Выбрать главу

- Papier nim przecinasz czy co? — zapytał książę, ale jakoś z roztargnieniem, wciąż jeszcze jakby tonąc w głębokiej zadumie.

- Tak, papier...

- Przecie to ogrodowy nóż.

- Tak, ogrodowy. A czy ogrodowym nie można przecinać papieru?

- Ależ on jest... nowiutki.

- No to co, że nowiutki? Nie mogę teraz kupić nowego noża?! — zawołał na koniec Rogożyn jakimś wściekłym tonem, wpadając przy każdym słowie w coraz większe rozdrażnienie.

Książę drgnął i badawczo popatrzył na Rogożyna.

- Tośmy się dogadali! — roześmiał się nagle, odzyskując przytomność umysłu. — Wybacz mi, bracie; kiedy mi głowa cięży tak jak teraz i ta moja choroba... robię się całkiem, ale to całkiem roztargniony i śmieszny. Wcale nie o to chciałem zapytać, ale o co właściwie — już nie pamiętam. Bądź zdrów...

- Nie tędy — powiedział Rogożyn.

- Zapomniałem!

- Tędy, tędy, chodźmy, pokażę ci drogę.

IV

Szli przez te same pokoje, przez które książę już przechodził; Rogożyn szedł pierwszy, książę za nim. Weszli do dużej sali. Wisiało tu na ścianach kilka obrazów, same portrety archijerejów i pejzaże; trudno jednak było na tych obrazach coś rozpoznać. Nad drzwiami do sąsiedniego pokoju wisiał jeden obraz, dość dziwny ze względu na format, mający ze dwa i pół arszyna szerokości i nie więcej niż sześć cali długości. Obraz przedstawiał Zbawiciela, dopiero co zdjętego z krzyża. Książę mimochodem spojrzał, jakby sobie coś przypominając, i chciał nie zatrzymując się iść dalej. Był przygnębiony i pragnął jak najprędzej opuścić ten dom. Ale Rogożyn nagle zatrzymał się przed obrazem.

- Wszystkie te obrazy tutaj — powiedział — zostały zakupione przez nieboszczyka ojca na licytacjach po rublu, po dwa ruble; ojciec to lubił. Oglądał je kiedyś pewien człowiek, co się zna na tym; wszystko nic niewarte, mówił, tylko ten obraz nad drzwiami jest coś wart, chociaż zapłacono za niego tak samo dwa ruble. Jakiś amator dawał ojcu za niego trzysta pięćdziesiąt rubli. A Iwan Dmitrycz Sawieliew, kupiec, wielki miłośnik obrazów, dochodził nawet do czterystu i w zeszłym tygodniu mojemu bratu Siemionowi zaproponował nawet pięćset. Ja jednak zatrzymałem obraz dla siebie.

- To jest... kopia obrazu Hansa Holbeina[33] — powiedział książę, który zdążył obejrzeć obraz. — Wprawdzie nie jestem nadzwyczajnym znawcą, wydaje mi się jednak, że to doskonała kopia. Widziałem ten obraz za granicą i nie mogę go zapomnieć. Ale... co ci się stało?...

Rogożyn nagle przestał zajmować się obrazem i ruszył dalej. Oczywiście roztargnienie i szczególny, dziwnie nerwowy nastrój, który tak nagle wystąpił u Rogożyna, mógłby do pewnego stopnia wytłumaczyć tę porywczość; księcia jednak zaskoczyło to, że tak nagle urwała się rozmowa, którą przecież nie on rozpoczął, i że Rogożyn nic mu nawet nie odpowiedział.

- Słuchaj no, Lwie Nikołajewiczu — zaczął znów nagle mówić Rogożyn, uszedłszy kilka kroków — chciałem się już dawno o to zapytać; czy ty wierzysz w Boga ?

- Dziwnie się jakoś pytasz i... patrzysz! — zauważył mimo woli książę.

- A na ten obraz lubię popatrzeć — mruknął po chwili milczenia Rogożyn, jakby znów zapominając o swoim pytaniu.

- Na ten obraz! — zawołał nagle książę pod wpływem nowej myśli — na ten obraz! Ależ od tego obrazu niejeden może utracić wiarę!

- Tak, może — potwierdził niespodziewanie Rogożyn. Doszli już do wyjścia.

- Co ? — zatrzymał się nagle książę. — Coś ty powiedział ?! Ja żartowałem, a ty zaraz bierzesz to na serio! I po cóż mnie pytałeś, czy wierzę w Boga?

- A nic, tak sobie. Już dawniej chciałem spytać. Przecie teraz dużo jest niewierzących. A czy to prawda (mieszkałeś przecie za granicą) — mówił mi jeden człowiek po pijanemu — że u nas w Rosji więcej jest takich, co w Boga nie wierzą, więcej niż w innych krajach? "Nam, mówił, lżej to przychodzi niż im, bo myśmy dalej od nich zaszli"...

Rogożyn uśmiechnął się zjadliwie; wypowiedziawszy swoje pytanie, nagle otworzył drzwi i trzymając rękę na klamce czekał, aż książę wyjdzie. Książę zdziwił się, ale wyszedł. Rogożyn wyszedł za nim na schody i przymknął drzwi za sobą. Obaj stali naprzeciwko siebie z takim wyrazem twarzy, jakby zapomnieli, dokąd przyszli i co teraz należy robić.

- Więc bądź zdrów — rzekł książę podając mu rękę.

- Bądź zdrów — odparł Rogożyn, mocno, ale całkiem odruchowo ściskając wyciągniętą do niego rękę. Książę zszedł jeden stopień i obejrzał się.

- A co się tyczy wiary — zaczął mówić z uśmiechem (najwidoczniej nie chcąc tak zostawić Rogożyna), ożywiając się nagle pod wpływem jakiegoś wspomnienia — co się tyczy wiary, to w ubiegłym tygodniu miałem w ciągu dwóch dni cztery różne spotkania. Rano jechałem nową koleją żelazną, przegadałem w wagonie chyba ze cztery godziny z niejakim panem S. i zawarłem z nim znajomość. Jeszcze przedtem dużo o nim słyszałem, między innymi jako o ateuszu. To człowiek rzeczywiście bardzo uczony, więc ucieszyłem się, że będę rozmawiał z prawdziwym uczonym. Przy tym jest bardzo dobrze wychowany, więc mówił ze mną zupełnie jak z równym sobie pod względem wiedzy i pojęć. W Boga nie wierzy. Jedno tylko mnie uderzyło: że jakby wcale nie o tym mówił cały czas, i dlatego mnie właśnie uderzyło to, co i dawniej, ilekroć rozmawiałem z niewierzącymi albo czytałem takie książki; wciąż mi się wydawało, że i oni mówią, i w książkach piszą zupełnie jakby nie o tym, chociaż z pozoru wygląda, że o tym. Powiedziałem mu to od razu wtedy, ale widać niezbyt jasno albo nie umiałem się wysłowić, ponieważ on nic nie zrozumiał... Wieczorem zatrzymałem się na noc w hotelu powiatowym, a tam poprzedniej nocy zdarzyło się morderstwo, toteż wszyscy o tym mówili, kiedy przyjechałem.[34] Dwaj chłopi, już niemłodzi i nie pijani, k znający się z sobą od dawna, przyjaciele, napili się herbaty i chcieli pójść spać razem w jednym pokoiku. Ale na dwa dni przed owym morderstwem jeden z nich podpatrzył u drugiego srebrny zegarek na łańcuszku z żółtych paciorków; widocznie tego zegarka nie widział przedtem. Człowiek ten nie był złodziejem, był nawet uczciwy i jak na chłopa wcale nie biedny. Tak mu się jednak spodobał ten zegarek i tak go znęcił, że chłop w końcu nie wytrzymał: wziął nóż i kiedy przyjaciel się odwrócił, podszedł do niego ostrożnie z tyłu, zamierzył się, wzniósł oczy do nieba, przeżegnał się i wymówiwszy w myśli błagalną prośbę: "Boże, odpuść, na rany Chrystusa!", zamordował przyjaciela od jednego razu jak barana i zabrał mu zegarek.

Rogożyn aż się zatoczył ze śmiechu. Śmiał się, jakby dostał jakiegoś ataku. Dziwnie było patrzeć na ten śmiech po takim ponurym niedawnym nastroju.

- To mi się podoba! Nie, to najlepsze ze wszystkiego! — krzyczał konwulsyjnie, nieomal tracąc oddech. — Jeden wcale w Boga nie wierzy, a drugi tak bardzo wierzy, że nawet ludzi morduje z modlitwą na ustach... Nie, bracie, tego się nie wymyśli! Cha, cha, cha! Nie, to wspaniałe!...

- Nazajutrz rano wyszedłem powałęsać się po mieście — ciągnął dalej książę, gdy tylko Rogożyn przestał się śmiać, chociaż śmiech wciąż jeszcze wstrząsał konwulsyjnie jego twarzą — widzę, że na drewnianym trotuarze zatacza się pijany żołnierz, obszarpany do niemożliwości. Podchodzi do mnie: "Niech wielmożny pan kupi srebrny krzyżyk, oddam za dwadzieścia kopiejek, srebrny!" Patrzę, istotnie ma w ręku krzyżyk, który widocznie dopiero co zdjął z siebie, na bardzo znoszonej niebieskiej wstążeczce, ale prawdziwy cynowy, widać od razu, dużych rozmiarów, ośmioramienny, typowy bizantyjski krzyżyk. Wyjąłem dwudziestokopiejkówkę i dałem mu, a krzyżyk zaraz włożyłem na szyję — na twarzy żołnierza dostrzegłem wyraz zadowolenia: rad był, że mu się udało oszukać głupiego pana. Niewątpliwie natychmiast poszedł przepić swój krzyżyk. Byłem wtedy, bracie, pod bardzo silnym wrażeniem tego wszystkiego, co mnie zewsząd otaczało w Rosji; nic w niej przedtem nie rozumiałem, jakbym rósł głuchy i niemy, a w ciągu tych pięciu lat za granicą wspominałem o niej w jakiś fantastyczny sposób. Idę więc i myślę: "nie, nie potępię jeszcze tego zdrajcy Chrystusowego. Przecie Bóg raczy wiedzieć co tam tkwi w tych zapitych i słabych sercach." Po godzinie wracam do hotelu i natykam się na kobietę z niemowlęciem na ręku. Baba jeszcze młoda, dziecko ma najwyżej ze sześć tygodni. I to dziecko uśmiechnęło się, jak ona sama zaobserwowała, po raz pierwszy od urodzenia. Patrzę, a baba się bardzo, bardzo przeżegnała. "Cóż ty, mówię, robisz, młoda kobieto?" (Wypytywałem wówczas o wszystko.) "Ano, powiada, tak jak matka się cieszy, kiedy zobaczy pierwszy uśmiech swojego dzieciątka, tak też samo Pan Bóg odczuwa radość, kiedy zauważy z nieba, że grzesznik przed nim pada na kolana i modli się całym sercem, całą duszą." Powiedziała mi to baba, wyraziła w tych mniej więcej słowach taką głęboką, taką subtelną i prawdziwie reli-giną myśl, taką myśl, w której zawarła się cala istota chrześcijaństwa, czyli całe pojęcie o Bogu jako o naszym Ojcu i o radości, jaką Bogu sprawia człowiek, podobnie jak ojcu sprawia radość rodzone dziecko — najważniejsza myśl Chrystusa! Prosta baba! Co prawda, matka... i kto wie, może ta baba była żoną tamtego żołnierza. Słuchaj, Parfien, zadałeś mi niedawno pytanie, oto moja odpowiedź: istota uczuć religijnych nie ma nic wspólnego z żadnym rozumowaniem, z żadnymi przewinieniami czy przestępstwami, z żadnymi ateizmami; tu jest coś innego i wiecznie będzie coś innego; tu jest coś takiego, obok czego wiecznie będą się prześlizgiwać ateizmy i wiecznie będą mówić nie o tym. Ale najważniejsze, że najwyraźniej i najprędzej daje się to zauważyć w rosyjskim sercu — taka jest moja konkluzja! To jedno z pierwszych moich przekonań, jakiego nabrałem tu, w naszej Rosji. Jest huk roboty, Parfien! Wierz mi, jest co robić w naszym rosyjskim świecie! Przypomnij sobie, jak spotykaliśmy się w Moskwie i rozmawialiśmy przez pewien czas... I wcale nie chciałem wracać tutaj teraz! I całkiem, całkiem inaczej wyobrażałem sobie nasze spotkanie! No, ale cóż!... Bądź zdrów, do widzenia! Niech cię Bóg wspomaga!

вернуться

33

Mowa o obrazie Hansa Holbeina młodszego Chrystus w grobie (1521), który Dostojewski widział w czasie swojego pobytu w 1867 r. w Bazylei w tamtejszym muzeum.

вернуться

34

Według przypisu w cyt. wydaniu rosyjskim (t. 6, s. 728) mowa tu o znanej Dostojewskiemu zbrodni, która wydarzyła się w Petersburgu. Chłop z guberni jarosławskiej, Bałabanow, zabił mieszczanina Susłowa, po czym go obrabował z zegarka. Wiadomość o tym podała gazeta petersburska "Gołos" z 30 października 1867 r.