Выбрать главу

Do środka prowadziło jedno wejście, ozdobione nietypowym portalem. Wewnętrzne schody nie wiodły w głąb, ale na zewnątrz… Portal był wypukły, jak gdyby przeczył prawom ludzkiego świata. Drzwi stały otworem.

Villon zawahał się. „Nie wchodź do katedry” – zadźwięczały mu w uszach słowa Justina Lefeta.

Złamał ten zakaz jak wiele innych w swoim życiu. Ruszył w stronę wejścia i stanął przed wysmukłym, wspinającym się na niewiadomą wysokość portalem. We wnętrzu budowli usłyszał stukot młotów, drapanie, szuranie, chrzęst przesuwanego kamienia i mokre plaśnięcia zaprawy nakładanej na kamienie.

Drzwi były otwarte. Znów doszedł doń łoskot rzeźbiarskich przecinaków i chrzęst kamiennych płyt przesuwanych po posadzce. Wszedł do środka.

Ogromna nawa, wsparta na krzyżowo-żebrowym sklepieniu, wznosiła się nad nim, otaczała ze wszystkich stron. Villon słyszał, jak tuż obok trwała krzątanina, jak gdyby w ciemnym wnętrzu pracowali mularze i cieśle. Wytężył wzrok i dostrzegł ich. Blade postacie uwijały się w nawach bocznych i przy ołtarzu. Obok Villona przeszedł Wawrzyniec Lefet, dźwigając nieckę wypełnioną wapnem. Kilka kroków dalej żak z rycerzem ustawiali w niszy wielki posąg jakiegoś biskupa.

Villon zrozumiał, kim byli robotnicy kończący dzieło. Zrozumiał, do czego potrzebne były mordercy dusze zabitych.

Angel Delannoy czekał przed głównym ołtarzem. Szczupły, wysoki mężczyzna o długich, posiwiałych włosach, odziany w czarną opończę i brązowe ciżmy z zawijanymi noskami. Obok stała niewykończona rzeźba bez głowy.

– Panie Viłlon – rzekł smutno. – Czemu tak długo? Dlaczegóż tak zacny poeta jak wy kazał czekać na siebie?

Poeta czujnie rozejrzał się po katedrze.

– Co to? Co to wszystko znaczy?

– Przez całe życie chciałem wznieść dzieło, które trwałoby w umysłach ludzkich przez wieki. I ciągle miałem za mało czasu.

– Więc zamiast bawić się w zamtuzie i korzystać z uciech, kreśliliście plany i rysunki…

– Moja epoka się kończy. Epoka, w której kamień przemawiał do ludzi, w której wiedzę, mądrość i Słowo Boże pisało się na ścianach, wimpergach, gzymsach i fasadach świątyń. Nadchodzą nowe czasy. Ludzie przestaną się bać, przestaną się modlić i ufać, a zaczną myśleć i poznawać świat. Odkryją nowe lądy i kontynenty. Opłyną dokoła świat. A zamiast z katedr i zamków będą czytać z drukowanych książek. Księgi zabiją katedry i świątynie Boże.

– I dlatego zabijaliście?

– Wiedza, którą moje bractwo gromadziło przez lata, została sprofanowana, bo drukarze Lefet wynajęli łotra, który ukradł nam naszą świętą księgę cechową. Wszystkie jej zapisy, tajemnice i proporcje wyjdą teraz na światło dzienne, bo czciciele druku chcą wydać to dzieło. Chcą przekazać wiedzę profanom, aby każdy kmieć, każdy głupi osioł, wiedział, jak budować świątynie ku czci chwały Pańskiej. Dlatego postanowiłem stworzyć budowlę, która przetrwa tysiąclecia. Która zniszczy potęgę książek. Bo książki kiedyś przeminą. Wystarczy, że ktoś pokaże ludziom ruchome obrazki. Tłum lubi misteria, podskoki kuglarzy i tańce Cyganów. A ta katedra będzie naprawdę żyć. Każdemu pokaże takie obrazy, że ludzie odwrócą się od nudnych stronic. Mądrzejsi dostrzegą misteria, a plebs – jasełka i kuglarskie sztuczki, jakich dotąd nie oglądał.

– I w tym celu zawarliście pakt z diabłem?! Nieładnie to z waszej strony.

– Takiej katedry nie zbudowaliby zwykli wyrobnicy. Nie za mojego życia. Po tym gdy Lefet ukradł nam statuty cechowe, nie było już dla mnie miejsca na świecie. Zaprzedałem duszę diabłu, a czart powiedział mi, jak dokonać dzieła. Zdradził sposób, dzięki któremu mogłem uwięzić ludzkie dusze i wykorzystać je jako mularzy, cieśli i kamieniarzy. Każda rzeźba, której dałem twarz zamordowanego, sprawiła, że jego dusza została na stałe związana z tym miejscem i musiała wznosić mury świątyni. Dzięki temu skróciłem czas budowy.

– Zaiste… Zadziwiacie mnie.

– Katedra ma idealne proporcje. Zbierałem je z ciał doskonałych kobiet, piękniejszych niźli antyczne rzeźby, delikatnych niczym piana morska. Przyprowadzał je do mnie mój Pan. Oto obraz upleciony z niewieścich kształtów, wymurowany przez pokutujące dusze.

– Lepsze obrazy podziwiałem na dworze diuka Szampanii – mruknął Villon. – Tyle że tam były nagie ladacznice, przedstawiające, hm… pewne biblijne sceny. Na ten przykład Sodomę i Gomorę. Ciekawym jednak, jaki ma być mój udział w twym dziele?

– Jesteś koroną, która je wieńczy. Ostatnim kamieniem na szczycie budowli.

– A po cóż ci taki nędznik jak ja? Szelma ze mnie i rozpustnik. Modlić się nie potrafię, uroków kapliczki też nie docenię. A jeszcze coś zabrudzę albo ukradnę…

– Aby stworzyć tę katedrę, zabijałem ludzi, którzy zgrzeszyli. Zgrzeszyli pychą, pożądaniem, zawiścią, fałszywym słowem, rozpustą, lubieżnością. Tu – wskazał kłębiące się u jego stóp tłumy dusz – są grzesznicy, od rycerzy i baronów po chłopów i złodziei. Brakuje mi tylko jeszcze jednej duszy, duszy łotra. Patrz! – Wskazał ścianę przy transepcie, na której widniała ogromna płaskorzeźba ukazująca Alegorię Wniebowstąpienia. – Spójrz, gdzie jest twoje miejsce! Cały czas szedłeś po śladach, które zostawiałem. To ja zabiłem Piotrka Kręcikoło, żałosnego nikczemnika, który służył mi jak pies, bo bał się, że powiem w Châtelet o jego upodobaniach. Zabiłem, bo przeląkł się i chciał odejść. Zostawiłem w baszcie rysunki katedry, abyś mógł tu dotrzeć. A teraz spójrz, jakie miejsce wyznaczyłem ci w moim planie!

Villon zerknął na Alegorię. Fałszywy Żebrak błagał o miłosierdzie Skąpca, który pożądał Ladacznicy, uwodzącej Księdza, każącego do Bogacza, który patrzył z pogardą na Żaka. Żak zaś omamiał Rycerza, wskazującego na Złodzieja, który wyciągał sakiewkę z kieszeni Głupca. Głupiec gapił się na Fałszywego Proroka, który śledził pismo i nie dostrzegał niewinnie skazanej Morderczyni, wskazującej wzrokiem… Łotra, który z kolei atakował sztyletem Architekta. Łotr! To była figura, której nie mógł odnaleźć!

Delannoy podniósł żelazną maskę. Villon zadrżał. Spojrzał na niedokończoną rzeźbę, potem zerknął na galerię. Jedna nisza była wolna. Nisza przeznaczona na posąg Łotra – niedokończoną rzeźbę, która stała obok Delannoya.

Bez namysłu chwycił za sztylet i miecz, a potem rzucił się w stronę architekta. Niespodziewanie za jego plecami rozległ się szum skrzydeł. A potem coś uderzyło go w plecy, odrzuciło pod kamienny filar. Łotr wrzasnął, baselard wypadł mu z ręki.

Dwie skrzydlate kamienne harpie przysiadły po obu stronach architekta. Ich ślepia płonęły czerwienią, a na szponach lśniła krew Villona.

– Nie lękaj się, mistrzu – rzekł morderca. – Przecież ja nie chcę cię zabić. Uwiecznię cię w moim dziele. Przeniosę twą duszę do tego kamiennego posągu, a gdy wstawię go do galerii, dołączy ona do tych, które budują katedrę!

Villon spojrzał w stronę wejścia, ale drogę zagradzał tłum dusz – budowniczych. Wiotkie ręce i przejrzyste ciała zwarły się w korowód bez przejścia. Delannoy szedł w jego stronę z żelazną maską w ręku.

– Czas na ciebie, poeto! – powiedział smutno. – Dołącz do pozostałych!

Rozbiegane oczy Villona dostrzegły podwójną spiralę schodów pnących się ku górze i oplatających nawzajem. Wskoczył na kamienne stopnie i popędził w górę. Delannoy szedł za nim z żelazną maską, a harpie nie odstępowały swego pana na krok.

Villon wspinał się coraz wyżej. Schody skończyły się na wielkiej galerii obiegającej nawę główną. Kamienne gargulce i posągi wpatrywały się w łotra kamiennymi oczyma. A Delannoy szedł wolno za nim.