Выбрать главу

Bełkocząc te niezrozumiałe słowa, Rogożyn, zaczął przygotowywać posłania. Widać .było, że te posłania obmyślił bodaj jeszcze z rana. Ubiegłej nocy położył się sam na kanapie. Ale we dwóch na kanapie położyć się nie mogli, a on koniecznie chciał, żeby spali obok siebie, więc też dlatego z wielkim trudem przeciągnął przez cały pokój, do samego wejścia za kotarę, dwa różnej wielkości siedzenia z obydwóch kanap. Legowiska jakoś zostały urządzone; Rogożyn podszedł do księcia, czule i radośnie ujął go za rękę, pomógł mu wstać i zaprowadził do posłania; okazało się jednak, że książę mógł chodzić i o własnych siłach; to znaczy, że "strach przeszedł"; ale książę wciąż jeszcze dygotał.

— Bo widzisz, bracie — zaczął nagle mówić Rogożyn, ułożywszy księcia na lewej, lepszej poduszce i wyciągnąwszy się z prawej strony, w ubraniu, z rękami pod głową — dziś jest okropny gorąc, no i z tego, ma się rozumieć, fetor... A okna boję się otworzyć; w mieszkaniu matki są kwiaty w doniczkach, dużo kwiatów z pięknym zapachem; myślałem, żeby je tu poprzynosić, ale Pafnutiewna zaraz by się połapała, bo ciekawa.

- Bardzo ciekawa — przytaknął książę.

- Chyba że kupić parę bukietów i obłożyć całą kwiatami? Zdaje mi się, bracie, że smutno będzie w kwiatach!

- Słuchaj... — spytał książę, jakby się plącząc, jakby z trudem odnajdując właściwe słowa i natychmiast je zapominając- słuchaj, powiedz mi: czymżeś ty ją? Nożem? Tym samym?

- Tym samym...

- Czekaj no jeszcze! Chcę cię jeszcze spytać... dużo będę pytał, o wszystko... ale powiedz mi najpierw, na sarnym początku, żebym wiedział: czy chciałeś ją zabić przed moim ślubem, przed wejściem do cerkwi, nożem? Chciałeś czy nie?

- Nie wiem, czy chciałem... — odpowiedział sucho Rogożyn, jakby nawet zdziwiony trochę tym pytaniem i nie rozumiejąc go dobrze.

- A czy nigdy nie przywoziłeś z sobą noża do Pawłowska?

- Nigdy nie przywoziłem... O tym nożu mogę ci tylko tyle powiedzieć. Lwie Nikołajewiczu — dodał po chwili milczenia — że wyjąłem go dzisiaj rano z zamkniętej szuflady, ponieważ wszystko się stało rano, o czwartej. Ten nóż zawsze leżał w książce.... I właśnie, co mnie jeszcze dziwi: tak, można powiedzieć, jakby na półtora... albo nawet na dwa werszki wszedł ten nóż... w samiutką lewą pierś... a krwi, można powiedzieć, najwyżej z pół stołowej łyżki wyciekło na koszulę; więcej nie było...

- To, to to — podniósł się nagle na posłaniu książę, okropnie wzburzony — to, to ja wiem, czytałem... to się nazywa wylew wewnętrzny... Czasami zdarza się, że nie ma ani jednej kropli. Wtedy, jeżeli trafić prosto w serce...

- Czekaj, słyszysz? — przerwał mu szybko i nagle Rogożyn i ze strachu aż usiadł na posłaniu. — Słyszysz?

- Nie! — tak samo szybko i ze strachem powiedział książę, patrząc na Rogożyna.

- Ktoś chodzi! Słyszysz? W dużej sali... Obydwaj zaczęli nasłuchiwać.

- Słyszę — wyszeptał z mocą książę.

- Chodzi?

- Chodzi.

- Zamknąć może drzwi?

- Zamknąć...

Zamknęli drzwi i znów się położyli. Długo milczeli.

- Ach, tak! — szepnął nagle książę tym samym co poprzednio wzburzonym i pośpiesznym szeptem, jak gdyby znów uchwycił jakąś myśl i okropnie się bał, że ją zgubi, i nawet zerwał się z posłania. -Przecież... chciałem te karty!... karty!... Podobno grywałeś z nią w karty?

- Grywałem — rzekł Rogożyn po chwili milczenia.

- Gdzie są... te karty?

- Tu są... — powiedział Rogożyn po jeszcze dłuższym milczeniu. — Masz.

Wyjął używaną, zawiniętą w papier talię i podał ją księciu. Ten wziął, ale jakby ze zdziwieniem. Nowe, smutne i beznadziejne uczucie ścisnęło mu serce; zrozumiał nagle, że i w tej chwili, i od dawna już mówi wciąż nie to, co powinien mówić, i czyni wciąż co innego, niżby należało czynić; i że te karty, które trzyma w rękach i z których tak się ucieszył, nic a nic już teraz nie pomogą. Wstał i załamał ręce. Rogożyn spoczywał nieruchomo, jakby nie słyszał i nie widział jego ruchów; ale oczy jego błyszczały w ciemnościach i były całkiem otwarte i nieruchome. Książę usiadł na krześle i zaczął ze strachem patrzeć na niego. Minęło może pół godziny; nagle Rogożyn krzyknął na cały głos i wybuchnął śmiechem, jakby zapominając, że trzeba zachowywać ciszę:

- A tego oficera, tego oficera... pamiętasz, jak ona tego oficera przy muzyce rąbnęła, pamiętasz? Cha, cha, cha! Jeszcze ten kadet... kadet... kadet podskoczył...

Książę zerwał się z krzesła, ogarnięty nowym przerażeniem. Kiedy Rogożyn umilkł (a umilkł nagle), książę ostrożnie pochylił się nad nim, usiadł obok niego i z wielkim biciem serca, ciężko, zaczął się przyglądać. Rogożyn nie zwracał ku niemu głowy i nawet jakby zapomniał o nim. Książę patrzył i czekał; czas płynął, zaczynało świtać. Rogożyn wykrzykiwał coś chwilami, głośno, ostro i bezsensownie; z rzadka mamrotał coś i śmiał się; książę wtedy wyciągał do niego swoją drżącą rękę i łagodnie dotykał jego głowy, jego włosów, głaskał je i głaskał jego policzki... nic więcej nie mógł zrobić! Sam znowu zaczął trząść się i znowu jakby zdrętwiały mu nogi. Jakieś całkiem nowe uczucie smutku boleśnie gniotło mu serce. Tymczasem dzień się już zrobił; książę przyłożył się na koniec do poduszki, jakby zupełnie wyczerpany i zrozpaczony, i przytulił twarz do bladej, nieruchomej twarzy Rogożyna, ale już pewnie nie czuł swoich łez i nic już o nich nie wiedział...

Kiedy po wielu godzinach drzwi się otworzyły i weszli ludzie, zastali mordercę zupełnie nieprzytomnego i w gorączce. Książę siedział przy nim bez ruchu na posłaniu i za każdym razem, kiedy chory wybuchał krzykiem albo bredził, spiesznie przesuwał ręką po jego włosach i policzkach, jakby go pieszcząc i uciszając. Nic jednak nie rozumiał, o co go pytano, i nie poznawał ludzi, którzy przyszli i otaczali go ze wszystkich stron. I gdyby nawet sam Schneider zjawił się teraz ze Szwajcarii, by spojrzeć na swego dawnego ucznia i pacjenta, to i on, przypomniawszy sobie ten stan, w którym książę znajdował się niekiedy w pierwszym roku swojej szwajcarskiej kuracji, machnąłby teraz ręką i rzekł tak jak wówczas: "Idiota!"

XII EPILOG

Wdowa po nauczycielu, przyjechawszy do Pawłowska, udała się wprost do rozstrojonej od wczorajszego dnia Darii Aleksiejewny i opowiedziała jej wszystko, co wiedziała, czym ją do reszty nastraszyła. Obie panie postanowiły skomunikować się natychmiast z Lebiediewem, który był okropnie wzburzony i jako przyjaciel swego lokatora, i jako gospodarz domu. Wiera Lebiediew wyjawiła wszystko, co wiedziała. Idąc za radą Lebiediewa postanowiono udać się w trójkę do Petersburga, żeby jak najprędzej zapobiec temu, "co nawet z wielkim prawdopodobieństwem mogło się zdarzyć". Wskutek tego nazajutrz przed południem, mniej więcej o jedenastej, pokoje Rogożyna zostały otwarte w obecności policji, Lebiediewa, obydwóch pań i brata Rogożyna, Siemiona Siemionowicza, mieszkającego w oficynie. Do szybkiego sukcesu tej całej operacji walnie przyczyniły się zeznania dozorcy, który stwierdził, że wczoraj wieczór widział Parfiena Siemionowicza wchodzącego w towarzystwie gościa przez ganek i jakby ukradkiem. Po tym zeznaniu nie wahano się już ani chwili i wyważono drzwi, które nie otwarły się na dzwonek.

Rogożyn dwa miesiące chorował na zapalenie mózgu, a gdy wyzdrowiał — poszedł na śledztwo i pod sąd. Zeznania jego były proste, dokładne i całkiem zadowalające, toteż dzięki nim książę został od razu wyłączony ze sprawy. Rogożyn podczas rozprawy sądowej był bardzo małomówny. Nie zaprzeczał wywodom swojego zręcznego i krasomówczego obrońcy, który w sposób jasny i logiczny dowodził, iż dokonane przestępstwo było wynikiem zapalenia mózgu, a choroba ta zaczęła się jeszcze o wiele dawniej i spowodowały ją liczne i ciężkie zmartwienia podsądnego. Ale podsądny nic od siebie nie dodał na potwierdzenie tej tezy i tak jak przedtem, jasno i ściśle potwierdził i przypomniał wszystkie najdrobniejsze okoliczności tego, co się stało. Skazano go, przy uwzględnieniu okoliczności łagodzących, na Sybir, na piętnaście lat katorgi. Wysłuchał wyroku poważnie, bez jednego słowa i "w zamyśleniu". Cały ogromny jego majątek oprócz pewnej, stosunkowo niewielkiej części, którą roztrwonił z początku na hulanki, przeszedł na własność jego brata, Siemiona Siemionowicza, ku wielkiemu zadowoleniu tegoż. Staruszka matka żyje nadal i czasem nawet wspomina o ukochanym synku Parfienie, ale niezbyt jasno: Pan Bóg uchronił jej rozum i serce od świadomości straszliwego przestępstwa, dokonanego w jej smutnym domu.