- Dlaczego w sekrecie? Bynajmniej. Będę u niej sam, chociażby dzisiaj.
- Ależ nie, ależ nie — zaczął machać rękami Lebiediew — i nie tego się obawia, co pan przypuszcza. A właśnie: potwór codziennie przychodzi dowiadywać się o pańskie zdrowie, czy książę wie o tym?
- Jakoś zbyt często nazywa go pan potworem, wydaje mi się to bardzo podejrzane.
- Nie może pan mieć żadnego podejrzenia, żadnego — zaprzeczył pośpiesznie Lebiediew — chciałem tylko wyjaśnić, że wiadoma osoba nie jego się obawia, ale kogo innego, zupełnie kogo innego.
- Ale o co chodzi? niechże pan powie prędzej — indagował książę z niecierpliwością, patrząc na tajemnicze miny Lebiediewa.
- W tym jest właśnie sekret. I Lebiediew uśmiechnął się.
- Czyj sekret?
- Pański sekret. Sam mi pan zabronił, jaśnie oświecony książę, mówić przy panu... — mamrotał Lebiediew i delektując się tym, że doprowadził swojego słuchacza do chorobliwej niecierpliwości, zakończył nagle: — Boi się Aglai Iwanowny.
Książę zmarszczył brwi i przez chwilę milczał.
- Doprawdy, panie Lebiediew, będę zmuszony opuścić pańską willę — powiedział nagle. — Gdzie jest Gawrila Ardalionowicz, gdzie są Pticynowie? U pana? Ich pan też przeciągnął do siebie.
- Idą, idą, proszę księcia. I nawet generał podąża za nimi. Wszystkie drzwi otworzę i wszystkie córki zawołani, wszystkie, w tej chwili, w tej chwili — szeptał ze strachem Lebiediew, wymachując rękami i biegnąc od jednych drzwi do drugich.
Wtem zjawił się Kola, wszedłszy na taras od strony ulicy, i oznajmił, że zaraz za nim idą goście, Lizawieta Prokofiewna z trzema córkami.
- Wpuścić czy nie wpuścić Pticynów i Gawriłę Ardalionowicza? Wpuścić czy nie wpuścić generała? — podskoczył Lebiediew, zaalarmowany wiadomością.
- Dlaczegóż by nie? Proszę wpuścić wszystkich, którzy zechcą wejść. Zapewniam pana, panie Lebiediew, że pan od samego początku, źle coś zrozumiał w zakresie moich stosunków z ludźmi; pan ciągle popełnia błędy. Nie mam najmniejszego powodu, żeby kogokolwiek unikać czy przed kimkolwiek się ukrywać — roześmiał się książę.
Patrząc na księcia, uważał również za obowiązek roześmiać się i Lebiediew, który mimo wielkiego podenerwowania był najwidoczniej bardzo zadowolony.
Wiadomość przyniesiona przez Kolę okazała się prawdziwa; wyprzedził on Jepanczynów zaledwie na kilkanaście kroków, ażeby powiadomić księcia, toteż goście zjawili się jednocześnie z obydwóch stron, z tarasu — Jepanczynowie, a z pokojów — Pticynowie, Gania i generał Iwołgin.
Jepanczynowie dowiedzieli się o chorobie księcia i o tym, że jest w Pawłowsku, dopiero teraz od Koli; generałowa aż do tej pory nie mogła wyjść ze zdumienia. Przed trzema dniami generał zakomunikował swojej rodzinie treść biletu księcia; bilet ten natchnął Lizawietę Prokofiewnę bezwzględną pewnością, że i sam książę zaraz po swoim liście przyjedzie do Pawlowska, aby się z nimi zobaczyć. Na próżno przekonywały ją córki, że człowiek, który nie pisał pół roku, może i teraz nie będzie się tak bardzo śpieszył z wizytą i że bez nich ma dużo różnych spraw do załatwienia w Petersburgu — któż zna jego interesy? Generałową bardzo zirytowały te uwagi; gotowa była założyć się, że książę zjawi się przynajmniej nazajutrz, chociaż "i to należałoby traktować jako duże opóźnienie". Nazajutrz przeczekała cały ranek; spodziewano się księcia na obiad, na wieczór, a kiedy już zupełnie się ściemniło, Lizawieta Prokofiewna rozgniewała się na wszystko i pokłóciła się ze wszystkimi, nie wspominając oczywiście ani jednym słowem o księciu jako o przyczynie gniewu. Ani słowem też o nim nie wspomniano i przez cały następny dzień. Kiedy Aglai wyrwało się niechcący podczas obiadu, że maman jest zła dlatego, iż książę nie przyjeżdża, na co generał od razu odpowiedział, że "przecież to nie jego wina" — Lizawieta Prokofiewna wstała od stołu i wyszła rozgniewana. Wreszcie przed wieczorem zjawił się Kola z najświeższymi wiadomościami i opisem wszystkich przygód księcia, jakie znał. W rezultacie Lizawieta Prokofiewna triumfowała, ale w każdym razie dostało się tęgo i Koli: "To po całych dniach się tutaj kręci, że się go trudno pozbyć, a tymczasem teraz, żeby chociaż przesłał jaką informację, jeżeli już sam niełaskaw się pofatygować." Kola już się chciał obrazić o te słowa: "że się go trudno pozbyć", ale odłożył to do innej okazji i gdyby tylko samo zdanie nie było takie postponujące, kto wie, czy nie usprawiedliwiłby całkiem generałowej: tak mu się spodobało jej wzruszenie i niepokój na wiadomość o chorobie księcia. Lizawieta Prokofiewna dość długo nalegała na konieczność natychmiastowego wysłania umyślnego gońca do Petersburga, ażeby wezwać jakąś sławę lekarską pierwszej wielkości i sprowadzić ją czym prędzej, pierwszym pociągiem. Córki jednak wyperswadowały jej to; a przy tym nie chciały puścić matki samej, kiedy ta, ubrawszy się szybko, poszła odwiedzić księcia.
- Biedak, spoczywa na łożu śmierci — mówiła Lizawieta Prokofiewna, przejęta chorobą księcia — a my tu jeszcze będziemy się bawić w ceremonie! Czy on jest przyjacielem naszego domu, czy nie?
- Ale tak iść, nie wybadawszy najpierw sytuacji, to trochę dziko — zauważyła Agłaja.
- No to nie chodź, nawet dobrze zrobisz, bo przyjedzie Eugeniusz Pawłowicz i nie będzie miał go kto przyjąć.
Oczywiście po tych słowach Agiaja natychmiast wybrała się razem ze wszystkimi, co zresztą i tak zdecydowana była uczynić. Książę Sz., który siedział z Adelajdą, na jej prośbę niezwłocznie zgodził się towarzyszyć paniom. Już przedtem, na początku swojej znajomości z Jepanczynami, nadzwyczaj się zainteresował, kiedy usłyszał od nich o księciu. Okazało się, że go znał; poznali się gdzieś niedawno i ze dwa tygodnie mieszkali razem w jakimś miasteczku. Było to przed trzema miesiącami. Książę Sz. nawet dużo opowiadał o księciu i w ogóle wyrażał się o nim w sposób nader sympatyczny, toteż obecnie ze szczerą satysfakcją szedł odwiedzić starego znajomego. Generała Iwana Fiodorowicza tym razem nie było w domu. Eugeniusz Pawłowicz też jeszcze nie przyjechał.
Od Jepanczynów do willi Lebiediewa było nie więcej niż trzysta kroków. Pierwszym przykrym wrażeniem, jakiego doznała Lizawieta Prokofiewna wchodząc do księcia, było to, że zastała u niego dość liczne towarzystwo, nie mówiąc już o tym, iż wśród obecnych znajdowały się dwie czy trzy osoby, których stanowczo nie znosiła; drugim — zdziwienie na widok całkiem na pozór zdrowego młodzieńca, który wyszedł ją powitać, elegancko ubrany, śmiejący się, a którego spodziewała się zastać na łożu śmierci. Przystanęła nawet ze zdumienia ku niezwykłej uciesze Koli, który oczywiście mógłby doskonale wyjaśnić wówczas, kiedy generałowa jeszcze się nie ruszyła ze swojej willi, że nikt a nikt nie umiera i nie leży chory, ale nie wyjaśnił, chytrze przewidując przyszły komiczny gniew generałowej, kiedy, stosownie do jego rachuby, będzie się musiała zirytować o to, że zastanie księcia, swojego szczerego przyjaciela, całkiem zdrowego. Kola był nawet tak niedelikatny, że głośno wyraził swój domysł, żeby do reszty rozdrażnić Lizawietę Prokofiewnę, z którą stale i czasem bardzo ostro się ścierał i której niekiedy złośliwie docinał mimo łączącej ich przyjaźni.
- Poczekaj no, kochasiu, nie śpiesz się, żebyś sobie nie popsuł triumfu! — odparła Lizawieta Prokofiewna siadając w przysuniętym jej przez księcia fotelu.
Lebiediew, Pticyn i generał Iwołgin podbiegli, żeby podać krzesełka pannom. Agłai podał krzesełko generał; Lebiediew przysunął również krzesło księciu Sz., przy czym nawet zgięciem krzyża zdołał zamanifestować niezwykły szacunek. Waria jak zwykle z entuzjazmem i po cichu witała się z pannami.
- Co prawda przypuszczałam, że cię, książę, zastanę co najmniej w łóżku, no i ze strachu wszystko wyolbrzymiłam; kłamać za nic nie będę, okropnie się rozzłościłam widząc twoją uszczęśliwioną fizjonomię, ale przysięgam ci, że to trwało tylko małą chwilę, dopóki się nie zreflektowałam. Jak sobie trochę pomyślę, to zawsze mądrzej gadam i postępuję; sądzę, że i ty też. A prawdę mówiąc, wyzdrowienie rodzonego syna, gdybym go miała, mniejszą by mi sprawiło radość niż twoje; i jeżeli w to nie wierzysz, to ty się powinieneś wstydzić, a nie ja. A ten złośliwy chłopak pozwala sobie na jeszcze gorsze żarciki ze mnie. Ty go, zdaje się, protegujesz, więc cię uprzedzam, że pewnego pięknego poranka, wierzaj mi, odmówię sobie dalszej przyjemności i honoru goszczenia go w swoim domu.