- Daję słowo honoru, że udziału w tym nie brałem i o niczym nie wiem!
- Dosyć, wierzę. Teraz i ja inaczej o tym sądzę, ale jeszcze wczoraj rano oskarżałam o wszystko Eugeniusza Pawłowicza. Całą przedwczorajszą dobę i wczorajszy ranek. Teraz oczywiście nie mogę się z nimi nie zgodzić; jest rzeczą pewną, że z niego zrobiono błazna, wykpiono go dlaczegoś, po coś, na coś (już to samo jest podejrzane! i nieładne!) — ale Agłaja nie zostanie jego żoną, mówię ci to! Niech to sobie będzie dobry człowiek, ale z tego małżeństwa musi zrezygnować. Przedtem się jeszcze wahałam, ale teraz już ostatecznie postanowiłam: "Włóż mię najpierw do trumny, zakop w ziemi, a potem dopiero wydaj za niego córkę" — tak dzisiaj wyrąbałam mojemu mężowi.
- Widzę i rozumiem.
Lizawieta Prokofiewna przenikliwym wzrokiem wpatrywała się w księcia: może bardzo pragnęła dowiedzieć się, jakie wrażenie zrobiła na nim wiadomość o Eugeniuszu Pawłowiczu.
- O Gawrile Iwołginie nic nie wiesz ?
- Owszem... nawet dużo.
- Wiedziałeś czy nie, że on się komunikuje z Agłają?
- Zupełnie nie wiedziałem — zdziwił się i nawet zadrżał książę. — Więc pani mówi, że Gawriła Ardalionowicz komunikuje się z Agłają Iwanowną? To niemożliwe!
- Od niedawna. Jego siostra przez całą zimę torowała mu drogę, pracowała jak szczur.
- Nie wierzę — powtórzył twardo książę po chwili namysłu i wzruszenia. — Gdyby tak było, wiedziałbym o tym na pewno.
- Myślisz, że przyszedłby sam do ciebie i na piersi twojej przyznałby się do tego z płaczem! Ach, ty głuptasie, głuptasie! Wszyscy cię oszukują jak... jak... I nie wstyd ci tak mu dowierzać? Nie widzisz, że on cię z kretesem okpił?
- Aż nadto dobrze wiem, że on mię czasem oszukuje — niechętnie powiedział książę półgłosem — i on też wie, że ja wiem o tym... — dodał nie kończąc, myśli.
- Wiedzieć i dowierzać! Tego tylko brakowało! Zresztą po tobie można się było tego spodziewać. Nie wiadomo dlaczego się dziwię. O Boże! Czy istniał kiedyś drugi taki człowiek! Tfu! A czy ty wiesz, że ten Ganka albo ta War'ka zaznajomili ją z Nastasją Filipowną?
- Kogo? — zawołał książę.
- Agłaję.
- Nie wierzę! To niemożliwe! W jakim celu? Zerwał się z krzesła.
- I ja nie wierzę, ale są poszlaki. Dziewczyna samowolna, fantastka, zwariowana! Zła, zła, zła dziewczyna! Tysiąc lat będę twierdzić, że zła! Wszystkie one takie się teraz porobiły, nawet zmokła kura Aleksandra, ale ta to już po prostu się zbuntowała. Ale też nie wierzę! Może dlatego, że nie chcę wierzyć — dodała jakby do siebie samej. — Czemu nie przychodziłeś całe trzy dni? — krzyknęła mu niecierpliwie po raz drugi.
Książę zaczął wyniszczać przyczyny, ale znów mu przerwała.
- Wszyscy cię uważają za głupka i oszukują! Jeździłeś wczoraj do miasta; mogłabym się założyć, że klęczałeś przed tym szubrawcem i prosiłeś go, żeby przyjął od ciebie dziesięć tysięcy!
- Bynajmniej, nawet na myśl mi to nie przyszło. Nie widziałem go zresztą na oczy, a poza tym to nie jest szubrawiec. Dostałem od niego list.
- Pokaż ten list!
Książę wyjął z teki kartkę i podał ją Lizawiecie Prokofiewnie. Treść listu była następująca:
"Szanowny Panie, w oczach ludzkich nie mam naturalnie żadnego prawa do miłości własnej. W opinii ludzkiej jestem na to zbyt wyraźnym zerem. Ale to w oczach ludzkich, nie w oczach Pana. Aż nadto się przekonałem, że Pan, szanowny Panie, jest może lepszy od innych. Nie zgadzam się z Doktorenką i różnię się z nim co do tego. Nie wezmę od Pana nigdy nawet grosza, Pan jednak pomógł mojej matce i za to powinienem być Panu wdzięczny, chociażby przez słabość. W każdym razie patrzę na Pana inaczej i uważałem za stosowne powiadomić Pana o tym. Myślę więc, że nie może być pomiędzy nami żadnych dalszych stosunków.
Antyp Burdowski"
"PS. Brakująca do dwustu rubli suma zostanie Panu z biegiem czasu na pewno spłacona."
- Co za bzdury! — stwierdziła Lizawieta Prokofiewna rzucając z powrotem kartkę. — Nie warto było czytać. Czego się tak półgębkiem uśmiechasz?
- Niech pani przyzna, że i pani było przyjemnie przeczytać.
- Co? Te bzdury nasiąknięte próżnością? Czy nie widzisz, że oni wszyscy bzika dostali z dumy i pychy?
- Tak, ale on jednak uznał się za winnego, zerwał z Doktorenką, a im bardziej jest próżny, tym więcej kosztowało go to, żeby się ukorzyć. O, jakież z pani jest małe dziecko, Lizawieto Prokofiewno!
- Cóż to, chcesz w końcu, żebym ci wycięła policzek ?
- Nie, bynajmniej tego nie chcę. Mówię to dlatego, że pani cieszy się z listu, a chce to ukryć. Dlaczego wstydzi się pani swoich uczuć? I zawsze jest z panią to samo.
- No to żebyś teraz nie śmiał nawet na krok zbliżyć się do mnie — gwałtownie wstała z krzesła Lizawieta Prokofiewna, aż blada z gniewu — żebyś nawet swojego nosa nie ważył się u mnie pokazać!
- A po trzech dniach sama pani przyjdzie i poprosi do siebie... Jak pani nie wstyd? To są pani najszlachetniejsze uczucia, dlaczego pani się ich krępuje? Przecież sarna pani się tym męczy.
- Umrę — a nigdy cię do siebie nie poproszę! Zapomnę, jak się nazywasz! Już zapomniałam! Odskoczyła od niego.
- I tak mi już zabroniono pokazywać się u pani! — krzyknął książę za nią.
- Coo? Kto ci zabronił?
Odwróciła się raptem, jakby ukłuta szpilką. Książę zwlekał z odpowiedzią; poczuł, że niechcący, ale jak najfatalniej się wygadał.
- Kto ci zabronił?!-krzyknęła szalonym głosem Lizawieta Prokofiewna.
- Agłaja Iwanowna mi zabroniła...
- Kiedy? No mówże!!!
- Dziś z samego rana przysłała, żebym nigdy u państwa się nie pokazywał.
Lizawieta Prokofiewna stała bez ruchu jak wryta, ale usilnie się zastanawiała.
- Co przysłała? Kogo przysłała? Chłopaka? Bez kartki? — zaczęła znów krzyczeć.
- Dostałem kartkę — powiedział książę.
- Gdzie ta kartka? Dawaj ją! Natychmiast! Książę pomyślał chwilę, jednak wyjął z kieszeni kamizelki niedbale złożony skrawek papieru, na którym było napisane:
"Książę Lwie Nikołajewiczu! Jeżeli po tym wszystkim, co było, zamierza Pan wprowadzić mię w zdumienie, odwiedzając naszą willę, to może Pan być pewny, że ja na pewno nie będę jedną z tych osób, które się ucieszą.
Agłaja Jepanczyn"
Lizawieta Prokofiewna rozmyślała dobrą minutę; potem nagle podbiegła do księcia, chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą.
- Natychmiast! Idź! Właśnie teraz, w tej chwili!-zawołała w przystępie niezwykłego wzburzenia i zniecierpliwienia.
- Ależ pani mię naraża...
- Na co? Niewinny głuptas! Jakby nawet nie mężczyzna! No, teraz wszystko sama zobaczę na własne oczy...
- Niechże mi pani pozwoli chociaż wziąć kapelusz...
- Masz tu swoje ohydne kapeluszysko, chodźmy! Nie umiałeś nawet wybrać sobie jakiegoś gustownego fasonu!... To ona... to ona po tych ostatnich wydarzeniach... to wskutek gorączki — mamrotała Lizawieta Prokofiewna, ciągnąc za sobą księcia i nawet na chwilę nie wypuszcając jego ręki. — Niedawno dopiero stanęłam w twojej obronie, powiedziałam na głos, że jesteś głupi, nie przychodząc do nas... inaczej nie byłaby napisała takiej niedorzecznej kartki! Nieprzyzwoitej kartki! Że też taką nieprzyzwoitą kartkę mogła napisać szlachetna, dobrze wychowana i mądra dziewczyna!... Hm! — ciągnęła dalej. — Może jej nawet było przykro, że nie przychodzisz, ale nie wzięła pod uwagę tego, że do idioty pisać tak nie można, bo zrozumie wszystko dosłownie, no i tak się też stało. Czego podsłuchujesz ?! — krzyknęła widząc, że się wygadała. — Potrzeba jej takiego błazna jak ty, dawno cię nie widziała, więc cię w ten sposób zaprasza! A ja się cieszę, cieszę, że ona teraz weźmie cię na ząbek! Wart jesteś tego. A ona to potrafi, oj, potrafi!