Выбрать главу

Ale od czasu "wypadku z generałem", jak się wyrażał Kola, i w ogóle od zamążpójścia siostry Kola prawie zupełnie wypadł z orbity wpływów rodzinnych i doszedł do tego, że w ostatnich czasach rzadko nawet nocował w domu. Jak słuchy niosły, porobił mnóstwo nowych znajomości; ponadto stał się nazbyt znany i w więzieniu za długi. Nina Aleksandrowna nie mogła się tam bez niego obejść; w domu zaś nawet go teraz o nic nie pytano. Waria, która tak surowo obchodziła się z nim przedtem, nie poddawała go teraz nawet najmniejszym badaniom co do jego wędrówek; a Gania, ku wielkiemu zdziwieniu domowników, rozmawiał i nawet spotykał się z nim czasami na zupełnie przyjacielskiej stopie mimo całej swojej hipochondrii, co przedtem nigdy nie miało miejsca, gdyż dwudziestosiedmioletni Gania ze zrozumiałych względów nie zwracał na swojego piętnastoletniego brata najmniejszej uwagi, odnosił się do niego brutalnie, żądał, aby wszyscy domownicy traktowali chłopca jak najsurowiej, i wciąż groził, że "dobierze się do jego uszu", co Kolę wyprowadzało "z ostatnich granic ludzkiej cierpliwości". Można było pomyśleć, że teraz Kola stawał się czasami niezbędny dla Gani. Bardzo go zaskoczyło, że Gania zwrócił wtedy pieniądze, za to był gotów wiele mu przebaczyć.

Upłynęły trzy miesiące od wyjazdu księcia i w rodzinie Iwoł-ginów usłyszano, że Kola nagle poznał się z paniami Jepanczyn i został przez nie przyjęty bardzo życzliwie. Waria wkrótce dowiedziała się o tym; Kola zresztą zrobił tę znajomość nie za pośrednictwem Wari, tylko "samodzielnie". Z czasem polubiono go u Jepanczynów. Generałowej z początku bardzo się nie podobał, ale niebawem zaczęła go darzyć sympatią "za szczerość i za to, że nikomu nie schlebia". Że Kola nie schlebiał nikomu, to był fakt; potrafił się postawić na równej z nimi stopie i utrzymać swoją niezależność, chociaż czasami czytał generałowej książki i gazety — jednak zawsze odznaczał się usłużnością. Ze dwa razy zresztą okrutnie się posprzeczał z Lizawietą Prokofiewną, nazwał ją despotką i oświadczył, że noga jego nie postanie w jej domu. Po raz pierwszy kłótnia wynikła z powodu "kwestii kobiecej", a po raz drugi z powodu kwestii, o jakiej porze roku najlepiej jest łapać czyżyki. Może się to komuś wydać niewiarygodne, a jednak generałowa trzeciego dnia po sprzeczce posłała mu przez lokaja kartkę, prosząc o przybycie; Kola nie stroi zbytnich fochów i natychmiast się zjawił. Tylko Agłaja była wciąż do niego usposobiona niechętnie i traktowała go wyniośle. Jej właśnie sądzone było zdziwić się z powodu Koli. Pewnego razu-w Wielkim Tygodniu- upatrzywszy chwilę, kiedy byli sami we dwoje, Kola podał Agłai list, zaznaczając tylko, że zlecono mu doręczyć go jej do rąk własnych. Agłaja groźnie spojrzała na "zarozumiałego chłopaka", ale Kola nie czekał i wyszedł. Rozpieczętowała list i przeczytała:

"Kiedyś zaszczyciła mnie Pani swoim zaufaniem. Może teraz Pani całkiem o mnie zapomniała. Jak się to mogło stać, że piszę do Pani? Nie wiem: ale uczułem nieodparte pragnienie, żeby przypomnieć Pani o sobie, właśnie Pani. Tak często wszystkie trzy panie były mi potrzebne, ale ze wszystkich trzech widziałem tylko Panią. Pani mi jest potrzebna, bardzo potrzebna. Nie mam nic do napisania o sobie, nic do opowiedzenia. Zresztą nie o to mi chodzi; strasznie bym chciał, żeby Pani była szczęśliwa. Czy Pani jest szczęśliwa? Tylko to chciałem Pani powiedzieć.

Brat pani ks. L. Myszkin."

Przeczytawszy ten króciutki i dosyć bezsensowny liścik, Agłaja nagle się zarumieniła i zamyśliła. Trudno by było odtworzyć bieg jej myśli. Miedzy innymi spytała siebie: "Czy pokazać komukolwiek?" Było jej jakoś wstyd. Na koniec zresztą z drwiącym i dziwnym uśmieszkiem wrzuciła liścik do swego stolika. Nazajutrz znowu go wyjęła i włożyła do grubej, oprawnej, z mocnym grzbietem książki (zawsze tak robiła ze swoimi papierami, żeby je w razie potrzeby móc szybko znaleźć). I dopiero po tygodniu przypadkiem spostrzegła, co to była za książka. Był to Don Kichot z La Manczy. Agłaja strasznie się uśmiała — nie wiedzieć czego.

Nie wiadomo także, czy pokazała ten list którejkolwiek z sióstr.

Ale kiedy już go czytała, przyszło jej nagle do głowy: czyżby ten "zarozumiały chłopak" i fanfaron został wybrany przez księcia na korespondenta, i w dodatku był może jedynym jego tutejszym korespondentem? Przybierając wprawdzie minę niezwykle lekceważącą, wzięła jednak Kolę na spytki. Ale zazwyczaj bardzo obraźliwy "chłopak" nie zwrócił tym razem najmniejszej uwagi na lekceważenie; nader krótko i węzłowato, jak również sucho wyjaśnił Agłai, że chociaż przed samym wyjazdem księcia z Petersburga podał mu na wszelki wypadek swój stary adres i zarazem zaproponował swoje usługi, ale że to jest pierwsze zlecenie, które od niego otrzymał, i pierwszy list od niego, a na dowód prawdziwości swoich słów pokazał kartkę, którą właśnie dostał. Agłaja odsunęła na bok skrupuły i przeczytała. W liście do Koli było co następuje:

"Drogi Kola, niech Pan będzie tak łaskaw oddać załączony do niniejszego i zapieczętowany list Agłai Iwanownie. Życzę zdrowia i pomyślności.

Kochający "Pana ks. L. Myszkin"

- Swoją drogą, śmieszna to rzecz obdarzać zaufaniem takiego brzdąca — powiedziała obraźliwie Agłaja, oddała Koh kartkę i pogardliwie przeszła obok niego.

Tego już Kola nie mógł znieść: przecież umyślnie na tę okazję wyprosił od Gani, nie tłumacząc mu po co, i zarzucił na szyję zupełnie jeszcze nowy zielony szalik. Teraz poczuł się straszliwie dotknięty.

II

Był początek czerwca i w Petersburgu utrzymywała się wyjątkowo piękna pogoda. Jepanczynowie mieli własną luksusową willę w Pawłowsku. Lizawieta Prokofiewna nagle zaczęła się denerwować i poruszyła cały dom: dwa dni raptem trwało pakowanie rzeczy i przeniesiono się na letnisko.

Na drugi czy na trzeci dzień po wyjeździe Jepanczynów przybył rannym pociągiem z Moskwy książę Lew Nikołajewicz Myszkin. Nikt go nie witał na stacji; ale gdy książę wychodził z wagonu nagle wydało mu się, że z tłumu oczekującego na przyjezdnych skierował ktoś na niego dwoje dziwnie rozgorączkowanych oczu. Książę przyjrzał się uważniej, ale nic już więcej nie dostrzegł. Oczywiście było to tylko przywidzenie: książę jednak wpadł w dosyć nieprzyjemny nastrój. Przy tym książę i tak już był smutny i zamyślony, i wydawał się czymś zatroskany.