- Osioł? To dziwne — zauważyła generałowa.-A zresztą nie ma nic dziwnego, niejedna z nas zakocha się jeszcze w ośle — dodała spojrzawszy z gniewem na śmiejące się panny. — To było jeszcze w mitologii. Niech książę dalej opowiada.
- Od tego czasu strasznie lubię osły. Mam do nich nawet dziwną sympatię. Zacząłem o nie wypytywać, gdyż przedtem ich nie widywałem, i natychmiast powziąłem przekonanie, że to niebywale pożyteczne zwierzę, pracowite, silne, cierpliwe, tanie, wytrzymałe i dzięki temu osłu cała Szwajcaria zaczęła mi się nagle podobać, tak iż zupełnie przeszedł dotychczasowy smutek.
- Wszystko to jest bardzo dziwne, ale historyjkę z osłem można opuścić; przejdźmy do innego tematu. Czego ty się ciągle śmiejesz, Agłaja? A ty, Adelajdo? Książę bardzo dobrze opowiedział o ośle. Widział go na własne oczy, a ty co widziałaś? Nie byłaś za granicą.
- Widziałam osła, maman — odparła Adelajda.
- A ja nawet słyszałam — podchwyciła Agłaja. Wszystkie trzy znów się roześmiały. Książę roześmiał się wraz z nimi.
- To bardzo brzydko z waszej strony — zauważyła generałowa. — Niech im książę wybaczy, bo są poczciwe. Wiecznie się z nimi kłócę, ale je kocham. Trzpiotowate, lekkomyślne wariatki.
- Dlaczego? — śmiał się książę. — I ja bym na ich miejscu nie opuścił okazji. Jednak osła gotów jestem bronić: osioł to dobry i pożyteczny człowiek.[13]
- A pan jest dobry? Pytam przez ciekawość — rzekła generałowa.
Znów się wszyscy roześmiali.
- I znów mi się nawinął ten przeklęty osioł; wcale o nim nie myślałam! — wykrzyknęła generałowa. — Niech mi książę wierzy, ja to bez najmniejszej...
- Aluzji? O, wierzę, bez wątpienia! I książę śmiał się bez ustanku.
- To bardzo ładnie, "że pan się śmieje. Widzę, że pan jest z kościami dobry — powiedziała generałowa.
- Bywam czasami niedobry — odparł książę.
- A ja jestem dobra — wtrąciła całkiem niespodzianie generałowa — i jeśli chce pan wiedzieć, zawsze jestem dobra. To moja jedyna wada, gdyż nie trzeba być zawsze dobrą. Złoszczę się bardzo często na córki albo na męża, ale robię to niedobrze, bo w złości jestem właśnie najlepsza. Niedawno, przed pana przyjściem, rozgniewałam się i udawałam, że nic nie rozumiem i zrozumieć nie mogę. Bywa tak ze mną; zupełnie jak z dzieckiem. Agłaja dala mi nauczkę; dziękuję ci, Agłajo. Zresztą wszystko to są głupstwa. Nie jestem jeszcze taka głupia, na jaką wyglądam i jak córeczki mnie chcą przedstawić. Mam charakter i nie jestem wstydliwa. Mówię to zresztą bez złości. Chodź tu, Agłajo, pocałuj mię, no... dosyć tych czułości — zauważyła, gdy Agłaja pocałowała ją gorąco w usta i w rękę. — Proszę, niech książę mówi dalej. Może pan przypomni sobie coś ciekawszego niż osioł.
- A ja znowu nie rozumiem, jak to można tak po prostu opowiadać — zauważyła znów Adelajda — ja bym nie potrafiła.
- A książę potrafi, bo jest niezwykle mądry i mądrzejszy od ciebie co najmniej dziesięć, a może i dwanaście razy. Mam nadzieję, że się o tym przekonasz. Niech im to książę udowodni;
proszę mówić dalej. Osła można istotnie opuścić. No więc cóż pan oprócz osła widział za granicą?
- Ależ i opowiadanie o ośle było całkiem mądre — rzekła Aleksandra — książę mówił bardzo interesująco o swojej chorobie i o tym, jak wszystko mu się podobało dzięki jednemu zewnętrznemu impulsowi. Zawsze mię to ciekawiło, jak ludzie dostają pomieszania zmysłów. Zwłaszcza jeśli to się stanie nagle.
- Prawda? Prawda? — ożywiła się generałowa. — Widzę, że i ty czasem umiesz być mądra; no, dosyć tych żartów! Zdaje się, że książę zatrzymał się na szwajcarskiej przyrodzie; no i co dalej?
- Przyjechaliśmy do Lucerny i wzięto mnie na przejażdżkę po jeziorze. Odczuwałem, jakie jest piękne, ale było mi przy tym bardzo ciężko — powiedział książę.
- Dlaczego ? — spytała Aleksandra.
- Bo nie rozumiem. Zawsze mi ciężko patrzeć na taką przyrodę po raz pierwszy, zawsze przy tym czuję niepokój; dobrze mi, ale jestem wytrącony z równowagi; zresztą wszystko to zdarzało się jeszcze w czasie choroby.
- A ja bardzo bym chciała popatrzeć — wyrzekła Adelajda. — Doprawdy nie rozumiem, dlaczego my się nie wybierzemy za granicę. Od dwóch lat nie mogę znaleźć tematu do mojego malarstwa:
Południe, Wschód już opisane...[14]
Niech mi książę znajdzie temat do obrazu.
- Nic się na tym nie znam. Zdaje mi się, że wystarczy spojrzeć i malować.
- Spojrzeć nie potrafię.
- Cóż wy tak zagadkowo mówicie? Nic nie rozumiem! — przerwała generałowa. — Cóż to znaczy: spojrzeć nie potrafię? Masz oczy, więc patrz. Jeśli tu nie umiesz patrzeć, to się nie nauczysz i za granicą. Lepiej niech książę opowie, jak sam patrzał.
- O tak, to będzie lepiej — potwierdziła Adelajda. — Książę przecież nauczył się za granicą patrzeć.
- Nie wiem; nabrałem tam tylko zdrowia; ale nie wiem, czy się nauczyłem patrzeć. Zresztą prawie cały czas byłem bardzo szczęśliwy.
- Szczęśliwy! Umie pan być szczęśliwy? — niemal krzyknęła Agłaja. — Więc jak pan może mówić, że się pan nie nauczył patrzeć! Jeszcze nas pan nauczy.
- Niech pan nauczy, prosimy — śmiała się Adelajda.
- Niczego nie mogę nauczyć — śmiał się też książę. — Prawie cały czas za granicą spędziłem w tej szwajcarskiej wsi; rzadko gdzieś wyjeżdżałem, i to niedaleko; czegóż panie nauczę? Z początku było mi tylko nienudno; zacząłem szybko wracać do zdrowia; potem każdy dzień stawał się dla mnie drogi, a im dalej, tym droższy, tak że zacząłem to dostrzegać. Kładłem się spać zadowolony, a wstawałem jeszcze bardziej szczęśliwy. Ale dlaczego tak było — dosyć trudno powiedzieć.
- Tak że nigdzie się panu nie chciało ruszyć, nigdzie pana nie ciągnęło? — spytała Aleksandra.
- Z początku, z samego początku, owszem, ciągnęło; i wpadłem w wielkie zdenerwowanie. Wciąż myślałem, jak mi się życie ułoży; chciałem wybadać swoje losy; zwłaszcza w pewnych chwilach bywałem niespokojny. Wiedzą panie: zdarzają się takie chwile, zwłaszcza w odosobnieniu od ludzi. Był tam nieduży wodospad, który spadał z wysokiej góry, taką cienką nitką, prawie prostopadle — biały, szumny, pienisty; spadał z wysoka, a zdawało się, że z dosyć niska; był o pół wiorsty, a zdawało się, że jest do niego pięćdziesiąt kroków. Lubiłem po nocach słuchać jego szumu. I właśnie w takich chwilach dochodziłem niekiedy do wielkiego zdenerwowania. Czasami też w południe, kiedy znalazłem się gdzieś w górach i stanąłem samotnie na wierzchołku góry — a dokoła sosny wiekowe, duże, pachnące żywicą, na szczycie skały stary średniowieczny zamek, ruiny, a nasza wioska daleko w dole, tak że ledwo ją widać, słońce jaskrawe, niebo błękitne, cisza okropna — wtedy właśnie ciągnęło mię dokądś nieprzeparcie i takie wciąż miałem wrażenie, że jeśli pójdę wprost przed siebie i będę iść długo, długo, to zajdę za tę linię, za tę właśnie linię, gdzie niebo styka się z ziemią, i tam nastąpi rozwiązanie całej zagadki: od razu ujrzę nowe życie, tysiąc razy huczniejsze i potężniejsze niż nasze. Wciąż mi się śniło miasto duże jak Neapol, a w nim tyle pałaców, gwaru, huku, ruchu... Tak; co mi się tam nie śniło!
13
W przypisach cytowanego wyd. rosyjskiego (t. 6, s. 722) zwraca się uwagę, że to zdanie jest jak gdyby parodią słów bohatera opowieści Dostojewskiego Sen wujaszka, Mozglakowa: "Dowiodę panu, że i osioł może być pożytecznym człowiekiem."