Выбрать главу

Książę popatrzył na niego, ale nie rzekłszy ani słowa wyrwał się i pobiegł na dół.

Przed bramą, skąd dopiero co odjechały trójki, generał spostrzegł, że książę zawołał pierwszego z brzegu dorożkarza i kazał mu jechać do Jekatierinhofu, za trójkami. Następnie zajechał siwy kłusaczek i zawiózł do domu generała, który jechai z nowymi nadziejami i rachubami, i z ową perłą, której nie zapomniał zabrać. Wśród nowych projektów mignął mu też ze dwa razy ponętny obraz Nastasji Filipowny; generał westchnął:

- Szkoda, Wielka szkoda! Zgubiona kobieta! Kobieta, która postradała zmysły!... No, a księciu trzeba teraz kogo innego, nie Nastasji Filipowny...

Kilka podobnie pouczających i moralnych słów wypowiedzieli również dwaj inni uczestnicy przyjęcia u Nastasji Filipowny, którzy postanowili przejść się kawałek pieszo.

- Wie pan, Afanasiju Iwanowiczu, podobnie, jak słyszałem, dzieje się u Japończyków — mówił Iwan Pietrowłcz Pticyn. — Pokrzywdzony na honorze idzie tam jakoby do krzywdziciela i powiada mu: "Tyś mnie obraził, więc przyszedłem rozpruć sobie w twoich oczach brzuch", i przy tych słowach rzeczywiście rozpruwa sobie brzuch w oczach swojego krzywdziciela i zapewne czuje nadzwyczajne zadowolenie, jakby naprawdę zemścił się na nim. Dziwne bywają na świecie usposobienia, Afanasij u Iwanowiczu.

- Myśli pan, że i tu było coś w tym rodzaju? — odparł z uśmiechem Afanasij Iwanowicz. — Hm! Pan to ujął bardzo dowcipnie... zrobił pan ładne porównanie. Widział pan jednak sam, kochany Iwanie Pietrowiczu, że uczyniłem ze swojej strony wszystko, co mogłem; nie mogę przecież zrobić więcej, niż można, zgodzi się pan ze mną, prawda? Ale musi pan zgodzić się również z tym, że ta kobieta miała wiele kapitalnych zalet... wspaniałych zalet. Chciałem jej nawet krzyknąć, gdybym sobie mógł był na to pozwolić przy tej całej Sodomie, że ona sama •tanowi najlepsze usprawiedliwienie wszystkich stawianych mi zarzutów. No niech pan powie: kogo ta kobieta nie oczarowałaby aż do utraty rozsądku i... wszystkiego? Niech pan popatrzy, ten prostak Rogożyn wytrzasnął dla niej sto tysięcy! Przypuśćmy, że to wszystko, co się zdarzyło, jest przemijające, romantyczne, nieprzyzwoite, ale jakie to barwne, jakie oryginalne — zgodzi się pan. Boże, co też by mogio być przy takim charakterze i przy takiej urodzie! Ale pomimo wszelkich starań, nawet pomimo wykształcenia — wszystko przepadło! Nie oszlifowany brylant — zawsze to mówiłem.

I Afanasij Iwanowicz głęboko westchnął.

CZĘŚĆ DRUGA

I

W dwa dni po owym dziwnym zajściu na wieczorze u Nastasji Filipowny, którego opisem zakończyliśmy pierwszą część naszego opowiadania, książę Myszkin wyjechał spiesznie do Moskwy w sprawie swojego nieoczekiwanego spadku. Mówiono wówczas, że mogły być również inne przyczyny tak pośpiesznego wyjazdu; ale o tym, jak również o przygodach księcia w Moskwie i w ogóle przez cały czas jego pobytu poza Petersburgiem możemy udzielić tylko bardzo skąpych informacji. Książę był nieobecny całe sześć miesięcy i nawet ci, którzy mieli jakieś powody, aby się interesować jego losem, zbyt mało mogli się o nim dowiedzieć w ciągu całego tego czasu. Do niektórych wprawdzie dochodziły, chociaż bardzo rzadko, pewne słuchy, ale też przeważnie jakieś dziwne i prawie zawsze sprzeczne. Najbardziej, rzecz prosta, interesowano się księciem w domu Jepanczynów, z którymi, wyjeżdżając, nawet nie zdążył się pożegnać. Generał zresztą widział się z nim wtedy, nawet kilka razy; prowadzili jakieś poważne rozmowy. Jeśli jednak sam Jepanczyn widział się z nim, to rodziny swojej o tym nie powiadomił. No i w ogóle, to znaczy prawie cały miesiąc po odjeździe księcia, w domu Jepanczynów nie było przyjęte rozmawiać o nim. Jedna tylko generałowa Lizawieta Prokofiewna wypowiedziała na samym początku zdanie, że "strasznie się pomyliła co do księcia". Potem po dwóch czy trzech dniach dodała, ale już nie wymieniając księcia z nazwiska, tylko w sposób ogólnikowy, że "główną jej cechą w życiu były nieustanne pomyłki co do ludzi". I wreszcie, już po dziesięciu dniach, oświadczyła w formie sentencji, rozgniewawszy się o coś na córki, że: "Dosyć tych pomyłek! Już ich więcej nie będzie." Należy przy tym zauważyć, że w ich domu dość długo panował jakiś nieprzyjemny nastrój. Atmosfera była dziwnie ciężka, napięta, pełna niedomówień i grożąca każdej chwili sprzeczką; wszyscy chodzili nachmurzeni. Generał dzień i noc pracował, załatwiał różne interesy; dawniej rzadko kiedy widywano go takim zajętym i czynnym, zwłaszcza jeśli chodzi o sprawy służbowe. Domownicy widywali go tylko przelotnie. Co zaś się tyczy panien Jepanczyn, to na głos oczywiście żadnych myśli nie wypowiadały. Może nawet i pomiędzy sobą mało o tym mówiły. Panny to były dumne, pyszne i nawet względem siebie niekiedy wstydliwe, a jednak rozumiały się nawzajem nie tylko od jednego słowa, ale nawet od jednego spojrzenia, toteż częstokroć nie musiały zamieniać paru słów.

Postronny obserwator, gdyby się taki znalazł na miejscu, mógłby jedno tylko wywnioskować; że sądząc z tego wszystkiego, co zresztą stanowiło w sumie bardzo niewiele, książę zdołał jednak wywrzeć w domu Jepanczynów szczególne wrażenie, chociaż zjawił się u nich tylko jeden raz, i to na krótko. Możliwe, że była to po prostu zwykła ciekawość, dająca się wytłumaczyć pewnymi ekscentrycznymi przygodami księcia. Jakkolwiek tam było, wrażenie pozostało.

Z biegiem czasu i te pogłoski, które rozeszły się po mieście, zdążyły pójść w zupełne zapomnienie. Opowiadano wprawdzie o jakimś książątku i głuptasie (nikt nie mógł dokładnie wymienić nazwiska), który nagle otrzymał olbrzymi spadek i ożenił się z pewną przejezdną Francuzką, znaną kankanistką w "Chateau de Fleurs" w Paryżu. Inni znowu mówili, że spadek otrzymał jakiś generał, a z przejezdną Francuzką i znaną tancerką ożenił się rosyjski kupczyk i wielki bogacz, który podczas ślubu, z prostej chełpliwości, po pijanemu, spalił na świeczce za siedemset tysięcy rubli biletów loteryjnych ostatniej emisji. Ale wszystkie te pogłoski wkrótce ucichły, do czego w dużym stopniu przyczyniły się okoliczności. Cała na przykład banda Rogożyna, z której wielu mogłoby coś niecoś opowiedzieć, udała się w komplecie, ze swoim hersztem na czele, do Moskwy, w tydzień mniej więcej po straszliwej orgii na dworcu w Jekatierinhofie, gdzie obecna była również Nastasja Filipowna. Ktoś tam bodaj spośród tych nielicznych, co się interesowali, dowiedział się z dziesiątych ust, że Nastasja Filipowna nazajutrz po Jekatierinhofie uciekła, znikła i że jakoby wyśledzono w końcu, iż wyjechała do Moskwy; więc i w wyjeździe Rogożyna do Moskwy zaczęto się dopatrywać pewnej łączności z tą pogłoską.

Chodziły też słuchy co do samego Gawriły Ardalionowicza Iwołgina, który był dosyć dobrze znany w swojej sferze. Ale i z nim wydarzyło się coś, co niebawem złagodziło, a następnie całkiem zlikwidowało wszelkie niedobre opowiastki na jego temat: zachorował tak ciężko, że nie mógł się pokazywać nigdzie, nie tylko w towarzystwie, ale nawet w służbie. Chorował z miesiąc, potem wyzdrowiał, jednak z posady w towarzystwie akcyjnym dlaczegoś zupełnie zrezygnował i miejsce jego zajął inny urzędnik. W domu generała Jepanczyna również się nie zjawił ani razu, toteż i do generała zaczął przychodzić kto inny. Wrogowie Gawriły Ardalionowicza mogliby dojść do wniosku, że po tym wszystkim, co mu się przytrafiło, jest tak skonfundowany, iż wstydzi się nawet wyjść na ulicę; on jednak naprawdę niedomagał: wpadł nawet w hipochondrię, zamyślał się, bywał rozdrażniony. Warwara Ardalionowna tej samej zimy wyszła za mąż za Pticyna; wszyscy, co ich znali, zwyczajnie przypisywali ów związek tej okoliczności, że Gania nie chciał wrócić na swoją posadę i nie tylko przestał utrzymywać rodzinę, ale nawet sam teraz potrzebował pomocy i niemal opieki.