny Aleksandrowny, ale zatrzymała się i uważnie popatrzyła na brata.

- Któż jej mógł powiedzieć?

- Prawdopodobnie Hipolit. Sądzę, że z wielką przyjemnością zaraportował to matce, jak tylko przeniósł się do nas.

- Ale skąd on o tym wie, wytłumacz z łaski swojej ? Książę i Lebiediew postanowili nikomu nie mówić; Kola nawet nic nie wie.

- Hipolit, pytasz? Sam się dowiedział. Nie możesz sobie wyobrazić, co to za sprytna bestia; co to za plotkarz; jaki ma nos; potrafi nim przewąchać każde świństwo, każdy skandal. Wierz albo nie wierz, ale ja jestem przekonany, że on uzyskał nieograniczony wpływ na Agłaję! A jeśli jeszcze nie uzyskał, to uzyska. Rogożyn również wszedł z nim w komitywę. Że też książę tego nie widzi! A jak mu się chce teraz mnie podejść! Uważa mnie na osobistego wroga, dawno już spostrzegłem; ale dlaczego, o co mu chodzi — nie mogę pojąć! Przecież i tak niedługo umrze. Lecz ja go wystrychnę na dudka; zobaczysz, że nie on mnie, tylko ja jego podejdę.

- Dlaczego więc starałeś się go przeciągnąć na swoją stronę, jeżeli go tak nienawidzisz? I czy on wart jest tego, żeby go podchodzić ?

- Ty poradziłaś, żeby go skaptować.

- Myślałam, że będzie nam przydatny; a czy wiesz, że on teraz zakochał się w Agłai i pisał do niej ? Wypytywano mię... O mało nie napisał do Lizawiety Prokofiewny.

- Pod tym względem nie jest niebezpieczny! — zawołał Gania, roześmiawszy się złowieszczo. — Zresztą może to i prawda, ale niezupełnie. Zakochać się mógł, bo to smarkacz! Ale... pisać anonimów do starej nie będzie. To taka zjadliwa, nikczemna, zadowolona z siebie miernota!... Jestem przekonany, wiem na pewno, że on jej odmalował mnie jako intryganta; od tego zaczął. Wyznam, że z początku zwierzyłem mu się jak głupiec; przypuszczałem, że sama chęć zemsty na księciu zbliży go do mnie; a to taka chytra bestia! O, rozgryzłem go teraz całkowicie. O tej zaś kradzieży musiał słyszeć od swojej matki, kapitanowej. Stary, jeżeli się na coś podqbnego zdecydował, to tylko dla kapitanowej. Nagle ni z tego, ni z owego zawiadamia mnie, że "generał" obiecał jego matce czterysta rubli, i to najzupełniej tak, ni z tego ni z owego, bez żadnych ceremonii. Wtedy wszystko zrozumiałem. I tak mi słodko patrzy w oczy, z jakąś dziwną rozkoszą; mamie także z pewnością powiedział wyłącznie po to, aby sobie sprawić przyjemność, a jej zranić serce. I dlaczego on jeszcze nie umarł, powiedz mi z łaski swojej! Przecież zobowiązał się umrzeć w ciągu trzech tygodni, a tymczasem jeszcze przytył! Przestaje kasłać; sam mi wczoraj wieczorem mówił, że już nie pluje krwią.

- Wypędź go.

- Ja go nie nienawidzę, tylko nim pogardzam — rzekł z dumą Gania. — No tak, tak, niech będzie, że go nienawidzę, niech będzie! — zawołał nagle z szaloną wściekłością. — I powiem mu to w oczy, kiedy już będzie konał w swoim łóżku! Żebyś ty przeczytała jego spowiedź — o Boże, cóż to za naiwne zuchwalstwo! To porucznik Pirogow, to tragiczna odmiana Nozdriewa[74], a przede wszystkim — smarkacz! O, z jaką rozkoszą wychłostałbym go wtedy; właśnie, żeby go zadziwić. Teraz mści się na wszystkich za to, że wtedy mu się nie udało... Ale co to takiego? Tam znowu hałas! Cóż to ma znaczyć! Tego już dłużej nie będę tolerował. Pticyn! — krzyknął na wchodzącego do pokoju Pticyna. — Co to jest, do czego u nas w końcu dojdzie? To... to...

вернуться

74

Jedna z postaci występujących w Martwych duszach (Miortwyje duszy) Gogola.