Выбрать главу

powiemy panu tylko prosto w oczy, w obecności wszystkich pańskich świadków, że uważamy pana za człowieka o umyśle ordynarnym i słabo rozwiniętym; że nazywać się nadal człowiekiem posiadającym honor i sumienie panu nie wolno i nie ma pan do tego prawa; że prawo to chce pan kupić za tanio. Skończyłem. Postawiłem jasno całą sprawę. Niech pan nas teraz wyrzuca za drzwi, jeśli pan się odważy. Pan może to zrobić, pana stać na to. Ale niech pan pamięta, że my jednak żądamy, a nie prosimy. Żądamy, a nie prosimy!...

Siostrzeniec Lebiediewa, mocno rozgorączkowany, urwał swoje przemówienie.

- Żądamy, żądamy, żądamy, a nie prosimy!...-wybełkotał Burdowski i zaczerwienił się jak rak.

Po słowach siostrzeńca Lebiediewa nastąpiło ogólne poruszenie i rozległy się nawet głosy oburzenia, chociaż wszyscy zebrani najwidoczniej unikali mieszania się do sprawy, może tylko z wyjątkiem samego Lebiediewa, który był jak w gorączce. (Dziwna rzecz: Lebiediew, stojący niewątpliwie po stronie księcia, odczuwał teraz jak gdyby pewne zadowolenie, dumę rodzinną po mowie wygłoszonej przez swego siostrzeńca; przynajmniej z pewnym osobliwym wyrazem zadowolenia spoglądał na zebranych.)

- Moim zdaniem — zaczął książę dość cicho — moim zdaniem, pan, panie Doktorenko, we wszystkim, co pan przed chwilą powiedział, ma słuszność tylko do połowy, zgadzam się nawet, że więcej niż do połowy, i byłbym z panem w całkowitej zgodzie, gdyby pan czegoś nie pominął w swoim przemówieniu. Co mianowicie pan pominął, nie mogę, nie potrafię panu dokładnie wyrazić, ale do zupełnej słuszności pańskich wywodów na pewno czegoś brakuje. Przejdźmy jednak lepiej do rzeczy, proszę panów; powiedzcie"mi, po co wydrukowaliście ten artykuł? Przecież tutaj co słowo to potwarz; więc, moim zdaniem, popełniliście panowie podłość.

- Przepraszam!...

- Szanowny panie!...

- To... to... to... — rozległo się jednocześnie ze strony ogarniętych podnieceniem gości.

- Co do artykułu — podchwycił piskliwie Hipolit — co do tego artykułu już panu powiedziałem, że ja i inni go nie pochwalamy ! Napisał go ten pan — wskazał na siedzącego obok boksera — napisał nieprzyzwoicie, przyznaję, napisał niegramatycznie i takim stylem, jakim się posługują tacy jak on, dymisjonowani wojacy. Jest to człowiek głupi, a ponadto aferzysta, przyznaję; mówię mu o tym codziennie; poniekąd miał on jednak prawo tak postąpić; podawanie do publicznej wiadomości jest prawem każdego, a więc również Burdowskiego. Za swoje zaś brednie sam niech ponosi odpowiedzialność. A co się tyczy tego, że przed chwilą w imieniu wszystkich protestowałem przeciwko obecności pańskich przyjaciół, uważam za konieczne wyjaśnić szanownym panom, że protestowałem wyłącznie dlatego, by zaznaczyć nasze prawa, ale że w gruncie rzeczy wszyscy nawet pragniemy mieć świadków, i przedtem, zanim tu weszliśmy, uzgodniliśmy to między sobą, we czterech. Kimkolwiek są pańscy świadkowie, choćby nawet byli pańskimi przyjaciółmi, skoro nie mogą odrzucić praw Burdowskiego (najoczywiściej, matematycznie dowiedzionych), to tym lepiej nawet, że ci świadkowie są pańskimi przyjaciółmi: prawda okaże się jeszcze bardziej oczywista.

- Racja, tak umówiliśmy się — potwierdził siostrzeniec Lebiediewa.

- Czemuż więc panowie od razu na wstępie podnieśli taki gwałt i krzyk, jeżeli sami chcieliście tego! — wyraził zdziwienie książę.

- A co do artykułu — wtrącił bokser, który okropnie chciał dorzucić swoje słówko do rozmowy i nader mile się ożywił (można było podejrzewać, że na niego dość mocno działała obecność dam) — co do artykułu, to przyznam się, że istotnie jestem jego autorem, chociaż mój chorowity przyjaciel, któremu zwykłem wiele wybaczyć z powodu tej słabości, tak go przed chwilą skrytykował. Ale artykuł napisałem i wydrukowałem w piśmie mojego serdecznego przyjaciela, i to jako list do redakcji. Tylko wiersze rzeczywiście nie są moje i rzeczywiście wyszły spod pióra znanego humorysty[50]. Przeczytałem tylko Burdowskiemu, jednak nie wszystko, i natychmiast uzyskałem od niego zgodę na opublikowanie, ale przyzna pan, że mogłem wydrukować i bez tej zgody. Prawo publikacji jest prawem powszechnym, szlachetnym i dobroczynnym. Mam nadzieję, że pan jest na tyle postępowy, iż nie będzie temu zaprzeczać...

- Niczemu nie będę zaprzeczał, ale zgodzi się pan, że pański artykuł...

- Jest dość ostry, chce pan powiedzieć? Ale w tym jest zawarty, że tak powiem, pożytek społeczny, przyzna pan chyba; no i wreszcie czy można pominąć milczeniem taką brutalną historię? Tym gorzej dla winowajców, ale dobro ogółu jest na pierwszym planie. Co się zaś tyczy pewnych niedokładności, pewnej, że tak powiem, hiperbolizacji, to musi pan również się zgodzić, że przede wszystkim ważna jest inicjatywa, przede wszystkim — cel i zamiar; ważny jest dobroczynny przykład, a już potem dopiero można analizować poszczególne wypadki, i wreszcie: tu chodzi o styl, że tak powiem, o próbę humorystyki, no i ostatecznie — wszyscy tak piszą, przyzna pan sam! Cha, cha!

- Ależ to jest całkiem zła droga! Zapewniam was, panowie — zawołał książę — wydrukowaliście artykuł w przeświadczeniu,' że za nic w świecie nie zgodzę się zaspokoić pretensji pana Burdowskiego, a więc, żeby mnie nastraszyć i zemścić się na mnie chociaż w ten sposób. Ale skąd panowie mogli wiedzieć, czy ja nie zechcę panu Burdowskiemu dać tego, czego on żąda? A więc otwarcie przy wszystkich oświadczam teraz, że zaspokoję jego pretensje...

- Oto nareszcie mądre i szlachetne słowo mądrego i szlachetnego człowieka! — wygłosił patetycznie bokser.

- O Boże! — wyrwało się Lizawiecie Prokofiewnie.

- To przechodzi ludzkie pojęcie! — wyszeptał generał.

вернуться

50

W przypisach do wyd. rosyjskiego (t. 6, s. 730) podano, że Dostojewski ma tu na myśli Saltykowa-Szczedrina i jego utwór satyryczny Zarozumialy Fiedia (Samonadiejannyj Fiedia), ogłoszony w czasopiśmie "Swistok" w r. 1863, a wymierzony przeciw Dostojewskiemu. Dostojewski parodiuje ów utwór Szczedrina w wierszyku na s. 295 niniejszego wydania.