- Tak. Żeby pokazać. Dostał dzisiaj tę fotografię w prezencie od Nastasji Filipowny i dał nam do obejrzenia.
- Chcę ją zobaczyć! — poderwała się generałowa. — Gdzie ta fotografia? Jeśli ją dostał, to na pewno ma, a sam powinien być jeszcze w gabinecie. W środy zawsze przychodzi pracować i nigdy wcześniej niż o czwartej nie wychodzi. Zawołajcie tu zaraz Gawriłę Ardalionowicza! Albo nie, jakoś nie umieram z pragnienia, żeby go widzieć. Niech książę będzie tak łaskaw pójść do niego do gabinetu, wziąć fotografię i przynieść ją tutaj. Niech pan powie, że tylko do obejrzenia. Bardzo proszę.
- Sympatyczny, ale zanadto jakiś głupawy — powiedziała Adelajda, kiedy książę wyszedł.
- Tak, coś zanadto — potwierdziła Aleksandra — więc nawet trochę śmieszny.
I jedna, i druga jak gdyby nie wypowiadały całej swojej myśli.
- Zresztą, jeśli chodzi o nasze twarze, nieźle się wykręcił — powiedziała Agiaja — wszystkim pochlebił, nawet maman.
- Proszę cię, nie dowcipkuj! — krzyknęła generałowa. — Nie on pochlebił, tylko ja się czuję pochlebiona.
- Myślisz, że się wykręcał? — spytała Adelajda.
- Zdaje mi się, że wcale nie jest taki ghipawy.
- Już obgadują! — rozgniewała się generałowa. — A podług mnie, jesteście jeszcze śmieszniejsze od niego. Niby on niezbyt mądry, ale swój rozum ma; w najbardziej szlachetnym, rzecz prosta, znaczeniu. Całkiem tak samo jak ja.
"Oczywiście źle się stało, że się wygadałem o fotografii — rozmyślał książę wchodząc do gabinetu i czując pewne wyrzuty sumienia. — Ale... może też i dobrze zrobiłem, że się wygadałem..." — Zaczynała mu w głowie świtać jedna dziwna myśl, zresztą niezupełnie jeszcze jasna.
Gawrila Ardalionowicz siedział jeszcze w gabinecie, pogrążony w swoich papierach. Widać rzeczywiście nie brał darmo pensji od towarzystwa akcyjnego. Strasznie się zmieszał, kiedy książę poprosił o fotografię i opowiedział, w jaki sposób w domu generałowa dowiedziała się o fotografii.
- Eeech! I trzebaż panu było paplać! — krzyknął ze złością. — Nic pan nie wie... Idiota! — mruknął do siebie.
- Przepraszam, zupełnie się nie zastanowiłem; tak mi się jakoś wymknęło z ust. Powiedziałem, że Agłaja jest prawie tak samo ładna jak Nastasja Filipowna.
Gania poprosił o wszystkie szczegóły rozmowy; książę opowiedział; Gania znów popatrzył na niego szyderczo.
- Ależ panu zajechała do głowy Nastasja Filipowna... — wymruczał, ale nie dokończył i zamyślił się.
Widać było, że targał nim niepokój. Książę przypomniał o fotografii.
- Niech pan posłucha — powiedział nagle Gania do księcia, jakby go olśniła jakaś niespodziewana myśl — mam do pana wielką prośbę... Ale doprawdy nie wiem...
Zmieszał się i nie dokończył zdania; na coś się decydował i jak gdyby walczył sam z sobą. Książę czeka) w milczeniu. Gania obrzucił go jeszcze raz badawczym przenikliwym spojrzeniem.
- Proszę pana — zaczął znowu — tam na mnie teraz... wskutek pewnej całkiem dziwnej okoliczności... bardzo śmiesznej, której nie zawiniłem... no, słowem, to zbyteczne — tam na mnie, zdaje się, patrzą trochę krzywo, więc przez jakiś czas nie chcę tam chodzić nieproszony. Muszę koniecznie porozmawiać z Agłaja Iwanowną. Na wszelki wypadek skreśliłem kilka słów (w rękach jego znalazła się mała, złożona kartka) — i otóż nie wiem, jak jej to doręczyć. Czy nie podjąłby się pan teraz oddać tej kartki Agłai Iwanownie, ale jak najprędzej i do rąk własnych, to znaczy tak, żeby nikt nie widział, rozumie pan?
To nie jest żadna Bóg wie jaka tajemnica, tu nie ma nic takiego... ale... Zrobi to pan?
- Nie bardzo mi jest przyjemnie — odpowiedział książę.
- Ach, książę, tak mi na tym zależy! — zaczął prosić Gania. — Może ona mi odpowie... Niech mi pan wierzy, że zwracam się do pana tylko w ostateczności, nie mając absolutnie żadnego innego wyjścia... Przez kogóż mam posiać?... To jest bardzo ważne... Dla mnie niezwykle ważne...
Gania bał się okropnie, że książę odmówi, i z lękliwą prośbą zaglądał mu w oczy.
- Może zresztą oddam.
- Ale tak, żeby nikt nie widział — błagał dalej uradowany Gania — no i chyba mogę liczyć, książę, na pańskie słowo honoru, co?
- Nie pokażę nikomu — powiedział książę.
- Kartka nie jest zaklejona, ale... — wyrwało się zanadto już przejętemu Gani, więc umilkł zmieszany.
- O, nie przeczytam — z zupełną prostotą odpowiedział książę, wziął fotografię i wyszedł z gabinetu. Gania, zostawszy sam, złapał się za głowę.
- Jedno jej słowo i... i naprawdę może zerwę!...
Był tak wzburzony, że już nie mógł zasiąść z powrotem do papierów i, pełen oczekiwania, zaczął chodzić po gabinecie z kąta w kąt.
Książę szedł zamyślony; nieprzyjemnie zaskoczyło go zlecenie, uderzyła go w przykry sposób myśl o bileciku Gani do Agłai. Ale zanim przeszedł ostatnie dwa pokoje dzielące go od salonu, zatrzymał się nagle, jakby coś sobie przypomniał, obejrzał się dokoła, podszedł do okna, bliżej światła, i jął się wpatrywać w fotografię Nastasji Filipowny.
Chciał jak gdyby odgadnąć coś, co było ukryte w tej twarzy i nie tak dawno przykuło jego uwagę. Ustawicznie nurtowało go to dawniejsze wrażenie ł teraz gorączkowo jakby chciał znów je sprawdzić. Ta twarz o niezwykłej piękności przykuła teraz bardziej niż poprzednio jego uwagę. Była w tej twarzy jakaś ogromna duma i pogarda, prawie nienawiść, a zarazem jakaś ufność, jakaś niezwykła dobroć; gdy się patrzyło na jej rysy, ów kontrast budził nawet jakby litość. Ta oślepiająca uroda była nie do zniesienia; uroda bladej twarzy, z lekka zapadniętych policzków i płomiennych oczu; dziwna uroda!
Książę patrzył przez chwilę, potem nagle opamiętał się, rozejrzał dokoła, szybko podniósł fotografię do ust i pocałował. Kiedy po chwili wchodził do salonu, twarz jego była zupełnie spokojna.
Zaledwie jednak wszedł do jadalni (oddzielał ją od salonu jeszcze jeden pokój), natknął się w drzwiach na wychodzącą stamtąd Agłaję. Była sama.
- Gawriła Ardalionowicz prosił mnie, żeby to pani doręczyć — powiedział książę oddając jej kartkę.
Agłaja zatrzymała się, wzięła kartkę i jaKoś dziwnie spojrzała na księcia. W jej oczach nie było najmniejszego zmieszania, może tylko na chwilę pojawiło się pewne zdziwienie, i to bodaj tyczące się tylko księcia. Agłaja swoim spojrzeniem jakby żądała od niego odpowiedzi — w jaki sposób znalazł się w tej sprawie razem z Ganią? — żądała spokojnie i wyniośle. Stali tak naprzeciwko siebie dwie albo trzy sekundy; wreszcie coś szyderczego odmalowało się na jej twarzy; uśmiechnęła się z lekka i odeszła.
Generałowa przyglądała się jakiś czas w milczeniu i z pewnym odcieniem lekceważenia podobiźnie Nastasji Filipowny, trzymając portret w wyciągniętej ręce, nadmiernie i demonstracyjnie odsunąwszy go od oczu.
- Owszem, ładna — powiedziała w końcu — nawet bardzo ładna. Widziałam ją dwa razy, ale z daleka. Więc pan taką urodę ceni ? — zwróciła się nagle do księcia.
- Tak... taką... — odpowiedział książę z pewnym wysiłkiem.
- Właśnie taką?
- Właśnie taką.
- Dlaczego?
- W tej twarzy... jest dużo cierpienia... — wyrzekł książę jakby mimo woli, jakby mówiąc do siebie, a nie odpowiadając na pytanie.
- Może pan po prostu ma gorączkę — zdecydowała i dumnym gestem rzuciła fotografię na stół.
Aleksandra wzięła zdjęcie; podeszła do niej Adelajda i zaczęły oglądać. W tej chwili Agłaja wróciła do salonu.
- Co za potęga! — zawołała nagle Adelajda, chciwie wpatrując się w fotografię zza ramienia siostry.
- Gdzie? Jaka potęga? — spytała ostro Lizawieta Prokofiewna.
- Taka uroda to potęga — powiedziała gorąco Adelajda. — Mając taką urodę można świat wywrócić!