Выбрать главу

- O nie — odpowiedział Kola, który zetknął się z nimi akurat w bramie — jestem tu już od dawna, u Hipolita, czuje się gorzej, dziś rano leżał. Teraz schodziłem do sklepiku po karty. Marfa Borysowna czeka na papę. Tylko papcio, och jej!... — zakończył Kola przypatrując się badawczo ruchom i postawie generała. — No już chodźmy!

Spotkanie z Kolą wpłynęło na decyzję księcia, aby towarzyszyć generałowi do Marfy Borysowny, ale tylko na chwilę. Księciu potrzebny był Kola; generała zaś postanowił w każdym razie opuścić. Nie mógł sobie darować, że nie tak dawno gotów był pokładać w nim jakiekolwiek nadzieje. Wchodzili długo, na trzecie piętro, po kuchennych schodach.

- Papa chce przedstawić księcia? — spytał po drodze Kola.

- Tak, mój drogi, przedstawić: generał Iwołgin i książę Myszkin; ale cóż... jak tam... Marfa Borysowna...

- Wie papa, radzę tam nie chodzić! Będzie przeprawa! Trzy dni papcio się nie pokazuje, a ona czeka na pieniądze. Po co było obiecywać? Wiecznie to samo! Niech się papa sam teraz z tego wykręci.

Na trzecim piętrze stanęli przed niskimi drzwiami. Generał najwyraźniej tchórzył i wypychał naprzód księcia.

- Ja tu zostanę — bełkotał — chcę zrobić niespodziankę...

Kola wszedł pierwszy. Jakaś dama, mocno wypudrowana i wyróżowana, w pantoflach, serdaku, z włosami zaplecionymi w warkoczyki, lat około czterdziestu, wyjrzała przez drzwi i niespodzianka, którą generał przygotowywał, spaliła na panewce. Ledwie ujrzawszy go, dama od razu zaczęła krzyczeć:

- A tak, to on, ten nikczemny i przewrotny człowiek, przeczuwało to moje serce!

- Wejdźmy, to nic takiego — bełkotał generał do księcia, uśmiechając się i robiąc wciąż niewinną minę.

Ale to nie było nic takiego. Zaledwie weszli przez ciemny i niski przedpokój do wąziutkiego saloniku, zastawionego pół tuzinem plecionych krzeseł i dwoma stolikami do kart, gospodyni niezwłocznie podjęła i ciągnęła dalej poprzedni swój wątek, mówiąc jakimś wyuczonym, biadolącym, ale bynajmniej nie podniesionym głosem:

- I nie wstyd, nie wstyd ci, barbarzyńco i tyranie mojej rodziny, barbarzyńco i potworze! Ograbiłeś mię doszczętnie, wyssałeś ze mnie krew do ostatniej kropli i jeszcze ci mało. Jak długo mam cię znosić, ty bezwstydniku, ty człowieku bez czci i wiary!

- Marfo Borysowno, Marfo Borysowno! To jest... książę Myszkin. Generał Iwołgin i książę Myszkin — bełkotał drżący i zbity z tropu generał.

- Czy pan uwierzy — zwróciła się nagle kapitanowa do księcia — czy pan uwierzy, że ten bezwstydny człowiek nie miał litości dla moich osieroconych dzieci! Ze wszystkiego mię ograbił, wszystko powynosil, wszystko sprzedał albo oddał do lombardu, nic nie zostawił. Co ja zrobię z twoimi rewersami, ty chytrusie, ty człowieku bez sumienia? Odpowiedz, krętaczu, odpowiedz mi, duszo nienasycona: czym ja nakarmię moje sieroty? Przychodzi pijany tak, że na nogach nie może się utrzymać... Czym ja Pana Boga obraziłam, nędzny, szkaradny oszuście, odpowiedz!

Ale generał czym innym był zaprzątnięty.

- Marfo Borysowno, dwadzieścia pięć rubli... wszystko, co mogę, dzięki pomocy najszlachetniejszego przyjaciela. Książę! Pomyliłem się okrutnie! Takie jest życie... A teraz... przepraszam, jestem słaby — ciągnął dalej generał stojąc pośrodku pokoju i kłaniając się na wszystkie strony — jestem słaby, przepraszam! Lenoczka! Daj mi poduszkę... moja droga!

Lenoczka, ośmioletnia dziewczynka, od razu pobiegła po poduszkę, przyniosła i położyła na ceratowej, twardej i podartej kanapie. Generał usiadł, zamierzając najwidoczniej dużo jeszcze powiedzieć, zaledwie jednak dotknął kanapy, natychmiast przechylił się na bok, odwrócił do ściany i zasnął snem sprawiedliwego. Marfa Borysowna ceremonialnie i ze smutkiem wskazała księciu krzesło przy stoliku do kart, sama usiadła naprzeciwko, podparła ręką prawy policzek i zaczęła w milczeniu wzdychać patrząc na księcia. Troje małych dzieci, dwie dziewczynki i chłopczyk, z których Lenoczka była najstarsza, podeszło do stołu, wszyscy troje położyli ręce na stół i wszyscy troje zaczęli uważnie przyglądać się księciu. Z drugiego pokoju wyjrzał Kola.

- Bardzo się cieszę, że pana tu spotkałem — zwrócił się do niego książę — czy nie mógłby mi pan pomóc? Muszę koniecznie dzisiaj dostać się do Nastasji Filipowny. Prosiłem o to właśnie Ardaliona Aleksandrowicza; niestety, zasnął. Niech pan mię odprowadzi, bo nie znam ani ulic, ani drogi. Adres zresztą mam: obok Teatru Wielkiego, dom Mytowcowej.

- Do Nastasji Filipowny? Ależ ona nigdy nie mieszkała obok Teatru Wielkiego, a ojciec nigdy nie bywał u niej,-jeśli pan chce wiedzieć; dziwno mi, że pan się po nim spodziewał takiej przysługi. Nastasja Filipowna mieszka w pobliżu Włodzimierskiej, obok Pięciu Narożników, to o wiele bliżej stąd. Chce pan iść zaraz? Jest teraz wpół do dziesiątej. Chętnie pana odprowadzę.

Książę i Kola niezwłocznie wyszli. Niestety! Książę nie miał nawet na dorożkę, więc musieli pójść piechotą.

- Chciałem pana poznać z Hipolitem — powiedział Kola — to najstarszy syn tej kapitanowej w serdaku, był w sąsiednim pokoju; niezdrów, leżał cały dzień. Ale to taki dziwak; strasznie obraźliwy; wydawało mi się, że będzie mu przykro, ponieważ pan przyszedł w takiej chwili... Mnie jednak nie jest tak przykro jak jemu, dlatego że mam ojca, a on matkę; to jednak różnica, bo dla mężczyzny to nie hańba. A zresztą może to tylko przesąd, że w tych sprawach istnieje jakieś uprzywilejowanie płci. Hipolit to wspaniały chłopak, ale niewolnik różnych przesądów.

- Mówi pan, że on ma suchoty?

- Tak, zdaje się; byłoby lepiej, żeby prędzej umarł. Ja na jego miejscu bezwzględnie chciałbym umrzeć. Żal mu tych maleńkich braci i sióstr. Gdyby to było możliwe, gdyby się znalazły pieniądze, wynajęlibyśmy we dwóch oddzielne mieszkanie i zerwalibyśmy z naszymi rodzinami. Marzymy o tym. A wie pan co, kiedy mu opowiedziałem o pańskim wypadku, to się nawet rozzłościł; powiada, że ten, kto daruje zniewagę i nie wyzwie na pojedynek, jest nikczemnikiem. Zresztą jest bardzo rozdrażniony, przestałem się z nim nawet sprzeczać. Więc to tak, więc Nastasja Filipowna zaprosiła pana od razu do siebie?

- W tym sęk, że nie.

- A pan idzie ? — zawołał Kola i aż się zatrzymał na środku chodnika. — I... w takim ubraniu? Tam przecie proszony wieczór - Dalibóg, nie wiem, jak wejdę. Jeśli mnie przyjmą — dobrze, a jeśli nie — sprawa przepadła. A co się tyczy ubrania, jakaż tu rada?

- Czy pan ma interes? Czy też tylko tak, pour passer le temps [żeby spędzić czas] w "eleganckim towarzystwie"?

- Nie, ja właściwie... tak, mam interes... trudno mi to wyrazić, ale...

- Jaki pan ma interes, to już pana rzecz; dla mnie grunt, że pan tam nie wprasza się po prostu na przyjęcie do miłego towarzystwa dam kameliowych, generałów i lichwiarzy. Gdyby tak było, niech pan wybaczy, wyśmiałbym pana i zaczął panem pogardzać. Tu jest okropnie mało uczciwych ludzi, nawet nie ma kogo naprawdę szanować. Mimo woli człowiek patrzy na nich z góry, a oni wszyscy żądają szacunku; Waria pierwsza. I czy pan zauważył, że w naszym stuleciu wszyscy są poszukiwaczami przygód? I właśnie u nas w Rosji, w naszej kochanej ojczyźnie. Jak się to tak wszystko złożyło — nie rozumiem. Zdawało się, że wszystko stoi na takim mocnym fundamencie, a co teraz? Wszyscy to mówią i wszędzie się o tym pisze. Oskarża się. U nas wszyscy oskarżają. Rodzice pierwsi zmieniają zdanie i sami wstydzą się swojej dotychczasowej moralności. W Moskwie na przykład ojciec namawiał syna, żeby się nie cofał przed niczym dla zdobycia pieniędzy; prasa o tym podawała wiadomość.[21] Niech pan popatrzy na mojego generała. Co się z niego zrobiło? Ale, mówiąc nawiasem, wie pan co: mnie się wydaje, że mój generał jest człowiekiem uczciwym, dalibóg, jest! A to wszystko tylko przez nieład w życiu i wódkę. Dalibóg! Aż mi go żal; boję-się jednak mówić, bo wszyscy się śmieją; a doprawdy żal mi. Bo cóż niby ci mądrzy, co w nich jest dobrego? Sami lichwiarze, jak obszył! Hipolit usprawiedliwia lichwiarstwo, mówi, że tak trzeba, że wstrząsy ekonomiczne, jakieś przypływy i odpływy, niech to diabli wezmą. Sprawia mi tym dużą przykrość, ale jest okropnie zawzięty. Proszę sobie wyobrazić, że jego matka, ta kapitanowa, dostaje od generała pieniądze i te same pieniądze pożycza mu na procent, na krótki termin; okropny wstyd! A wie pan, że moja mama, to znaczy Nina Aleksandrowna, generałowa, pomaga Hipolitowi, daje mu pieniądze, ubranie, bieliznę, a nawet dzieciom po części pomaga przez Hipolita, bo są bardzo zaniedbane. A i Waria robi to samo.

вернуться

21

W przypisach cyt. wydania rosyjskiego (t. 6, s. 724) to zdanie odnosi się do głośnej w r. 1866-68 sprawy Daniłowa. Danilow, dziewiętnastoletni student, zamordował w styczniu 1866 r. w Moskwie lichwiarza Popowa oraz jego służącą. Jeden ze współtowarzyszy aresztowanego Daniłowa zeznał, że ów, jak sam mu opowiadał, dokonał zabójstwa za wiedzą i przy współudziale swojego ojca, który doradzał synowi, "by nie zaniedbał niczego i dla własnego szczęścia koniecznie zdobył pieniądze, choćby i z pomocą zbrodni".