Выбрать главу

Wizyta owa była dla niego zresztą pod pewnym względem ryzykowna. Wahał się, czuł wielkie skrępowanie; nawet się nie spodziewał, że tak boleśnie będzie bilo mu serce. Jeden z domów, zapewne dzięki swojemu osobliwemu wyglądowi, już z daleka zaczął przyciągać jego uwagę i książę pamiętał potem, że powiedział sobie: "To na pewno ten dom." Z niezwykłym zaciekawieniem podchodził, żeby sprawdzić swój domysł; był pewny, że sprawi mu to jakąś dziwną przykrość, jeśli zgadł. Dom był duży, ponury, dwupiętrowy, bez żadnego stylu, koloru brudnozielonego. Trochę, bardzo niewiele zresztą, domów w tym rodzaju, zbudowanych w końcu ubiegłego wieku, ocalało właśnie przy tych ulicach Petersburga (w którym wszystko tak szybko się zmienia), nie ulegając żadnym transformacjom. Budowane mocno, mają grube ściany i nadzwyczaj mało okien; na parterze niektóre okna są okratowane. Mieszczą się tam przeważnie kantory wymiany. Skopiec", który siedzi w takim kantorze, wynajmuje górę. I na zewnątrz, i wewnątrz jest jakoś nieprzytulnie i surowo, wszystko jakby się kryje i tai, ale dlaczego takie wrażenie sprawia sam wygląd domu — trudno byłoby objaśnić. Zarysy linii architektonicznych mają oczywiście swój sekret. W domach tych mieszkają niemal wyłącznie "ludzie interesu". Książę podszedł do bramy i spojrzawszy na napis przeczytał: "Dom dziedzicznego obywatela honorowego Rogożyna."

Przestawszy się wahać, otworzył oszklone drzwi, które z hałasem zatrzasnęły się za nim, i jął wchodzić po frontowych schodach na piętro. Klatka schodowa była ciemna, ściany jej były malowane na czerwono, stopnie schodów — kamienne, nader prymitywnej roboty. Książę wiedział, że Rogożyn z matką i bratem zajmuje całe pierwsze piętro tego nudnego domu. Służący, który otworzył księciu, zaprowadził go bez anonsowania; szli razem dość długo; przechodzili przez jakąś salę do przyjęć, której ściany malowane były "na marmur", posadzka była z dębowych klepek, a meble, według mody z trzeciego dziesięciolecia, ciężkie i niekształtne; przechodzili też przez jakieś małe klitki, robiąc zakręty i zygzaki, to wchodzili po dwóch lub trzech schodkach wyżej, to znów tak samo schodzili na dół, aż wreszcie zapukali do jakichś drzwi. Otworzył im sam Parfien Siemionycz; ujrzawszy księcia, zbladł i tak osłupiał, że stanął jak wryty i przez chwilę podobny był do kamiennego bałwana, z wystraszonym i znieruchomiałym wzrokiem, z ustami wykrzywionymi w uśmiechu zdradzającym najwyższe zaskoczenie — jak gdyby w wizycie księcia widział coś niemożliwego i niemal cudownego. Książę też się zdumiał, chociaż, co prawda, spodziewał się czegoś podobnego.

- Parfien, może przyszedłem nie w porę, to pójdę — powiedział w końcu, zupełnie zmieszany.

- W porę! W porę! — opamiętał się wreszcie Parfien. — Proszę cię bardzo, wejdź!

Mówili do siebie "ty". W Moskwie mieli okazję odbywania spotkań częstych i długich, zdarzyło im się nawet kilka takich pamiętnych chwil, które aż nadto głęboko utkwiły w ich sercach. Ostatnio zaś nie widzieli się z górą trzy miesiące.

Bladość i jakby lekkie, szybkie skurcze mięśni wciąż-jeszcze nie znikały z twarzy Rogożyna. Wprawdzie zaprosił gościa, ale zmieszanie go nie opuszczało. Gdy wskazywał księciu fotel i sadzał go przy stole, książę odwrócił się nagle ku niemu i zatrzymał się, uderzony niezwykle dziwnym i ciężkim spojrzeniem przyjaciela. Coś mu się przypomniało — coś niedawnego, przygniatającego, ponurego. Nie siadając i stojąc nieruchomo, przez chwilę patrzył Rogożynowi prosto w oczy; oczy te nagle jakby jeszcze bardziej zabłysły. W końcu Rogożyn uśmiechnął się, ale był nadal zmieszany i jakby zakłopotany.

- Czego tak mi się przyglądasz? — mruknął. — Siadaj! Książę usiadł.

- Parfien — powiedział — powiedz mi szczerze, czy wiedziałeś, że dziś przyjadę do Petersburga, czy nie?

- Że przyjedziesz, to sobie myślałem; no i, jak widzisz, nie omyliłem się — powiedział Rogożyn ze zjadliwym uśmiechem- ale skąd mogłem wiedzieć, że przyjedziesz dzisiaj?

Pewna szorstkość, porywczość i dziwnie rozdrażniony ton pytania, zawartego w odpowiedzi, jeszcze bardziej uderzyły księcia.

- A.gdybyś nawet wiedział, że dzisiaj, to po co się tak rozdrażniać? — cichym głosem powiedział zmieszany książę.

- A w jakim celu o to pytasz?

- Niedawno, wychodząc z wagonu, zobaczyłem parę takich samych oczu, jakimi przed chwilą popatrzyłeś na mnie z tyłu.

- Oho! Czyjeż to były oczy? — mruknął podejrzliwie Rogożyn. Księciu wydało się, że zadrżał.

- Nie wiem; nawet odniosłem wrażenie, że to mi się tylko przywidziało w tłumie; wciąż mię prześladują jakieś majaki. Czuję się teraz prawie tak, jak przed pięciu laty, kiedy miewałem jeszcze paroksyzmy.

- Ano, może i się przywidziało; nie wiem... — bąkał Parfien.

Nie było mu wcale do twarzy z uprzejmym uśmiechem, z którym wymawiał te słowa, jakby w tym uśmiechu coś pękło i Parfien mimo wszelkich usiłowań w żaden sposób nie mógł tego skleić.

- No co, znowu za granicę? — spytał i nagle dodał: — A pamiętasz, jakeśmy to na jesieni razem jechali pociągiem ze Pskowa, ja tutaj, a ty... w takim płaszczu, pamiętasz, w kamaszkach?

I Rogożyn nagle się roześmiał, tym razem z jakąś nieukrywaną złością i jakby ucieszony, że udało mu się ją czymś zaznaczyć.

- Osiedliłeś się tu na dobre? — spytał książę oglądając gabinet.

- Tak, jestem u siebie. Gdzież mam być?

- Dawnośmy się nie widzieli. Słyszałem o tobie takie rzeczy, jakbyś to nie był ty, ale kto inny.

- Czego ludzie nie naopowiadają — zauważył sucho Rogożyn.

- Jednak rozpędziłeś całą swoją bandę; sam teraz siedzisz w rodzicielskim domu, nie swawolisz. To dobrze. Dom jest wyłącznie twój czy wspólny, wszystkich spadkobierców?

- Dom jest matki; idzie się do niej tędy, przez korytarz.

- A gdzie mieszka twój brat?

- Brat Siemion Siemionycz mieszka w oficynie.

- Żonaty?

- Wdowiec. Po co ci te wiadomości ?

Książę popatrzył i nie odpowiedział; zamyślił się raptem, i bodaj że nie słyszał pytania. Rogożyn nie nalegał i czekał. Przez dobrą chwilę milczeli.

- Idąc tutaj do ciebie, poznałem twój dom już na odległość stu kroków — powiedział książę.

- Dlaczego?

- Całkiem nie wiem. Twój dom ma coś z fizjonomii całej waszej rodziny i odbija w sobie całe wasze rogożynowskie życie, ale gdybyś spytał, skąd ja to wywnioskowałem, nie umiałbym ci tego wytłumaczyć. Urojenie, oczywiście. Nawet się obawiam, że mię to za bardzo porusza. Przedtem na myśl by mi nie przyszło, że ty mieszkasz w takim domu, a jak go tylko zobaczyłem, zaraz pomyślałem: "Przecież on właśnie powinien mieć taki dom!"

- Patrzcie! — uśmiechnął się nijako Rogożyn, niezupełnie rozumiejąc zawiłą myśl księcia. — Ten dom budował jeszcze dziadek — zauważył. — Mieszkali tu zawsze skopcy, rodzina Chłudiakowów i teraz również u nas odnajmują.

- Jak tu ciemno. Siedzisz w ciemnościach — powiedział książę rozglądając się dokoła.

Był to duży pokój, wysoki, ciemnawy, zastawiony różnymi meblami — przeważnie stołami, biurkami, szafami, w których przechowywano księgi handlowe i jakieś dokumenty. Czerwona, szeroka safianowa kanapa służyła widocznie Rogożynowi za łóżko. Książę zauważył na stole, przy którym posadził go Rogożyn, dwie czy trzy książki; jedna z nich, Historia Sołowjowa, była otwarta i założona kartką papieru. Na ścianach wisiało w pociemniałych złoconych ramach kilka olejnych obrazów, aż czarnych od kurzu i kopciu, na których trudno było coś rozpoznać. Jeden portret, przedstawiający postać wielkości naturalnej, zwrócił na siebie uwagę księcia; był to wizerunek człowieka lat około pięćdziesięciu, w surducie kroju niemieckiego, ale o długich połach, z dwoma orderami na szyi, z bardzo rzadką i króciutką siwawą bródką, z pomarszczoną i żółtą twarzą, ze wzrokiem podejrzliwym skrytym i żałosnym.