- Ale pod tym warunkiem, że mu się zawiąże serwetkę na szyi, kiedy siądzie do stołu — oświadczyła generałowa. — Trzeba zawołać Fiodora albo nawet Maura... żeby stał za nim i uważał, gdy będzie jadł. Czy jest chociaż spokojny podczas paroksyzmów? Nie robi jakich gestów?
- Przeciwnie, bardzo nawet dobrze wychowany i doskonale ułożony. Czasem trochę nazbyt głupkowaty... A otóż i on we własnej osobie! Proszę, przedstawiam paniom ostatniego z rodu księcia Myszkina, noszącego to samo nazwisko, a może nawet krewnego, przyjmijcie go życzliwie i uprzejmie. Zaraz siadamy do stołu, więc niechże książę będzie łaskaw również... A ja przepraszam, spóźniłem się, śpieszę...
- Wiadomo, dokąd się śpieszysz — odezwała się z powagą generałowa.
- Śpieszę, śpieszę, moja droga, już jestem spóźniony! A dajcież mu wasze albumy, mesdames, niech coś w nich napisze, taki kaligraf to rzadka okazja! Prawdziwy talent! Napisał u mnie starodawnym pismem: "Igumen Pafnutij rękę przyłożył"... No, do widzenia!
- Pafnutij? Igumen? Zaraz, zaraz, poczekaj, dokąd lecisz i co to za Pafnutij ? — nalegająco, z gniewem i nieomal w strachu wołała generałowa za uciekającym mężem.
- Tak, tak, moja droga, był w dawnych czasach taki igu-men... a ja idę do hrabiego, który czeka dawno, i co najważniejsze, sam wyznaczył godzinę... Do widzenia, książę!
Generał szybkim krokiem odszedł.
- Wiem, do jakiego mu pilno hrabiego! — odezwała się ostro Jelizawieta Prokofiewna i z widocznym rozdrażnieniem spojrzała na księcia. — Co tam znowu? — zaczęła przypominając sobie ze wstrętem i gniewem — no, cóż tam! Ach, tak: no, co to za igumen ?
- Maman — zaczęła mówić Aleksandra. Agłaja zaś nawet tupnęła nóżką.
- Proszę mi łaskawie nie przeszkadzać — dobitnie powiedziała do Aleksandry generałowa — i ja też chcę wiedzieć. Niech książę tu usiądzie, tu, w tym fotelu, naprzeciwko, nie, tu, do słońca, bliżej do światła niech się pan przysunie, żebym mogła widzieć. No i cóż to za igumen?
- Igumen Pafnutij — odpowiedział książę z szacunkiem i poważnie.
- Pafnutij? To ciekawe. Cóż to za jeden?
Generałowa wypytywała niecierpliwie, szybko, ostro, nie spuszczając oczu z księcia, a kiedy książę odpowiadał, kiwała głową przy każdym jego słowie.
- Igumen Pafnutij z czternastego wieku — zaczął książę — zarządzał pustelnią nad brzegiem Wołgi, w dzisiejszej naszej guberni kostromskiej. Znany był ze świątobliwego życia, jeździł do Ordy, pomagał załatwiać różne ówczesne sprawy i podpisał się pod jednym pismem urzędowym, a ja widziałem kopię tego podpisu. Podobał mi się ten podpis, więc się go nauczyłem. Kiedy dziś rano generał zechciał zobaczyć, jak piszę, żeby sprawdzić moje kwalifikacje, napisałem kilka zdań różnymi pismami, a między innymi zdanie: "Igumen Pafnutij rękę przyłożył" — takim charakterem pisma, jaki miał igumen. Generałowi bardzo to przypadło do gustu i teraz o tym wspomniał.
- Agłaja — rzekła generałowa — zapamiętaj: "Pafnutij"; albo lepiej zapisz, bo ja zawsze zapominam. Zresztą myślałam, że to będzie coś ciekawszego. Gdzież jest ten podpis?
- Zdaje się, że został w gabinecie generała na stole.
- Zaraz posłać i przynrać.
- Napiszę po raz drugi, jeśli pani sobie życzy.
- Oczywiście, maman — powiedziała Aleksandra — a teraz lepiej zabrać się do śniadania; chce nam się jeść.
- Słusznie — zdecydowała generałowa. — Chodźmy, książę; bardzo pan głodny?
- Tak, teraz bardzo mi się zachciało jeść i bardzo pani jestem wdzięczny.
- To bardzo dobrze, że pan jest grzeczny; widzę też, że z pana wcale nie jest taki... dziwak, za jakiego pana przedstawiono. Chodźmy! Niech pan usiądzie tutaj, naprzeciwko mnie — zapraszała troskliwie księcia, kiedy weszli do jadalni — chcę na pana patrzeć. Aleksandro, Adelajdo, częstujcie księcia. Prawda, że wcale nie jest taki... chory? Może nawet serwetki nie potrzeba... Czy panu przy jedzeniu zawiązywano serwetkę?
- Dawniej, kiedy miałem siedem lat, zdaje się, że zawiązywano, a teraz, kiedy jem, kładę sobie zwykle serwetkę na kolanach.
- Tak być powinno. A paroksyzmy?
- Paroksyzmy ? — zdziwił się trochę książę. — Paroksyzmy miewam teraz dosyć rzadko. Zresztą nie wiem; powiadają, że tutejszy klimat będzie dla mnie szkodliwy.
- Dobrze mówi — zauważyła generałowa zwracając się do córek i kiwając w dalszym ciągu głową po każdym słowie księcia — nawet nie przypuszczałam. Widocznie to jakaś błahostka i, jak zwykle, nieprawda. Niech książę je i opowiada, gdzie się urodził, gdzie wychowywał. Chcę wszystko wiedzieć; pan mię niezwykle interesuje.
Książę podziękował i zajadając z wielkim apetytem, zaczął znów opowiadać wszystko, o czym już nieraz wypadło mu mówić tego ranka. Generałowa była coraz bardziej zadowolona. Panny też dosyć uważnie słuchały. Wyliczono wszystkich krewnych; okazało się, że książę znał dosyć dobrze swój rodowód; ale mimo wszelkich wyliczeń nie zdołano ustalić żadnego pokrewieństwa między księciem i generałową. Dziadkowie i babki mogli być jeszcze uznani za dalekich krewnych. Ten suchy przedmiot rozmowy szczególnie przypadł do gustu generałowej, która mimo najszczerszych chęci rzadko miała okazję mówić o swoich antenatach. Toteż wstała od stołu bardzo ożywiona, a nawet podniecona.
- Chodźmy wszyscy do naszego wspólnego pokoju — powiedziała — tam nam przyniosą kawę. Mamy taki wspólny pokój — zwróciła się do księcia prowadząc go — po prostu mój mały salonik, w którym zbieramy się, kiedy jesteśmy same, i każda zajmuje się swoją robotą: Aleksandra, o, ta, najstarsza moja córka, gra na fortepianie albo czyta, albo szyje; Adelajda — maluje portrety i pejzaże (i nic nie może skończyć), a Agłaja siedzi i nic nie robi. Mnie także wszystko z rąk wypada; nic mi się nie udaje. No, jesteśmy na miejscu; niech książę usiądzie tu przy kominku i opowiada. Chcę widzieć, jak pan to robi. Chcę się dokładnie przekonać i kiedy się zobaczę ze starą księżną Biełokońską, wszystko jej o panu opowiem. Chcę, żeby oni wszyscy też się panem zainteresowali. No, niechże pan mówi.
- Maman, przecież to bardzo dziwnie tak opowiadać — zauważyła Adelajda, która tymczasem poprawiła swoje sztalugi, wzięła pędzle, paletę i zabrała się do kopiowania z ryciny dawno już zaczętego pejzażu. Aleksandra i Agłaja usiadły razem na malej kanapce i złożywszy ręce, przygotowały się do słuchania rozmowy. Książę spostrzegł, że jest przedmiotem uwagi wszystkich zebranych.
- Ja bym nic nie opowiedziała, gdyby mi tak kazano — oświadczyła Agłaja.
- Dlaczego? Czy to takie dziwne? Czemuż ma nie opowiadać? Języka mu nie brakuje. Chcę wiedzieć, jak mówi. O czymkolwiek. Niech pan opowie, jak się panu spodobała Szwajcaria, pierwsze wrażenie. Zobaczycie, że zaraz zacznie i doskonale zacznie.
- Wrażenie było silne... — zaczął książę.
- No, proszę — podchwyciła niecierpliwie Jelizawieta Prokofiewna — jednak zaczął.
- Niechże mu maman przynajmniej pozwoli mówić — powstrzymała ją Aleksandra. — Ten książę to może wielki oszust, ale nie idiota — szepnęła do Agłai.
- Na pewno tak, od dawna już to widzę — odrzekła Aglaja. — I bardzo podle postępuje, że gra komedię. Czy'żby chciał na tym coś skorzystać?
- Pierwsze wrażenie było bardzo silne — powtórzył książę. — Kiedy mię wieziono z Rosji przez różne niemieckie miasta, patrzyłem tylko w milczeniu i pamiętam, że nawet o nic nie pytałem. Było to po wielu ostrych i męczących atakach mojej choroby, a ja zawsze, kiedy choroba potęgowała się i ataki następowały kilkakrotnie jeden po drugim, wpadałem w zupełne otępienie, traciłem do szczętu pamięć; umysł wprawdzie działał, ale logiczny tok moich myśli jakby się urywał.... Więcej niż dwóch albo trzech myśli nie mogłem konsekwentnie związać. Tak mi się zdaje. Kiedy zaś paroksyzmy przechodziły, znów się stawałem zdrowy i mocny tak jak teraz. Pamiętam, przygniatał mię nieznośny smutek; chciało mi się nawet płakać; wszystko mię dziwiło i niepokoiło. Okropnie odczuwałem to, że wszystko dokoła mnie jest obce. Z tego zdawałem sobie sprawę. Obcość mię zabijała. Zbudziłem się zupełnie z tego mroku, pamiętam, wieczorem w Bazylei, przy wyjeździe do Szwajcarii; zbudził mię krzyk osła na rynku miejskim. Osioł okropnie mię zadziwił i dlaczegoś niezwykle mi się spodobał, a jednocześnie w głowie mojej wszystko się jakby rozjaśniło.