Opryszek skłonił się na tyle, na ile pozwalały mu łańcuchy.
– Mistrzu Wilhelmie, zawstydzacie mnie…
– Oto Villon, autor ponurych rymowanek – ciągnął Wilhelm – który zostanie wkrótce wywiedziony w pole i zawieszony między niebem a ziemią. Wysoko zaszedłeś jak na licencjata z Dzielnicy Łacińskiej, pójdziesz na sam szczyt szubienicy Montfaucon!
– Twoja obecność pozwala przypuszczać, że wykonanie wyroku się odwlecze, a paryskie kruki nie będą miały uciechy z mojego zewłoku. Czyż nie, mistrzu?
– Sprawa jest o wiele poważniejsza niż wówczas, gdy pokłóciłeś się z księdzem Sermoire i pchnąłeś go nożem w gardło. Gorsza niż okradzenie kolegium Fakultetu Teologii. Miarka się przebrała. Po zabójstwie Franciszka Ferrebourga, zamiast odwiedzać dziwki w Cite, zostaniesz wychędożony przez drewnianą kochankę na placu Greve.
– Phi – prychnął Villon – to mi nowina. Nie wierzę. Poetów nie wiesza się tak od razu, dla kaprysu kilku spaśnych mieszczuchów.
– Poukładasz sobie rymy dla gawronów, mój wierszokleto. Dołączysz do godnej kompanii – do Colina de Cayeux, Regniera de Montigny, Dimanche Loupa i reszty kumpli z bandy muszelników! Wszyscy czekają na ciebie na szubienicy Montfaucon.
– Chyba że, mistrzu… – Villon dramatycznie zawiesił głos.
– Ostatni raz wyciągam cię spod stryczka! – warknął Wilhelm. – Dałem ci moje nazwisko nie po to, abyś poniewierał się po dziedzińcach cudów i zamtuzach, ale byś został szanowanym obywatelem tego miasta.
– Mówicie tak samo za każdym razem – zareplikował Villon. – Powtarzacie figury retoryczne. Ech, Kato nie miałby z was pociechy.
– Milcz, durniu, i słuchaj. Jest szansa, aby parlament zamienił ci stryczek na banicję.
– Czyżby mieszczuchy doceniły uroki moich gawęd?
– Nie, François… Zacni obywatele tego miasta powierzą ci pewną… pracę.
– A jaka będzie zapłata?
– Twoje życie.
– Tylko? Ha, doprawdy mniej to niż garść srebrników, które Châtelet wypłaca swym tępogłowym pachołkom. A cóż mam zrobić?
– Musisz odnaleźć Diabła z Maubert, François. Musisz odszukać człowieka, który w okrutny sposób zabił dziewięć osób.
– Przecież zrobiła to Małgorzata Garnier…
– Garnier to ladacznica, która dziwnym zbiegiem okoliczności dwukrotnie znalazła się blisko miejsca zbrodni. To wystarczyło, aby trybunał posłał ją na ławę tortur, a tam przyznała się do wszystkiego. Wyznała nawet, z kim chędożyła się jej matka! Ale to nie ona jest mordercą. Zastępca prefekta chce rzucić tłumowi na pożarcie zwykłą paryską kurwę. Tym samym daje ci czas, abyś odnalazł zabójcę.
– A jeśli odmówię?
– Powłóczą cię i powieszą za kilka dni.
– To ci dopiero wybór. Ha, lepszy taki niż żaden. A właściwie dlaczego wołają na zabójcę Diabeł z Maubert?
– Takim mianem okrzyknął mordercę lud Paryża. Flamboyant! Ognisty szatan, którego ofiary mają twarze czarne od piekielnej sadzy. Pierwsze ciało znaleziono przy placu Mauberta, więc szybko okrzyknięto go Diabłem z Maubert.
– Czy ktoś go widział?
– Znajdziesz przynajmniej sto osób, które go spostrzegły. Ale ich zeznania są sprzeczne. Jedyny pewnik to, że chodzi w czerni i zabija włoskim stiletto.
– Co wiadomo o okolicznościach zabójstwa?
– Zamordował dziewięć osób. Po każdym morderstwie odnajdywano pokurczone ciało. Wszystkie zwłoki nosiły ślady ciosu sztyletem. Zwykle były to śmiertelne rany.
– Czy zauważono jeszcze coś dziwnego?
– Tak jak mówiłem, ofiary miały poczerniałe twarze.
– Czy to oznacza, że Diabeł z Maubert używał trucizny?
– Dla inkwizycji to na razie tylko dowód na to, że w zabójstwa jest zamieszany diabeł.
– Kim byli zabici?
– Pierwszy trup padł w zeszłym roku, w wigilię świętego Jana. To był żebrak zwany Crochet, którego znaleziono blisko Dzielnicy Łacińskiej, przy placu Maubert, tam gdzie kupuje się chleb, skurczonego i z poczerniałą twarzą. Dwa tygodnie potem kolejny trup – tym razem przy ulicy de la Harpe. Był to Henryk Wermilies, bogaty lichwiarz z Cite. Następną ofiarą stała się niejaka Gudula, stara kurwa, która czatowała na pijaków na Champ-Flory w parafii Świętego Germana z Auxerre. No cóż, w jej wieku nie wypadało już podrywać żaków na ulicy Glatigny ani gzić się w karczmie Pod Grubą Małgośką. Potem, w marcowe idy, zginął ksiądz Bossuet, kapelan z kościoła Saint Merri, który szukał uciech przy Truanderie.
– Żebrak, kurwa i ksiądz. – Villon spojrzał przez okienko na panoramę Paryża. W dali, ponad pokrzywionymi kamienicami i brudnymi lepiankami, pięły się ku niebu wieże katedry. – To ci dopiero kompania. Zabójca nie mordował dla zysku, to pewne.
– Kolejny trup padł kilka dni po marcowych idach. Był to Etienne Jacquard, nowobogacki mieszczanin z Dzielnicy Hal. Potem zginęli: Edward de Nimiere, żak z Kolegium Nawarskiego, i szlachetny François de la Molle, rycerz. A potem, pod sam koniec maja, znaleziono skurczone i poczerniałe ciało niejakiego Ludwika Garniere, złodzieja i szelmy, który sypiał pod kramami w Halach, rzezał mieszki, a pewnie jak się nadarzyła okazja, to i gardła. Później zginął jeszcze Jacques Povinou, syn kupca, znasz go, tego, co ma skład wina niedaleko portu Świętego Antoniego. To już wszyscy. Dziewięć ciał. Dziewięć trupów, które wstrząsnęły Paryżem.
Zapadła cisza. Kaganek skwierczał. Zza drzwi dochodziły przytłumione krzyki.
– Do roboty, François! – powiedział Wilhelm. – Czas ucieka.
Żebracze misterium
Truanderie w Dzielnicy Hal nie była miejscem, które wybrałby na wieczorną przechadzkę bogobojny i spasiony paryski mieszczuch. Tu królowała zbrodnia i jej towarzyszki – nędza oraz głód. Była to ulica wolnych mieszczan, złodziei, żebraków i włóczęgów, niepłacących podatków, niezapalających przed domem latarni, nieuiszczających myta, kopytkowego, opłat mostowych i dziesięcin. Śmierć każdego z tych szelmów i obwiesiów kosztowała zwykle cztery złote skudy. Tyle wynosiła zapłata, jaką paryski kat pobierał za powieszenie szelmy, hultaja albo rzezimieszka.
Przepychając się przez tłum, Villon dotarł do placu nazywanego Dziedzińcem Cudów, gdyż każdego wieczoru miało tu miejsce tyle cudownych uzdrowień, co w słynnym Santiago de Compostella, a jeśli nawet trochę mniej niż w Compostelli, to już na pewno dużo więcej niż w nie tak znowu odległym Conques, sławnym z cudów i relikwii świętego Fidesa. Tutaj każdego wieczoru ślepcy odzyskiwali wzrok, paralitycy mowę i słuch, inwalidom odrastały ręce i nogi, garbusi prostowali plecy, a potem puszczali się w tany. Truanderie było otchłanią nędzy, wciśniętą pomiędzy zrujnowane kamienice szczerzące zęby pokrzywionych sterczyn i resztki przyporów, łypiące oczodołami wyłupanych okien, straszące osypującymi się tynkami i cegłami. Do ruin niby jaskółcze gniazda przylgnęły lepianki i spelunki. Na placu palił się wielki ogień, przy którym gotowano jadło, omawiano plany przyszłych występków, pito, kłócono się, handlowano i w jednej chwili przegrywano w karty pękate trzosy, a z karczmy co i rusz wytaczano nowe beczki. Pijany, obdarty tłum, rozgrzany młodym winem i gorącą czerwcową paryską nocą, wył, gwizdał, wyśpiewywał sprośne pieśni i opasywał ogniska tanecznym korowodem, który co chwila rozpadał się, znikał wśród śmieci i gruzu, aby po chwili uformować się na nowo.
Przy ogniu zasiadał kwiat złodziejskiej branży. Byli tu drzemcarze, wyrażacze, wytrychiwacze, podrzynacze gardeł. Byli świętoszkowie, łomiarze, fałszywi klerycy, sprzedawcy odpustów, sprzedawcy fałszywych relikwii. Przy ogniu bawili się wagabundy, żacy, franci, dziady, żonglerzy, mordercy, kosterzy, szulerzy, szelmy udający przyzwoitych ludzi, upijali się wędrowni akrobaci, goliardowie, zbiegli zakonnicy, histrioni, minstrele, muzykanci, sprzedawcy trutki na szczury, fałszywi pątnicy, wędrowni kaznodzieje, żebracy, fałszywi ślepcy, trędowaci, pokąsani przez wściekłego psa, kulawi, dalej stali paralitycy, garbusi, chorzy na febrę, fałszywi epileptycy, obłąkani, uwolnieni z więzienia, uwolnieni z saraceńskiej niewoli, fałszywi zbieracze jałmużny, fałszywi egzorcyści, pokutnicy, fałszywi księża, wędrowni ślepcy. Na końcu bawili się begardzi (część z nich udająca nawróconych Żydów), symulujący taniec świętego Wita, symulujący chorobę świętego Antoniego, padający na ziemię, udający szaleńców. A także: banici, fałszywi inwalidzi, maruderzy, rabusie, wędrowni opowiadacze historii, zbiegli czeladnicy, Cyganie, kotlarze, franciszkanie, fałszywi kwestarze, żebrzący z dziećmi, żebrzący z psami, wyciągający dusze z czyśćca, wyciągający dusze z piekła, wędrowni bracia zakonni, zapisujący do bractwa, sprzedawcy fałszywych pereł i pierścieni, wyłudzacze datków, fałszywi kwestorzy, oszuści z dzwonem, linoskoczkowie i wielu, wielu innych…