Wzajemne ustosunkowanie się wszystkich gości zebranych u księcia zostało powoli wyjaśnione. Książę naturalnie umiał jak należy ocenić i ocenił wysoki stopień zaintersowania jego osobą ze strony generałowej wraz z córkami i oświadczył im solennie, iż sam dziś jeszcze, przed ich przyjściem, miał stanowczy zamiar je odwiedzić pomimo choroby i spóźnionej pory. Lizawieta Prokofiewna, spoglądając na jego gości, odrzekła, że można by to spełnić nawet teraz. Pticyn, człowiek grzeczny i zgodliwy, czym prędzej wstał i poszedł do oficyny, do Lebiediewa, starając się pociągnąć za sobą również Lebiediewa. Lebiediew obiecał, że niebawem przyjdzie; tymczasem Waria rozgadała się z pannami Jepanczyn i została. Zarówno ona, jak i Gania, radzi byli z odejścia generała; sam Gania też wkrótce udał się za Pticynem. W ciągu zaś tego krótkiego czasu, który spędził na tarasie przy paniach Jepanczyn, zachowywał się skromnie, z godnością i bynajmniej nie stracił kontenansu pomimo energicznych spojrzeń Lizawiety Prokofiewny, która dwukrotnie zlustrowała go od stóp do głowy. Istotnie, ludzie znający go przedtem mogli dojść do wniosku, że bardzo się zmienił. Agłai bardzo się to spodobało.
- Czy ten, co teraz wyszedł, to był Gawriła Ardalionowicz? — spytała raptem, jak to lubiła czasami robić, głośno, ostro, przerywając swoim pytaniem rozmowę innych i do nikogo wprost się nie zwracając.
- Tak, to on — odpowiedział książę.
- Ledwo go poznałam. Bardzo się zmienił, i to... na lepsze.
- Ogromnie się z tego cieszę — powiedział książę.
- Ciężko chorował — dodała Waria z radosnym współczuciem.
- W czym mianowicie zmienił się na lepsze ? — z gniewnym zdziwieniem i nieomal ze strachem zapytała Lizawieta Prokofiewna. — Skąd ci to przyszło go głowy? Nie widzę w nim żadnej korzystnej zmiany. A cóż tobie wydaje się lepsze?
- Od "rycerza biednego" nie ma nic lepszego! — obwieścił raptem Kola, który przez cały czas stał przy krześle Lizawiety Prokofiewny.
- Ja też tak sądzę — powiedział książę Sz. i roześmiał się.
- Najzupełniej podzielam to zdanie — oznajmiła uroczyście Adelajda.
- Cóż to za "biedny rycerz"? — pytała generałowa patrząc zdziwionym i z lekka zirytowanym wzrokiem na mówiących, zobaczywszy jednak podniecenie Agłai, dodała już z gniewem: — Cóż to za jakieś głupstwa! Cóż to ma znaczyć ten "biedny rycerz"?
- Chyba nie pierwszy raz to chłopaczysko, ten mamy ulubieniec, przeinacza cudze słowa! — odparła Agłaja z pogardą i oburzeniem.
W każdym gniewnym wystąpieniu Agłai (a unosiła się gniewem dość często), prawie za każdym razem mimo jej widoczną powagę i nieubłagalność przebijało jeszcze coś dziecinnego, coś po pensjonarsku niecierpliwego i źle maskowanego, toteż nieraz nie było sposobu, patrząc na nią, by nie roześmiać się ku wielkiej zresztą złości Agłai, która nie rozumiała, dlaczego się śmieją i "jak mogą, jak ośmielają się śmiać". Roześmiali się i teraz wszyscy, roześmiały się siostry, książę Sz., i nawet uśmiechnął się sam książę Lew Nikołajewicz, który też nie wiadomo z jakiego powodu się zaczerwienił. Kola pękał ze śmiechu i triumfował. Agłaja rozgniewała się nie na żarty i stała się przez to jeszcze dwa razy ładniejsza. Było jej bardzo do twarzy ze zmieszaniem i zarazem ze złością na siebie z powodu tego zmieszania.
- Przecież on nieraz przekręcał mamy powiedzenia — dodała.
- Opieram się na własnych pani słowach! — krzyknął Kola. Miesiąc temu przeglądała pani Don Kichota i wyraziła się, że nie ma nic lepszego od "biednego rycerza". Nie wiem, o kim pani wtedy mówiła: o Don Kichocie czy o Eugeniuszu Pawłowiczu, czy też o pewnej innej osobie, o kimś jednak pani mówiła i rozmowa trwała dość długo...
- Widzę, mój drogi, że już sobie za dużo pozwalasz ze swoimi domysłami — przerwała mu zirytowana znowu Lizawieta Prokofiewna.
- Czy tylko ja? — nie dawał za wygraną Kola. — Wszyscy wtedy mówili i teraz mówią; przed chwilą na przykład książę Sz. i Adelajda Iwanowna, i inni też powiedzieli, że są po stronie "biednego rycerza", więc "biedny rycerz" istnieje, na pewno istnieje, i moim zdaniem, gdyby nie Adelajda Iwanowna, wszyscy dawno już wiedzielibyśmy, kto to jest ten "biedny rycerz".
- A cóż ja tu jestem winna? — śmiała się Adelajda.
- Nie chciała pani narysować portretu i na tym polega pani wina! Agłaja Iwanowna prosiła wtedy, żeby pani narysowała portret "biednego rycerza", i nawet podpowiedziała pani temat obrazu, który sama obmyśliła, pamięta pani? A pani nie chciała...
- Bo jakże miałam narysować, kogo? Z treści, którą mi podano, wynika, że ten "biedny rycerz" wyglądał tak, iż przyłbica Gęstą kratą nasunięta, Osłaniała jego lica.
Jaka twarz mogła mi tu wyjść? Co miałam rysować? Przyłbicę? Anonima?
- Nic a nic nie rozumiem, jaka tam znowu przyłbica! — gniewała się generałowa, która już zaczynała się domyślać w duchu, kogo miano na myśli pod nazwą (prawdopodobnie już od dawna umówioną) "biednego rycerza". Ale szczególnie ją wzburzyło to, że książę Lew Nikołajewicz również się zmieszał i wreszcie zupełnie się skonfundował jak dziesięcioletni chłopczyk. — Czy skończą się te głupstwa, czy nie? Wytłumaczycie mi tego "biednego rycerza" czy nie? Czy to jaki straszny sekret, że nawet zapytać nie wolno?
Wszyscy jednak wciąż tylko się śmieli.
- Jest po prostu jeden taki dziwny wiersz rosyjski — odezwał się na koniec książę Sz., pragnąc widocznie czym prędzej zatrzeć niemiłe wrażenie i skierować rozmowę na inne tory — o "biednym rycerzu", urywek bez początku i końca. Pewnego razu, może z miesiąc temu, śmieliśmy się wszyscy razem po obiedzie i szukaliśmy jak zwykle tematu do przyszłego dzieła Adelajdy Iwanowny. Pani wie, że zadaniem całej rodziny już od dawna jest wyszukiwanie tematu do obrazów Adelajdy Iwanowny. Wtedy właśnie przyszedł nam na myśl "biedny rycerz"; kto pierwszy z tym wystąpił, nie pamiętam...
- Agłaja Iwanowna! — zawołał Kola.
- Być może, zgoda, chociaż nie pamiętam — ciągnął dalej książę Sz. — Jedni z tego pomysłu żartowali, drudzy twierdzili, że nie może być nic wznioślejszego, żeby jednak "biedny rycerz" mógł powstać na obrazie, potrzebna była twarz; zaczęliśmy rozpatrywać twarze wszystkich znajomych, ale żadna się nie nadawała i na tym się wszystko skończyło; nie rozumiem, dlaczego Mikołaj Ardalionowicz umyślił sobie odgrzebać i przypomnieć tamtą historię. Co było śmieszne i stosowne wówczas, to jest zupełnie nieciekawe teraz.
- Dlatego, że się tworzy jakieś nowe głupstwo, przykre i obraźliwe — zauważyła szyderczo Lizawieta Prokofiewna.
- Nie ma tu żadnego głupstwa, jest tylko najgłębszy szacunek — odezwała się nagle, całkiem niespodziewanie, poważnym i namaszczonym głosem Agłaja, która zdążyła już ochłonąć i opanować poprzednie zmieszanie. Nie dość na tym, patrząc na nią można było z pewnych objawów wywnioskować, że sama się teraz cieszy, iż żart zatacza coraz szersze kręgi; i cały ten przełom dokonał się w niej właśnie w owej chwili, kiedy się stało aż nadto widoczne coraz bardziej rosnące i dochodzące do szczytu zakłopotanie księcia.
- To się śmieją jak opętani, to znowu wyrażają najgłębszy szacunek! Powariowali! Dlaczego szacunek! Mów zaraz, skąd się tak nagle wziął u ciebie ten szacunek ?
- Najgłębszy szacunek wziął się stąd — ciągnęła dalej tak samo poważnie i z namaszczeniem Agłaja, odpowiadając na gniewne niemal zapytanie matki — że w wierszu tym jest przedstawiony człowiek zdolny do posiadania ideału, a po drugie taki, co gdy raz już sobie wynajdzie jakiś ideał, wierzy w niego i gotów każdej chwili, bez najmniejszego wahania, poświęcić za niego swoje życie. W naszych czasach nieczęsto się to zdarza. Tam, w tym wierszu, nie jest wyraźnie powiedziane, jaki był ideał "biednego rycerza", ale łatwo się domyślić, że był to jakiś promienny obraz, "kształt czystego piękna", i zakochany rycerz zamiast szarfy nawet różaniec zawiesił sobie na szyi. Wprawdzie jest tam jeszcze jakaś niejasna, nie dopowiedziana dewiza, litery A.N.B., które wypisał na swojej tarczy...