- Rzeczywiście, nie jestem taka, zgadł — szepnęła z pośpiechem, żarliwie, zarumieniła się nagle, zapłoniła i odwróciwszy się wyszła tym razem tak prędko, że nikt się nie zdążył zorientować, w jakim celu wracała. Zauważono tylko, że coś szepnęła Ninie Aleksandrownie i, zdaje się, pocałowała ją w rękę. Ale Waria widziała i słyszała wszystko i ze zdziwieniem patrzyła na odchodzącą.
Gania spostrzegł się i pobiegł, by odprowadzić Nastasję Filipownę, ale ona już wyszła. Dogonił ją na schodach.
- Proszę mnie nie odprowadzać!;- krzyknęła. — Do widzenia, do wieczora! Koniecznie, słyszy pan?
Wrócił skonfundowany, zamyślony; trudna do rozwiązania zagadka ciążyła mu jeszcze bardziej niż przedtem.
Przychodzi! mu też na myśl książę... Tak był tym wszystkim pochłonięty, że ledwie zauważył, jak cała banda Rogożyna waliła obok niego i nawet wepchnęła go w kąt za drzwiami, szybko wychodząc z mieszkania za Rogożynem. Wszyscy głośno, na całe gardło, rozprawiali o czymś. Rogożyn szedł z Pticynem i uporczywie, wciąż powtarzając, zlecał mu coś ważnego i najwidoczniej nie cierpiącego zwłoki.
- Przegrałeś, Ganka! — krzyknął przechodząc obok niego. Gania trwożliwie popatrzył za nimi.
XI
Książę wyszedł z ba wialni i zamknął się w swoim pokoju. W chwilę później przybiegł Kola, żeby go pocieszyć. Biedny chłopiec, jak się wydawało, nie mógł już teraz odczepić się od księcia.
- To dobrze, że pan wyszedł — powiedział — tam się teraz zrobi jeszcze gorsze zamieszanie, niż było; u nas tak jest dzień w dzień, a wszystko się zakotłowało przez tę Nastasję Filipownę.
- Dużo tu macie różnych nieporozumień i bolączek — zauważył książę.
- Tak, dużo. O nas szkoda nawet mówić. Sami jesteśmy wszystkiemu winni. Ale mam jednego serdecznego przyjaciela, który jest jeszcze nieszczęśliwszy. Chce pan, to pana z nim poznam ?
- Bardzo chcę. To pański kolega?
- Tak, prawie że kolega. Wszystko panu potem wyjaśnię. Ale Nastasja Filipowna jest ładna, jak pan myśli? Nigdy jej dotychczas nie widziałem, a miałem straszną ochotę. Po prostu mnie oślepiła. Gańce wszystko bym przebaczył, gdyby on to robił z miłości; ale po co bierze pieniądze, w tym całe nieszczęście!
- Tak, pański brat nie bardzo mi się podoba.
- No przecie! Ja panu kiedyś później... A wie pan, nie mogę znieść tych różnych opinii. Jakiś wariat albo głupiec, albo niegodziwiec w wariackim podnieceniu uderzy w twarz, i już człowiek na całe życie jest zhańbiony, i zmyć tej hańby nie może inaczej jak tylko krwią albo też trzeba, żeby go na kolanach prosili o przebaczenie. Według mnie to idiotyzm i despotyzm. Na tym osnuł Lermontow swój dramat Maskarada — strasznie głupie, moim zdaniem. A raczej, chciałem powiedzieć, nienaturalne. Ale przecie on pisał ten dramat, kiedy był jeszcze młodziutki.
- Pańska siostra bardzo mi się spodobała.
- Jak ona plunęła Gańce w gębę! Zuch Waria! Ale pan nie plunął i jestem pewny, że nie z braku odwagi. O, właśnie i ona we własnej osobie, o wilku mowa, a wilk tuż. Wiedziałem, że przyjdzie: ona jest szlachetna, chociaż ma pewne wady.
- Nie masz tu nic do roboty — skarciła go Waria. — Idź do ojca. Naprzykrza się tu panu, prawda?
- Bynajmniej, wprost przeciwnie.
- Już siostrunia język rozpuściła. To jest właśnie jej brzydka cecha. Ale, ale: myślałem, że ojciec pojedzie z Rogożynem. Kaja się teraz zapewne. Trzeba by zobaczyć, co się z nim dzieje — dodał Kola wychodząc.
- Chwała Bogu, zaprowadziłam mamę do pokoju i położyłam do łóżka, czuje się lepiej. Gania jest zmieszany i bardzo zamyślony. Ano, ma o czym myśleć. Niezłą dostał nauczkę!... Przyszłam panu jeszcze raz podziękować i zapytać: czy pan dotychczas nie znał Nastasji Filipowny?
- Nie, nie znałem.
- Na jakiej więc podstawie oświadczył jej pan prosto w oczy, że ona "nie jest taka"? I zdaje się, że pan zgadł. Istotnie, okazało się, że może nie jest taka. Zresztą nie mogę jej zrozumieć. Oczywiście chciała nas obrazić, to jasne. Przedtem też dużo dziwnych rzeczy o niej słyszałam. Skoro jednak przyjechała, żeby nas zaprosić, to dlaczego zaraz na wstępie obeszła się tak z mamą? Pticyn ją doskonale zna, a też powiada, że nie mógł dzisiaj zrozumieć jej postępowania. A z Rogożynem? Nie wolno tak rozmawiać, jeśli się ma jakąś godność osobistą, w domu swojego... Mama również się o pana bardzo niepokoi.
- Ależ nic!... — powiedział książę i machnął ręką.
- Jak ona pana usłuchała...
- Usłuchała? Pod jakim względem?
- Pan jej powiedział, że powinna się wstydzić, i nagle zmieniła się nie do poznania. Pan ma na nią wpływ — dodała z uśmiechem Waria.
Drzwi się otworzyły i całkiem niespodziewanie wszedł Gania.
Nawet się nie zawahał ujrzawszy Warię; chwilkę postał na progu, a potem szybko i zdecydowanie podszedł do księcia.
- Książę, postąpiłem podle, niech mi pan przebaczy, mój drogi — powiedział z uniesieniem. Rysy jego twarzy zdradzały silny ból. Książę patrzy} zdumiony i nie od razu odpowiedział. — No, niech pan przebaczy, niechże pan przebaczy! — nalegał niecierpliwie Gania — jeśli pan chce, natychmiast ucałuję pańską rękę!
Książę był tym po prostu zaskoczony i milcząc, obydwiema rękami objął i uścisnął Ganię. Obaj serdecznie się pocałowali.
- Nigdy, nigdy bym nie przypuszczał, że pan jest taki — powiedział wreszcie książę, z trudem chwytając oddech — sądziłem, że pan... nie jest zdolny...
- Przyznać się do winy?... To pan chciał powiedzieć? Nie wiem doprawdy, skąd mi przyszło do głowy, że pan jest idiotą! Pan zawsze zdoła zauważyć to, czego inni nigdy nie zauważą. Z panem można by porozmawiać, ale... lepiej nie mówić!
- Powinien pan tu jeszcze kogoś przeprosić — rzekł książę wskazując na Warię.
- O nie, to moi wrogowie. Niech mi pan wierzy, wiele prób czyniłem; tu nikt szczerze nie przebacza! — odparł Gania porywczo i namiętnie.
I odwrócił się od Wari.
- Owszem, ja przebaczę! — powiedziała nagle Waria.
- I pojedziesz wieczorem do Nastasji Filipowny?
- Pojadę, jeśli każesz, sam jednak osądź; czy jest teraz chociażby najmniejsza możliwość, żebym pojechała?
- Ona przecież nie jest taka. Widziałaś, jakie ona daje zagadki do rozwiązania! Jakie sztuki pokazuje! — Gania roześmiał się ze złością.
- Sama wiem, że jest inna i że pokazuje sztuki, ale jakie? I poza tym zwróć uwagę, jak ona się do ciebie odnosi. Cóż z tego, że mamę pocałowała w rękę. Niech to sobie będą jakieś sztuki, ale przecież ona drwiła z ciebie? To niewarte siedemdziesięciu pięciu tysięcy, doprawdy niewarte! Zdolny jeszcze jesteś do szlachetnych uczuć, dlatego ci o tym mówię. Tobie też nie radzę jechać! Ej, strzeż się! To niczym dobrym skończyć się nie.może.
Powiedziawszy to Waria, ogromnie wzburzona, szybko wyszła z pokoju.
- Wszyscy jedno i to samo w kółko! — stwierdził Gania z uśmiechem. — Czy jednak rzeczywiście myślą, że ja o tym nie wiem? Przecież wiem o wiele więcej niż oni.
Po tych słowach Gania usiadł na kanapie, chcąc widocznie przedłużyć wizytę.
- Jeśli pan o tym wie — spytał dosyć nieśmiało książę — to po cóż pan się zdecydował na taką męczarnię, wiedząc, że to rzeczywiście nie jest warte siedemdziesięciu pięciu tysięcy?
- Nie o tym mówię — mruknął Gania — ale niech mi pan powie, co pan myśli; chcę właśnie usłyszeć pańskie zdanie: czy ta "męczarnia" warta jest siedemdziesięciu pięciu tysięcy, czy niewarta?
- Moim zdaniem, niewarta.
- No tak, wiadomo. I wstyd tak się żenić?
- Wielki wstyd.
- Więc niech pan wie, że się ożenię, i teraz to już na pewno. Jeszcze niedawno wahałem się, a teraz już nie! Proszę nic nie mówić! Wiem, co pan chce powiedzieć...