Przeszedł przez salon do przedpokoju, żeby wyjść na korytarz, a stamtąd do swojego pokoju. Mijając drzwi prowadzące na klatkę schodową odniósł wrażenie, że za drzwiami ktoś stoi i usiłuje zadzwonić; dzwonek jednak musiał być zepsuty: ledwo-ledwo drgał, a dźwięku nie wydawał. Książę zdjął rygiel, otworzył drzwi i-cofnął się, zdumiony, nawet się zatrząsł cały: przed nim stała Nastasja Filipowna. Od razu ją poznał. W oczach jej błysnęły iskierki gniewu; szybko weszła do przedpokoju, zepchnąwszy go z drogi ramieniem, i powiedziała szorstko, zrzucając futro:
- Jeśli ci się nie chce naprawić dzwonka, to przynajmniej siedziałbyś w przedpokoju i otwierał, kiedy ktoś puka. Masz tobie, teraz znów futro upuścił, gamoń!
Futro rzeczywiście leżało na podłodze; Nastasja Filipowna nie doczekawszy się, aż je książę z niej zdejmie, rzuciła mu je sama na ręce, nie patrząc, z tyłu, ale książę nie zdążył go pochwycić.
- Zasługujesz na wypędzenie. Idź, zamelduj!
Książę chciał coś powiedzieć, ale tak dalece zbity był z tropu, że nic nie powiedział, i z futrem, które podniósł z podłogi, poszedł do bawialni.
- Proszę! Teraz idzie z futrem! Po co niesiesz futro ? Cha, cha, cha! Zwariowałeś?
Książę wrócił i patrzył na nią jak skamieniały; kiedy się roześmiała — uśmiechnął się i on, ale językiem wciąż jeszcze nie mógł poruszyć. W pierwszej chwili, kiedy jej otworzył drzwi, był blady; teraz nagle rumieniec zalał mu twarz.
- Cóż to za idiota! — krzyknęła oburzona Nastasja Filipowna i tupnęła na niego nogą. — No i gdzież ty idziesz? Kogo będziesz meldować?
- Nastasję Filipownę — wyjąkał książę.
- Skąd mię znasz? — spytała szybko. — Ja cię nigdy nie widziałam! Idź, zamelduj... Co tam za krzyki?
- Kłócą się — odpowiedział książę i poszedł do bawialni.
Wszedł w dosyć decydującej chwili: Nina Aleksandrowna gotowa była całkiem już zapomnieć, że się "wszystkiemu poddała"; zresztą broniła Wari. Obok Wari stał Pticyn, który porzucił wreszcie swoją karteczkę zapisaną ołówkiem. Wada też sama nie traciła kontenansu, nie należała bowiem do lękliwych panien; ale impertynencje brata stawały się z każdym słowem coraz gwałtowniejsze i coraz bardziej trudne do zniesienia. W takich razach zazwyczaj przestawała mówić i tylko w milczeniu szyderczo patrzyła na brata, nie spuszczając z niego oczu. Dobrze wiedziała, że ten manewr wystarczał, żeby go do reszty wyprowadzić z równowagi. W tej właśnie chwili książę wkroczył do pokoju i obwieścił:
- Nastasja Filipowna.
IX
Zapanowało ogólne milczenie; wszyscy patrzyli na księcia, jakby go nie rozumiejąc i — nie chcąc zrozumieć. Gania zdrętwiał ze strachu.
Przyjazd Nastasji Filipowny, zwłaszcza w danym momencie, był dla wszystkich nad wyraz dziwną i kłopotliwą niespodzianką. Już to choćby, że Nastasja Filipowna zawitała tu po raz pierwszy; dotychczas zachowywała się względem nich z taką wyniosłą rezerwą, że w rozmowach z Ganią nawet nie wyrażała chęci poznania jego rodziny, a ostatnio zupełnie o nich nie wspominała, jakby w ogóle nie istnieli. Gania, chociaż po części rad był, że tak się wciąż odracza przykra dla niego rozmowa, jednak w pamięci zakarbował sobie tę jej dumę. W każdym razie spodziewał się od niej raczej szyderstwa i przycinków pod adresem swojej rodziny niż wizyty; wiedział na pewno, że jest dokładnie poinformowana o wszystkim, co się dzieje u nich w domu z powodu jego konkurów i jakim okiem patrzą na nią jego najbliżsi krewni. Wizyta jej obecnie, po ofiarowaniu fotografii i w dniu jej urodzin, w którym obiecała zdecydować o jego losach, oznaczała niemal samą decyzję.
Osłupienie, z jakim wszyscy patrzyli na księcia, nie trwało długo: Nastasja Filipowna zjawiła się w drzwiach bawialni sama i znowu, wchodząc do pokoju, z lekka odepchnęła księcia.
- Nareszcie udało mi się wejść... Dlaczego pan przywiązał dzwonek? — rzekła wesoło, podając rękę Gani, który podbiegł ku niej błyskawicznie. — Cóż to pan ma taką niewyraźną minę? Niechże pan będzie łaskaw mnie przedstawić!...
Gania, zmieszany do ostateczności, przedstawił ją nasam-przód Wari i obie kobiety, zanim podały sobie ręce, wymieniły dziwne spojrzenia. Nastasja Filipowna śmiała się i udawała wesołość, ale Waria wcale nie chciała udawać, patrzyła ponuro i uważnie; nawet cień uśmiechu, dyktowanego przez zwykłą grzeczność, nie ukazał się na jej twarzy. Gania zamarł na miejscu; na perswazje nie miał czasu ani możności, rzucił więc tylko na Warię takie groźne spojrzenie, że zrozumiała z jego siły, ile znaczy ta chwila dla jej brata. Wtedy postanowiła, zdaje się, ustąpić mu i uśmiechnęła się lekko do Nastasji Filipowny. (Wszyscy członkowie tej rodziny zanadto się jeszcze kochali.) Sytuację podratowała nieco Nina Aleksandrowna, którą Gania, do reszty zbity z pantałyku, przedstawił po siostrze i nawet podprowadził pierwszą do Nastasji Filipowny. Ledwo jednak Nina Aleksandrowna zdążyła zacząć, że ogromnie jej miło, Nastasja Filipowna, nie dosłuchawszy jej do końca, odwróciła się szybko do Gani i siadając (jeszcze nie zaproszona) na małej kanapce w kącie pod oknem, zawołała:
- Gdzież jest pański gabinet? A... a gdzie lokatorzy? Przecież państwo trzymacie lokatorów?
Gania okropnie się zaczerwienił i zaczął coś bąkać w odpowiedzi, ale Nastasja Filipowna zaraz dodała:
- Gdzież tu trzymać lokatorów? Pan nie ma nawet gabinetu. A czy to się opłaca? — zwróciła się nagle do Niny Alek-sandrowny.
- Dużo z tym kłopotów — odpowiedziała tamta — ale oczywiście powinien być zysk. Myśmy zresztą dopiero niedawno...
Ale Nastasja Filipowna znów już nie słuchała: patrzyła na Ganię, śmiała się i wołała:
- Jaką pan ma minę! Boże drogi, jaką pan ma w tej chwili minę...
Minęło parę sekund tego śmiechu i twarz Gani rzeczywiście zmieniła wyraz: jego osłupienie, jego zabawne tchórzliwe zmieszanie nagle odeszło od niego; tylko strasznie zbladł, usta wykrzywiły mu się kurczowo; w milczeniu, uważnie i złowrogo, nie odrywając ani na chwilę oczu patrzył na swego gościa. A Nastasja Filipowna nie przestawała się śmiać.
Był tu jeszcze jeden obserwator, który też prawie oniemiał na widok Nastasji Filipowny i jeszcze nie ochłonął całkiem z wrażenia; chociaż jednak nadal stał jak słup na swoim dotychczasowym miejscu w drzwiach bawialni, zdołał zauważyć bladość i złowrogą zmianę w wyrazie twarzy Gawriły Ardalionowicza. Obserwatorem tym był książę. Niemal wystraszony, postąpił nagle i odruchowo parę kroków naprzód.
- Niech się pan napije wody — szepnął do Gani. — I niech pan tak nie patrzy...
Widoczne było, że powiedział to bez żadnego wyrachowania, bez żadnej szczególnej myśli, tak po prostu, wiedziony jakimś wewnętrznym impulsem; ale słowa jego wywołały nadzwyczajne poruszenie. Zdawało się, że cała złość Gani zwróciła się raptem przeciw księciu: chwycił go za ramię i patrzył na niego w milczeniu, mściwie i nienawistnie, jak gdyby nie był zdolny wyrzec ani słowa. Wszyscy się okropnie zdenerwowali: Nina Aleksandrowna krzyknęła nawet z lekka, zaniepokojony Pticyn zrobił krok naprzód, Kola i Ferdyszczenko, którzy zjawili się w drzwiach, stanęli jak wryci, tylko Waria, tak jak i przedtem, patrzyła z ukosa, uważnie się wszystkiemu przyglądając. Nie siadała, tylko stała z boku, przy matce, skrzyżowawszy ręce na piersi.