Выбрать главу
* * *

Władca paryskich szelmów i złodziei siedział na swym tronie z beczki…

– Witajcie, cny królu Klopinie.

– Villon! Do kroćset, więc to nie ciebie powiesili na placu Greve w zeszły piątek?

– Wieszali, alem się urwał ze stryczka.

– Ha, ha, toś mi frant! Z czym przychodzisz?

– Szukam Diabła z Maubert.

– Diabła… Ha, to nikt z naszych, prawda, konetablu Kopenol? Żaden z twoich podrzynaczy gardeł, aniołków i świętoszków? Jak go spotkasz, François, ożeń mu kosę na zimno. Ten drab wprowadza za dużo zamieszania w tym pięknym mieście. I nie płaci mi ani grosza haraczu!

* * *

Nieco dalej przykucnęło kilku uliczników wpatrzonych w niemłodego szelmę we franciszkańskim habicie i starannie wygolonej tonsurze…

– Żebranie jest sztuką, a tylko prawdziwy artysta uzbiera fortunę i drwi z bogobojnych kpów. Trzeba prosić z pokorą, nigdy się nie śmiać, nie otwierać siłą drzwi. A gdy chcesz udawać chorego, starczy, że umieścisz mydło pod językiem. Zaś kiedy żebrzesz, masz wołać: „Ulituj się, chrześcijaninie, nad kaleką”. Po tym zawodzeniu masz zacząć opowieść, jak złe powietrze wywołało paraliż twoich członków…

– Interesuje cię Diabeł z Maubert, François? Nie pytam, dlaczego. Ale czy go widziałem? Ha, widziałem go dobrze. Ale wierzaj mi, ma szary płaszcz, a nie czarny. A na twarzy nosi żelazną maskę…

* * *

Trzech łotrów naradzało się nad planem przyszłej zbrodni…

– Mówię wam, ten zasraniec Jacqui ma beczkę skudów zakopanych w piwnicy, od ulicy Łazarza. Wystarczy tylko wejść przez ogród, a potem po drabinie do komory…

– Prawda li to?

– Na wino i chleb! Niechaj mi skruch poświeci, jeśli łżę! Do ogrodu wiedzie krata zmurszała jak cipsko matki Courage, mówię wam, kamraci.

– Czy słyszeliśmy o Diable z Maubert? To pewnie skruch Piotrek Kręcikoło morduje po nocach. Daję za to głowę!

* * *

– Wknajam ja, bracia, do kościoła w Longes, w Bretanii – mówił młody łotr do trzech oberwanych żebraków, z których jeden udawał ślepca, drugi paralityka, a trzeci pokutującego za zabójstwo brata – kłaniam się po mszy chamom, pokazuję ten pożółkły czerep i mówię, że zbieram datki na kaplicę pod wezwaniem Świętego Brendana, ale ofiary nań mogę przyjąć tylko od cnotliwych kobiet, które nigdy nie cudzołożyły. Mało mnie wtedy nie rozdeptały Bretonki! Ile, pytasz, za czaszkę Brendana dałem? Trzy minuty strachu na cmentarzu w Carcassonne.

– Diabeł? Widziałem go! Szedł przez ulicę, wysoki, a głową sięgał szczytów katedry Marii Panny. A za nim biegły psy… Czarne psy, co chłeptały krew jego ofiar…

* * *

– To Żyd, klnę się na kości świętego Brendana! Diabeł z Maubert to Żyd, jakem matka Courage! Był w spiczastej czapce, jaką jego wielebność biskup Paryża nakazał nosić tym judaszom! Żyd, niski i gruby. Mały jak gromnica! A pękaty jak ceber…

* * *

– Roiły się na nim szczury, gdy wylazł z zaułka Couchet. – Złodziej Combert, sam przypominający szczura, splunął na bruk na podkreślenie swoich słów. – A potem, kiedy mnie ujrzał, zmienił się w gacka i odleciał na sam szczyt Luwru.

* * *

– Ciemny był jak Cygan, a oczy świeciły mu na czerwono. Jak szedł, dzwonił łańcuchami. Wiem, bo widziałem. A gdzie widziałem? Na moście Maryi Panny…

* * *

– Mnie się widzi, że zabójca to nikt inny jak Rivier. Szelma winien mi trzy guldeny, a jeszcze żadnego nie oddał…

* * *

– To na pewno Maur. Albo Burgundczyk. Tylko oni zażywają diabelskich trucizn. Słyszałem, że wysysał dusze z ofiar, a potem ładował je do wora, który ma zanieść diabłu. A wór miał pękaty jako mieszek jego wielebności biskupa!

* * *

– Colette…

– Villon?! Ty żyjesz? Żyjesz…

– Jeszcze nie czas, abym potańcował na placu Greve.

Ladacznica objęła go za szyję, przytuliła się doń swym młodym, pięknym ciałem, którego codziennie dotykała setka mężczyzn. Villon zadrżał. Była piękna i zepsuta. Gniła jak całe to miasto, taplające się w błocie i gnoju, zanurzone w zaduchu ciągnącym od Sekwany i smrodzie szczyn bijącym z bram i zaułków.

– Dziś na Cite spotkałam Wawrzyńca Lefeta. Znów prosił, abyś przyszedł do jego warsztatu i przyniósł wszystkie swoje wiersze.

– Lefet? Czego on, u diabła, chce? Pal go diabli. Masz pieniądze?

Poczuł, jak wstrząsnął nią krótki, urywany dreszcz.

– Nie bij mnie dzisiaj – szepnęła. – Miałam bogatego gacha… Stać nas na wiele.

– Chodź – zadecydował Villon.

Weszli pod pokrzywione drewniane podsienia, skręcili w wąską, zrujnowaną uliczkę. Villon przycisnął dziewczynę do omszałego muru. Przez cienką, tandetną tkaninę sukni wyczuł jej małe, okrągłe piersi. Colette westchnęła, a jej zgrabne palce przesunęły się w dół po robe łotrzyka i dotarły aż do wypchanego modnie braguettes.

– Colette – wyszeptał jej do ucha. – Muszę dowiedzieć się, kim jest Diabeł z Maubert…

– Tyś dopiero co na wolności, François – jej usta były równie sprawne jak dłonie – zamiast życiem się cieszyć… mmmm, tą nocą… gadasz o mordercy. Ach! – Villon uniósł w górę jej houppelande i rozchylił nogi. Przycisnął ladacznicę do ściany.

– On jest sam. Samotny morderca nawiedzający w nocy paryskie ulice…

– Dasz sobie z nim radę. Pomogę ci. – Colette zmrużyła oczy i przygryzła dolną wargę. – Dowiem się… Ach… Dowiem wszystkiego…

Przycisnął ją jeszcze mocniej. Krzyk Colette poniósł się w górę, wzdłuż pokrytego liszajami muru, wzdłuż gzymsów, parapetów, blend i sterczyn. Wzbił się nad labirynt zrujnowanych domostw o ostrołukowych dachach, ponad wąską, brudną Truanderie. I dotarł wysoko, tam gdzie świecił wielki, czerwony jak krew księżyc. Do pięknego, czystego nieba nad plugawym, brudnym i śmierdzącym Paryżem.

Ars sine scientia nihil est