Выбрать главу

- O co ty się tak ciągle złościsz, nie rozumiem — podchwyciła generałowa, od dawna już obserwując twarze mówiących — i o czym rozmawiacie, też nie mogę pojąć. Jakiś paluszek, cóż to znów za bzdura? Książę mówi przepięknie, tylko trochę smutno. Czemu go onieśmielasz? Kiedy zaczynał mówić, śmiał się, a teraz siedzi całkiem osowiały.

- To nic, marnan. A szkoda, że książę nie widział egzekucji, zapytałabym go o jedną rzecz.

- Widziałem egzekucję — odparł książę.

- Widział pan ? — zawołała Agłaja. — Powinnam się była tego domyśh'ć! To już doprawdy szczyt wszystkiego. Jeśli pan widział, jak pan może mówić, że pan był cały czas szczęśliwy ? No co, czy nie powiedziałam panu prawdy?

- A czyż w pańskiej wsi odbywają się egzekucje? — spytała Adelajda.

- Widziałem to w Lyonie, we Francji; jeździłem tam ze Schneiderem, wziął mnie wtedy z sobą. Gdy przyjechałem, akurat trafiłem.

- No i co, bardzo się panu spodobało? Bardzo pouczające? Pożyteczne? — pytała.

- Wcale mi się to nie spodobało, i nawet byłem potem chory, ale przyznam się, że patrzyłem jak przykuty, oczu nie mogłem oderwać.

- Ja bym też nie mogła oderwać oczu — powiedziała Agłaja.

- Tam bardzo nie lubią, kiedy kobiety chodzą patrzeć, nawet w dziennikach potem piszą o tych kobietach.

- Skoro więc uważają, że to nie kobieca sprawa, chcą chyba przez to samo powiedzieć (a zatem i usprawiedliwić), że to jest sprawa męska. Winszuję logiki. I pan oczywiście sądzi tak samo.

- Niech pan opowie o egzekucji — przerwała Adelajda.

- Bardzo bym nie chciał teraz... — odrzekł, zmieszany i jakby zachmurzony, książę.

- Pewno pan jest zdania, że nam nie warto opowiadać — ukłuła go Agłaja.

- Nie, po prostu dlatego, że już o tej egzekucji niedawno opowiadałem.

- Komu pan opowiadał?

- Kamerdynerowi państwa, czekając...

- Jakiemu kamerdynerowi ? — rozległo się ze wszystkich stron.

- Ano temu, co siedzi w przedpokoju, taki siwawy, z czerwoną twarzą; czekałem w przedpokoju, żeby się dostać do Iwana Fiodorowicza.

- To dziwne — zauważyła generałowa.

- Książę jest demokratą — ucięła Agłaja. — No, ale skoro pan opowiadał Aleksemu, to nam pan nie może odmówić.

- Chcę koniecznie usłyszeć — powtórzyła Adelajda.

- Przed chwilą rzeczywiście — zwrócił się do niej książę, znowu się trochę ożywiając (ożywiał się, rzec można, bardzo szybko i ufnie) — rzeczywiście myślałem o tym, kiedy mię pani pytała o temat do obrazu, aby dać pani taki temat: twarz skazańca na chwilę przed ciosem gilotyny, kiedy jeszcze stoi na szafocie, zanim się położył na desce.

- Jak to twarz? Samą twarz? — spytała Adelajda. — Dziwny to będzie temat i co za obraz?

- Nie wiem, dlaczego niby ? — nalegał gorąco książę. — Niedawno w Bazylei widziałem taki obraz[15]. Chciałbym bardzo pani opowiedzieć... Kiedyś opowiem... Zrobił na mnie duże wrażenie.

- O obrazie w Bazylei musi pan opowiedzieć, ale później — powiedziała Adelajda — teraz zaś niech mi pan wytłumaczy obraz przedstawiający tego straceńca. Może mi pan wyjaśni, jak pan to sobie wyobraża. Jakże tę twarz wymalować? Po prostu samą twarz? Jak ta twarz ma wyglądać ?

- To jest dokładnie na chwilę przed śmiercią — zaczął z całą gotowością książę, poddając się wspomnieniom i najwidoczniej zapominając natychmiast o wszystkim innym — w tym właśnie momencie, kiedy skazaniec wszedł po schodach i dopiero co postawił nogę na szafocie. Spojrzał wtedy w moją stronę; popatrzyłem na jego twarz i wszystko zrozumiałem... Zresztą jakże to opowiedzieć! Strasznie, strasznie bym chciał, żeby pani albo ktokolwiek bądź to namalował! Lepiej jednak, żeby to pani zrobiła! Od razu wtedy pomyślałem, że taki obraz będzie pożyteczny. Wie pani, trzeba tam przedstawić wszystko, co było przedtem, wszystko, wszystko. Skazaniec przebywał w więzieniu i spodziewał się wykonania wyroku dopiero za jakiś tydzień; liczył na zwykłą formalistykę, że papier musi jeszcze dokądś pójść i wróci po upływie tygodnia. A tymczasem z jakiegoś tam powodu sprawę przyśpieszono. O piątej rano spał. Było to pod koniec października; o piątej jest jeszcze ciemno i zimno. Wszedł inspektor więzienia, po cichu, ze strażnikami, i ostrożnie dotknął jego ręki; skazaniec podniósł się, oparł się na łokciu — widzi światło: "Co to takiego?" "O dziesiątej egzekucja." Świeżo zbudzony ze snu, nie uwierzył, zaczął dowodzić, że papier nadejdzie dopiero za tydzień, ale gdy się całkiem ocknął, przestał się spierać i umilkł — tak opowiadano — a później powiedział: "Jednak to ciężko tak nagle..." — i znowu umilkł, i już nic nie chciał mówić. Następne trzy, cztery godziny upływają na wiadomych sprawach: ksiądz, śniadanie, do którego dają mu wódkę, kawę i pieczeń wołową (no, czy to nie kpiny? Przecie zastanowić się tylko, jakie to okrutne, a z drugiej strony, dalibóg, ci poczciwi ludzie robią tak z dobrego serca i są przekonani, że to jest humanitarne), potem toaleta (czy panie wiedzą, na czym polega toaleta przestępcy?), wreszcie wiozą go przez miasto na miejsce egzekucji... Przypuszczam, że skazańcowi i tu się wydaje, iż ma przed sobą jeszcze długie życie, dopóki go wiozą. Mam wrażenie, że on na pewno tak myślał w drodze. "Jeszcze długo, jeszcze przez trzy ulice będę żył; tę przejadę, potem będzie jeszcze ta, przy której jest po prawej stronie piekarnia... a zanim dojedziemy do piekarni, upłynie sporo czasu!" Dokoła tłum ludzi, krzyk, hałas, dziesięć tysięcy osób, dziesięć tysięcy par oczu — wszystko to trzeba znieść, a przede wszystkim tę myśclass="underline" "Ich jest dziesięć tysięcy, jednak żadnego nie stracą, tylko mnie stracą!" No, ale to wszystko — to dopiero wstęp. Na szafot prowadzą schodki: przed samymi schodkami skazaniec nagle zaczął płakać, a był to człowiek silny i odważny, podobno wielki złoczyńca. Przez cały czas był przy nim kapłan, nie odstępował go ani na krok, i na wózku z nim jechał, i wciąż mówił — wątpliwe jednak, czy tamten słyszał: zaczyna słuchać, a trzeciego słowa już nie rozumie. Tak musi być. Nareszcie zaczął wchodzić na schodki; nogi ma związane, więc idzie małymi kroczkami. Duchowny, człowiek zapewne mądry, przestał mówić, tylko mu dawał krzyż do całowania. Wstępując na schodki był bardzo blady, a kiedy już stanął na szafocie, zrobił się nagle biały jak papier, całkiem jak biały papier do pisania. Nogi mu zapewne słabły i kostniały, i mdło mu się robiło — 'jakby go coś dusiło w gardle i zarazem łaskotało — czy panie odczuwały to kiedykolwiek w chwili przerażenia albo w jakichś strasznych okolicznościach, kiedy rozsądek nie opuszcza człowieka, ale nie ma już żadnej władzy? Zdaje mi się, że jeśli człowiek stoi na przykład wobec nieuniknionej zagłady, dom się na niego wali, to ma wtedy okropną ochotę usiąść, zamknąć oczy i czekać — niech się, co chce, dzieje!... Otóż w danym wypadku, kiedy skazaniec zaczynał słabnąć, duchowny czym prędzej, takim szybkim ruchem i bez jednego słowa, podsuwał mu od razu krzyż do samych ust, taki maleńki krzyżyk, srebrny, czteroramienny — podsuwał często, co chwilę. I gdy tylko krzyż dotykał ust, skazaniec otwierał oczy i znów na parę sekund jakby się ożywiał, i nogi szły. Całował krzyż z chciwością, śpieszył się z całowaniem, tak jakby się śpieszył nie zapomnieć o czymś, co mu jest potrzebne na zapas, na wszelki wypadek; wątpię jednak, czy w owej chwili odczuwał coś religijnego. I tak było aż do samej deski... Dziwna rzecz, że w tych ostatnich sekundach ludzie rzadko kiedy tracą przytomność! Przeciwnie, głowa niesamowicie żyje, umysł pracuje, i to pewnie tak mocno, mocno jak maszyna puszczona w ruch; wyobrażam sobie, jak wtedy stukoczą różne myśli, wszystkie jiiedokończone, a może nawet śmieszne, takie obojętne myśli: "Ten, co tam patrzy — ma na czole brodawkę, dolny guzik przy ubraniu kata jest zardzewiały...", a tymczasem wciąż się wie i wciąż się pamięta; jest taki jeden punkt, o którym absolutnie zapomnieć nie można i zemdleć nie można, i wszystko wokół niego, wokół tego punktu, porusza się i obraca. I pomyśleć tylko, że to tak do ostatniego ułamka sekundy, kiedy już głowa leży na pniu i czeka... i wie, i nagle usłyszy nad sobą, jak zgrzytnęło żelazo! To się na pewno usłyszy! Ja, gdybym leżał, umyślnie bym słuchał, i usłyszał! Może to trwać najwyżej jedną dziesiątą sekundy, ale na pewno się słyszy! I proszę wziąć pod uwagę, że ludzie dotychczas się spierają, czy głowa, kiedy już opadnie, wie może jeszcze przez sekundę o tym, że odpadła — jakaż to okropna możliwość! A jeżeli to trwa pięć sekund!... Niech pani namaluje szafot w ten sposób, żeby widać było wyraźnie i z bliska jeden tylko, ostatni stopień; zbrodniarz stanął na nim: głowa, twarz blada jak płótno, duchowny podaje krzyż, tamten chciwie wysuwa swoje zsiniałe usta i patrzy, i — wciąż wie. Krzyż i głowa — oto zasadniczy temat obrazu; twarz duchownego, kata, jego dwóch pomocników oraz kilka głów i oczu poniżej — to wszystko można namalować jakby na trzecim planie, zamglone, jako akcesorium... Taki powinien być obraz.

вернуться

15

Mowa zapewne o obrazie Hansa Vredemana de Vries (1527-1604) Ucięcie glowy Jana Chrzciciela, w muzeum bazylejskim. Dostojewski był w Bazylei w sierpniu 1867 r.